- Każdego dnia do miasta przybywają tysiące uchodźców - kontynuowała Saerin - a każdego mężczyznę, który bodaj sprawia wrażenie, że miałby ochotę powalczyć, natychmiast odsyła się do posterunku werbunkowego Gwardii Wieży. Nic dziwnego więc, że nikt nie zatrzymał al’Thora przy bramie.
Chubain skinął głową.
- Zatrzymano go dopiero przy Bramie Zachodzącego Słońca. A on… cóż, po prostu oznajmił, że jest Smokiem Odrodzonym i że chce się widzieć z Amyrlin. Nawet nie podniósł głosu, powiedział to w sposób spokojny niczym szum chłodnego wiosennego deszczu.
Na korytarzach Wieży wrzała gorączkowa aktywność, choć większość kobiet sprawiała wrażenie, że nie bardzo wie, co ma robić - miotały się w tę i we w tę niczym ryby w sieci.
„Przestań” - napomniała się w myślach. „Oddał się w nasze ręce. To on jest rybą w sieci”.
- Jak myślisz, w co on gra? - zapytała Saerin.
- Żebym sczezła, jeśli wiem - odpowiedziała Siuan. - W tej chwili zapewne jest na krawędzi utraty zmysłów. Może jest ostatecznie przerażony i nie widział innego wyjścia z sytuacji.
- Wątpię.
- Ja też nie jestem przekonana - niechętnie przyznała Siuan. W ciągu tych ostatnich kilku dni zrozumiała - ku własnemu zdumieniu - że polubiła Saerin. Zasiadając na Tronie Amyrlin, Siuan nie miała czasu na osobiste przyjaźnie, cały czas zabierały jej polityczne manewry wśród Ajah. Saerin uznawała wówczas za osobę upartą i irytującą. Teraz, gdy ich interesy nie zderzały się z sobą, jej charakter wydawał się całkiem znośny.
- Może dowiedział się o zniknięciu Elaidy - zastanawiała się na głos Siuan - i uznał, że wśród nas będzie bezpieczny pod skrzydłami Amyrlin, która jest, jakkolwiek by było, jego przyjaciółką z dzieciństwa.
- Zupełnie nie zgadzałoby mi się to z tym, co czytałam o chłopaku - zaprotestowała Saerin. - Wedle większości raportów jest osobą nieufną i impulsywną, miotaną wybuchami gniewu i niechęcią wobec Aes Sedai.
Do Siuan też docierały te informacje, chociaż samego chłopaka nie widziała już ze dwa lata. Poza tym, kiedy ich spotkanie miało miejsce, ona Zasiadała na Tronie Amyrlin, a on był zwykłym pasterzem. Wszystko, czego dowiedziała się na jego temat od tamtej pory, zostało wytworzone przez siatkę szpiegowską Błękitnych Ajah. A oddzielenie w materiałach wywiadowczych prawdy od spekulacji wymagało wielkiej przenikliwości umysłu. Niemniej zasadniczo raporty zgadzały się ze sobą w kilku sprawach: nieufny, popędliwy, arogancki.
„Żeby ta Elaida sczezła w Światłości!” - zaklęła w myślach. „Gdyby nie ona, od dawna miałybyśmy go w swojej pieczy”. Zeszły po trzech kolejnych spiralnych rampach i wkroczyły na następny korytarz Wieży o ścianach z białego kamienia. Ruszyły w kierunku Komnaty. Jeżeli Amyrlin miała udzielić audiencji Smokowi Odrodzonemu, powinno to nastąpić tutaj. Dwukrotnie skręciły wśród jednolitego otoczenia stojących lamp z odblaśnicami i imponujących gobelinów, następnie weszły na ostatni korytarz i zamarły.
Płytki posadzki pod ich nogami nabrały barw krwi. To nie tak. Powinny być białe i żółte. Poza tym lśniły, jakby były mokre. Chubain ze świstem wciągnął powietrze przez zęby, dłoń mimowolnie spoczęła na rękojeści miecza. Siuan odruchowo chciała pójść naprzód, niemniej rozwaga podpowiadała jej, że miejsca, gdzie spoczął dotyk Czarnego, nie należały do bezpiecznych. Mogło się okazać, że zatonie w odmienionej posadzce albo że oplotą ją krwiożercze gobeliny.
Obie Aes Sedai jak na komendę odwróciły się i ruszyły z powrotem. Chubain wahał się przez moment, a potem poszedł w ich ślady. Na jego twarzy malowały się źle skrywane emocje. Najpierw Seanchanie, a teraz Smok Odrodzony - Wieża pod jego ochroną nie była bezpieczna.
