Выбрать главу

W pewnym momencie skręciła i doszła do niewielkiego zagajnika, który według planów miał stać się ogrodem. Przysiadła na jakimś pniaku, oddychając głęboko. Wciąż nie mogła się otrząsnąć z widoku, jakim było to coś w oczach Tarny - ten chłód, ten brak życia.

Pevara miała od Najwyższej rozkaz, żeby nie ryzykować Podróżowania, póki sytuacja nie stanie się poważna. Sytuacja, w której się znalazła, w pełni, jej zdaniem, zasługiwała na takie miano. Objęła Źródło i utkała odpowiedni splot.

Splot rozpadł się w tej samej chwili, gdy go ukończyła. Nie powstała żadna brama. Oczy rozszerzyły jej się ze strachu, spróbowała znowu… z tym samym skutkiem. Potem próbowała innych splotów i one działały, tylko splot Podróżowania zawodził za każdym razem.

Dreszcze, które ją dotąd przeszywały zamieniły się w skorupę lodu skuwającą serce. Była w pułapce.

Wszystkie były.

Perrin i Mat klasnęli w swoje otwarte dłonie.

- Życzę szczęścia, mój przyjacielu.

Mat uśmiechnął się szeroko, naciągając na czoło rondo swego ciemnego kapelusza.

- Szczęście? Mam nadzieję, że ostatecznie wszystko będzie się sprowadzać do szczęścia. Szczęście mi dopisuje.

Mat miał przewieszony przez ramię wypchany plecak. Podobnie obładowany był kościsty, poskręcany człowiek, którego przedstawił jako Noala. Thom oprócz identycznego plecaka miał jeszcze harfę. Perrin wciąż nie bardzo wiedział, co ze sobą właściwie zabierają. Mat planował zostać w wieży nie dłużej niż kilka dni, a więc jakichś szczególnie wielkich zapasów nie powinni targać.

Stali na terenie przeznaczonym pod Podróżowanie, tuż obok granicy obozu Perrina. Za nimi ludzie Perrina pokrzykiwali do siebie, zwijając obóz. Żaden nie miał pojęcia, jak ważny okazać się może ten dzień. Moiraine. Moiraine żyła.

„Światłości, żeby to się okazało prawdą”.

- Na pewno nie dasz się przekonać, żebym jakoś bardziej ci pomógł? - zapytał Perrin.

Mat pokręcił głową.

- Przykro mi. Te stwory… cóż, są dość dokładne. List był jasny. Tylko trójka może wejść do środka, w przeciwnym razie wszystko na nic. Jeżeli mimo to nam się nie uda… cóż, myślę, że to wtedy będzie jej i tylko jej przeklęta wina, co?

Perrin zmarszczył brwi.

- Ale uważajcie. Czekam na następny tytoń z twojego kapciucha pod dachem pana Denzela. Jak już wrócicie.

- Nie ominie cię - obiecał Thom, ściskając wyciągniętą dłoń Perrina. Trzymał ją przez dłuższą chwilę i uśmiechał się, a w jego oczach błyszczały iskierki rozbawienia.

- Co? - spytał Perrin.

Thom poprawił plecak na ramieniu.

- Zastanawiałem się, czy zanim to wszystko się skończy, każdy wiejski chłopak stanie się szlachcicem?

- Nie jestem żadnym szlachcicem - zauważył Mat.

- Czyżby? - zdziwił się Thom. - A „Książę Kruków”?

Mat naciągnął rondo kapelusza głęboko na oczy.

- Ludzie mogą na mnie mówić, jak im się podoba. To nie czyni mnie jednym z nich.

- Po prawdzie - zaczął Thom - to…

- Otwieraj bramę, musimy zmykać - przerwał mu Mat. - Żadnych więcej bzdur tego rodzaju.

Perrin skinął głową Grady’emu. Powietrze spęczniało, pojawiła się w nim świetlista pręga, a w ślad za nią portal wychodzący na szeroką, leniwą rzekę.

- Bliżej się nie dało - wyjaśnił Perrin. - Bez dokładniejszego opisu miejsca.

- Wystarczy - powiedział Mat, wsadzając głowę w bramę. - Będziemy mogli wrócić tą samą drogą?

- Każdego dnia dokładnie w południe - oparł Grady, powtarzając rozkaz, jaki wydał mu Perrin. - Dokładnie w tym miejscu. - Uśmiechnął się. - Uważaj, żeby ci nie obcięła palców, panie Cauthon.

- Postaram się - odrzekł Mat. - Lubię te palce. - Nabrał tchu i przeszedł przez bramę. Noal cicho ruszył w ślad za nim. Pachniał determinacją. To był znacznie twardszy człowiek, niż można by sądzić po pozorach. Thom skinął Perrinowi głową, podkręcił wąsa i skoczył na drugą stronę. Wciąż był strasznie żwawy i tylko wyraźnie przeszkadzała mu noga, na którą kulał skutkiem starcia z Pomorem przed dwu laty.

