- Chodźmy - oznajmił, ruszając drogą, którą przyszli.
Thom i Noal popatrzyli po sobie, ale nic nie powiedzieli. Ruszyli szybko za nim. Dobre pół godziny zabrał im powrót po własnych śladach do pierwszej komnaty, w której były drzwi na zewnątrz. Okazała się pusta. Tylko w kątach unosiły się w górę kolumny mgły. W pozostałych dwóch pomieszczeniach, które przemierzyli, też takie były.
- Niemożliwe! - wykrzyknął Noal. - Szliśmy dokładnie po własnych śladach! Tu powinno być wyjście.
Z oddali - słaby, omalże niesłyszalny - dobiegł ich śmiech. Syczący, niebezpieczny śmiech. Złośliwy.
Mat poczuł, jak po skórze wędrują mu lodowate mrówki.
- Thom - powiedział - słyszałeś kiedykolwiek historię o Birgitte Srebrny Łuk i jej wizycie w Wieży Ghenjei?
- Birgitte? - zapytał Thom, podnosząc wzrok. Razem z Noalem oglądali dokładnie posadzkę, przekonani, że drzwi musiały zostać schowane w jakiejś zapadni. - Nie, nie słyszałem.
- A opowieść o kobiecie schwytanej na dwa miesiące w labiryncie korytarzy pewnej fortecy?
- Dwa miesiące? - powtórzył Thom. - Cóż, też nie. Ale jest opowieść o Elmiarze i Cieniookim. Spędziła sto dni, błądząc po labiryncie, szukając niesławnego źródła Sund, żeby uratować życie kochanka.
Prawdopodobnie o to chodziło. Opowieść przetrwała, tyle że w zmienionej formie, jak to często bywa.
- Nie wydostała się, nieprawdaż?
- Nie. Umarła w końcu, dwa kroki od fontanny, ale oddzielona od niej ścianą. Słyszała bulgotanie wody. To był ostatni odgłos, jaki usłyszała, umierając z pragnienia. - Rozejrzał się niepewnie dookoła, jakby nie chcąc przywoływać podobnych tematów w takim miejscu.
Mat pokręcił głową, zmartwiony nie na żarty. Żeby sczeźli, jak on nienawidził tych lisów. Musi istnieć sposób, żeby…
- Złamałeś umowę - oznajmił cichy głos.
Mat odwrócił się gwałtownie. Pozostali dwaj zaklęli i poderwali się z rękoma na broni. W korytarzu za nimi stała postać. Jeden ze stworów, które Mat pamiętał, być może ten sam, z którym się wówczas spotkał. Kępki krótkich rudych włosów wyrastających z bladej czaszki. Para lekko spiczastych uszu płasko przylegała do głowy. Istota była wysoka i smukła, o ramionach nieproporcjonalnie szerokich względem bioder. Miała na sobie pasy z jasnej skóry, skrzyżowane na piersiach - Mat wciąż nie miał najmniejszej ochoty sobie wyobrażać, z jakiej to skóry mogły być wykonane - a pod nimi długą czarną spódniczkę.
Jednak to jej twarz była najdziwniejsza. Wielkie, nienaturalne oczy, białe ze szpileczką tęczówki pośrodku. Wąska szczęka, ostre rysy. Jak lis. Jeden z Eelfinn, panów domeny.
Lis przyszedł pobawić się z myszami.
- Tym razem nie ma żadnej umowy - odparł Mat, próbując mówić głosem równym i spokojnym. - Mogliśmy przynieść, co chcemy.
- Brak umowy jest groźny - stwierdził Eelfinn delikatnym głosem. - Dla ciebie. Na szczęście mogę cię zabrać tam, gdzie pragniesz dojść.
- Cóż, więc - powiedział Mat. - Zabierz.
- Zostawcie żelazo - rzekł Eelfinn. - Przyrządy muzyczne. Ogień.
- Za nic - rzekł Mat.
Eelfinn zamrugał wielkimi oczami. Powoli, z namysłem. Ruszył naprzód, jego kroki były bezszelestne. Mat uniósł ashandarei, ale Eelfinn nie zrobił żadnych napastliwych ruchów. Po prostu chodził wokół nich i mówił cichym głosem:
- Dajcie spokój - mówił. - Czyż nie możemy porozmawiać grzecznie? Przybyliście do naszej domeny w poszukiwaniu. Mamy moc zapewnienia wam tego, czego chcecie, czego wam trzeba. Dlaczego nie zdobyć się na gest dobrej woli? Zostawić przyrządy ognia. Tylko one, a obiecuję, że przez czas jakiś was poprowadzę.
Jego głos brzmiał hipnotycznie, kojąco. Mówił całkiem sensownie. Po co im ogień? Mgła dawała dość światła…
- Thom - powiedział Mat. - Graj.