W kolejnych korytarzach spotykały pozostałe siostry zdążające w tę samą stronę. Większość miała szale narzucone na ramiona. Można by domniemywać, że za oficjalnymi strojami stała wieść dnia, jednak prawda była taka, iż zaufanie między Ajah wciąż nie zostało do końca odbudowane. Kolejny powód, żeby przeklinać imię Elaidy. Egwene pracowała co sił nad jednością Wieży, niemniej targanych przez lata sieci nie da się naprawić w ciągu miesiąca.
W końcu przybyły do Komnaty Wieży. W szerokim korytarzu przed jej drzwiami stały siostry, w grupach według Ajah. Chubain podszedł do gwardzistów, żeby z nimi porozmawiać, Saerin zaś bez wahania wkroczyła do pomieszczenia właściwej Komnaty, gdzie w towarzystwie Zasiadających Komnaty miała zaczekać na rozwój wydarzeń. Siuan została w ciżbie na zewnątrz.
Ostatni miesiąc obfitował w zmiany. Egwene miała nową Opiekunkę w miejsce Sheriam. Wybór Silviany był jak najbardziej sensowny - tamta odznaczała się rozsądkiem, przynajmniej na tle innych Czerwonych sióstr, a jej wybór z pewnością pomyślnie rokował projektowi scalenia najgłębszego podziału rozcinającego Wieżę na dwoje. Niemniej Siuan w głębi serca piastowała marzenie, że to ona otrzyma tę pozycję. W obecnej sytuacji Egwene miała przed sobą tyle pracy - a równocześnie z każdą chwilą radziła sobie z nią lepiej - że w coraz mniejszym stopniu zmuszona była polegać na Siuan.
Tak też powinno być. Niemniej Siuan jakoś nie potrafiła się z tym pogodzić.
Znajomy korytarz, zapach świeżo umytego kamienia, echo kroków… Ostatnim razem, kiedy dane jej było przebywać w tym miejscu, była jego władczynią. To się skończyło.
Ale jakoś wizja wspinania się raz jeszcze po szczeblach hierarchii nie kusiła jej. Ostatnia Bitwa zbliżała się wielkimi krokami; szkoda czasu na polityczne podchody wśród Błękitnych Ajah, które pracowały nad unifikacją Wieży. Tak naprawdę zależało jej tylko na jednym, na tym, co sobie przed laty postanowiły z Moiraine. Nad doprowadzeniem Smoka Odrodzonego na pola Tarmon Gai’don.
W więzi zobowiązań wyczuła obecność Bryne’a na chwilę przedtem, nim tamten się odezwał.
- Proszę, proszę, cóż za zachmurzone oblicze - oznajmił za jej plecami, głosem wzbijającym się ponad dziesiątki przyciszonych konwersacji toczonych na korytarzu.
Siuan odwróciła się. Bryne prezentował sobą uosobienie siły i nadzwyczajnego spokoju - szczególnie godne uwagi u człowieka, który został zdradzony przez Morgase Trakand, potem wciągnięty w meandry polityki Aes Sedai, żeby wreszcie dowiedzieć się, iż poprowadzi wojska w pierwszej linii Ostatniej Bitwy. Ale Bryne to Bryne. Opanowany do bólu. Już sama jego obecność kojąco wpływała na jej troski.
- Pojawiłeś się wcześniej, niż zakładałam - odrzekła. - Poza tym nie mam „zachmurzonego oblicza”, Garecie Bryne. Jestem Aes Sedai. Częścią mej natury jest panowanie nad sobą i otoczeniem.
- Oczywiście - zgodził się. - Niemniej im więcej czasu spędzam z Aes Sedai, tym bardziej nie mogę wyjść ze zdziwienia. Naprawdę potrafią panować nad swoimi uczuciami? Czy może po prostu władają nimi zawsze niezmienne uczucia? Jeżeli ktoś się bez przerwy zamartwia, jego oblicze zawsze będzie tak samo wyglądać.
Zmierzyła go wzrokiem.
- Głupi.
Uśmiechnął się i odwrócił, obejmując wzrokiem korytarz pełen Aes Sedai i ich Strażników.
- Byłem już w drodze do Wieży, gdy spotkałem twojego gońca z wieściami. Dzięki.
- Proszę bardzo - odparła nadąsana.
- Denerwujesz się - stwierdził. - Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek widział jakąś Aes Sedai w takim stanie.
- Cóż, dziwisz się? - odwarknęła.
Spojrzał jej w oczy, potem położył jej dłoń na ramieniu. Grube, pokryte odciskami palce musnęły delikatnie szyję.