„Niech was Światłość prowadzi” - pomodlił się Perrin, machając ręką w ślad za trójką idącą brzegiem rzeki.

Moiraine. Perrin powinien wysłać w tej sprawie słowo do Randa. Gdy tylko o nim pomyślał, kolory zawirowały mu przed oczyma, ukazując Randa rozmawiającego z grupą Pograniczników. Albo… lepiej nie. Nie mógł informować Randa, póki nie zdobędzie pewności, że Moiraine żyje. Gdyby zareagował zgodnie z pierwotnym odruchem, mogłoby się to okazać niepotrzebnym okrucieństwem, a poza tym Rand może zechciałby się wtrącać w misję Mata.

Odwrócił się, gdy portal zniknął. Dając kolejny krok, poczuł lekkie mrowienie w nodze, w którą trafiła strzała Oprawcy. Ta rana została wprawdzie Uzdrowiona i z tego, jak dalece się orientował, Uzdrawianie było pełne. Nie było żadnej rany. Niemniej noga… noga zachowywała się, jakby nie potrafiła o niej zapomnieć. Była niczym cień, słaba, omalże niewidoczna.

Faile wyszła mu na spotkanie z wyrazem zaciekawienia na twarzy. Gaul szedł razem z nią, a Perrin po raz kolejny uśmiechnął się, widząc, jak ogląda się przez ramię za Bain i Chiad. Jedna niosła jego włócznię, druga łuk. Najwyraźniej po to, żeby sam nie musiał się trudzić.

- Ominęło mnie pożegnanie? - zapytała Faile.

- Zgodnie z tym, co sobie zamierzyłaś - odparł Perrin.

Parsknęła.

- Matrim Cauthon ma na ciebie zły wpływ. Jestem wręcz zaskoczona, że przed drogą nie zaciągnął cię jeszcze do jakiejś tawerny.

Kolory znowu zawirowały przed oczyma Perrina, a potem ukazał mu się Mat - którego przed chwilą pożegnał - idący brzegiem rzeki.

- Nie jest taki zły - protestował Perrin. - Gotowi?

- Aravine już wszystko przygotowała i wprawiła w ruch - zapewniła go Faile. - W ciągu godziny powinniśmy być gotowi do wymarszu.

Szacunki okazały się słuszne. Mniej więcej pół godziny później Perrin stał przy ogromnej bramie w powietrzu, którą stworzyli Grady i Neald połączeni w krąg z Aes Sedai i Edarrą. Nikt nie zakwestionował decyzji o wymarszu podjętej przez Perrina. Skoro Rand Podróżował do miejsca nazywającego się Polem Merrilora, to Perrin też chciał tam być. Musiał tam być.

Ziemia po drugiej stronie bramy była dziksza niż w południowym Andorze. Mniej drzew, więcej stepowej trawy. W oddali leżały jakieś ruiny. Otwarty teren przed nimi zajmowały namioty, sztandary i obozowiska. Wychodziło na to, że stworzona przez Egwene koalicja właśnie się zebrała.

Grady zerknął za bramę, a potem cicho zagwizdał przez zęby.

- Ilu tu może być ludzi?

- To są Półksiężyce Łzy - odnotował Perrin, wskazując na któryś ze sztandarów. - A to jest Illian. Obozują po przeciwnych stronach tego pola. - Nad tą armią powiewał zielony sztandar z dziewięcioma złotymi pszczołami.

- Spora liczba Domów Cairhien - dodała Faile, wyglądając z bramy razem z nimi. - Niemało Aielów… Żadnych sztandarów Ziem Granicznych.

- W życiu nie widziałem tyle wojska w jednym miejscu - zauważył Grady.

„To się dzieje naprawdę” -pomyślał Perrin. „Ostatnia Bitwa”.

- Myślisz, że wystarczy ich, aby powstrzymać Randa? - zapytała Faile. - Żebyśmy uniemożliwili mu zerwanie pieczęci?

- My? - zdziwił się Perrin.

- Powiedziałeś Elayne, że udasz się na Pole Merrilora - przypomniała Faile. - Przez wzgląd na to, o co prosiła Egwene.

- Och, powiedziałem jej, że też muszę tu być - stwierdził Perrin. - Ale nigdy nie mówiłem, że stanę po stronie Egwene. Wierzę w Randa, Faile, i wydaje mi się całkiem sensowne jego przekonanie, że pieczęcie należy zerwać. To tak, jak wykuwanie miecza. Zazwyczaj nie kuje się go z fragmentów połamanej i zniszczonej broni. Do jego zrobienia potrzebna jest dobra stal. Zamiast łatać stare pieczęcie, powinien stworzyć nowe.