- Co? - zapytał Thom, otrząsając się nieco z nastroju.
- Zagraj coś. Nieważne co.
Thom wyjął flet, a Eelfinn na ten widok zmrużył oczy. Thom zaczął grać. To była popularna piosenka pod tytułem Wiatr, który potrząsa wierzbą. Każąc Thomowi grać, Mat wyobrażał sobie, że muzyka może ułagodzić Eelfinn, sprawić, że stanie się mniej czujny. Ale wraz ze znajomymi dźwiękami poczuł, jaki znika chmura, w której tonął jego umysł.
- To jest niepotrzebne - mówił Eelfinn, patrząc złym okiem na Thoma.
- Przeciwnie, jest potrzebne - upierał się Mat. - I za cholerę nie zostawimy ognia. Chyba że od razu obiecasz zaprowadzić nas do centralnej komnaty i oddać Moiraine.
- Nie mogę zawrzeć takiej umowy - oznajmiła istota, wciąż nie przestając obchodzić ich dookoła. Mat odwracał się, śledząc za nią wzrokiem, ani razu nie pozwalając sobie stanąć do Eelfinn plecami. - Nie mam takich kompetencji.
- Przyprowadź kogoś, kto ma.
- Niemożliwe - odparł Eelfinn. - Posłuchajcie mnie. Ogień nie jest potrzebny. Doprowadzę was w pół drogi do centralnej komnaty, Komnaty Więzów, jeżeli tylko zostawicie tu ten przerażający ogień. On nas obraża. A chcemy tylko zaspokajać wasze pragnienia.
Stwór prawdopodobnie znowu próbował uśpić ich czujność i umysły, ale modulacja jego głosu dziwnie dysharmonizowała z muzyką Thoma. Mat przyglądał się Eelfinn, a potem zaczął śpiewać do akompaniamentu fletu. Nie miał może najlepszego głosu ze wszystkich, ale zupełnie kiepski też nie był. Eelfinn ziewnął, aż w końcu ułożył się pod ścianą i zamknął oczy. W ciągu kilku chwil spał.
Thom odjął flet od ust, wyglądał na poruszonego.
- Nieźle, nieźle - szepnął Noal. - Nie miałem pojęcia, że tak płynnie mówisz Dawną Mową.
Mat zawahał się. Nawet nie zdawał sobie sprawy, w jakim języku mówi.
- Moja Dawna Mowa już mocno zardzewiała - tłumaczył Noal, drapiąc się po brodzie - ale sporo zrozumiałem. Problem jednak pozostał: wciąż nie wiemy, jak stąd wyjść. Jak się inaczej wydostaniemy, niż zdając na nich?
Miał rację. Birgitte wędrowała przez miesiące, nie wiedząc, czy cel nie znajduje się w odległości paru kroków. Komnata, w której Mat spotkał się z najważniejszymi Eelfinn… twierdziła, że kiedy już tam się dotrze, muszą z tobą się targować. To musi być ta Komnata Więzów, o której wspomniał ten Eelfinn.
Biedna Moiraine. Przeszła przez czerwone drzwi; powinien ją chronić traktat - jakakolwiek była jego treść - który starożytne Aes Sedai zawarły z Eelfinn. Ale drzwi zostały zniszczone. I nie było drogi wyjścia.
Kiedy Mat za pierwszym razem z nimi paktował, chwalili jego mądrość, ponieważ poprosił o pozwolenie na wyjście stąd. I choć wciąż miał pretensje, że Eelfinn nie odpowiedzieli na jego pytania, rozumiał, że nie tym się zajmują. Aelfinn byli od pytań, Eelfinn spełniali życzenia. Ale równocześnie wykręcając ich naturę, a potem na dodatek brali taką cenę, jaka im się podobała. Mat niechcący poprosił o zapełnienie dziur w pamięci, o środek uwalniający od działań Aes Sedai, wreszcie o drogę wyjścia z Wieży.
Gdyby Moiraine o tym nie wiedziała i nie poprosiła o wskazanie drogi wyjścia, jak on postąpił… albo gdyby nawet o to poprosiła, ale nie wiedząc, że droga wyjścia została zniszczona…
Mat poprosił o wskazanie drogi wyjścia. Pokazali mu ją, ale nie pamiętał, gdzie się znajdowała. Po prostu wszystko nagle pociemniało, a potem obudził się, zwisając z ashandarei.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął zaciśniętą pięść.
- Aelfinn i Eelfinn jakoś się tu odnajdują - szepnął. - Musi istnieć właściwa droga.
- Jedna droga - zauważył Noal. - W każdej komnacie cztery możliwości, pomnożone przez następne cztery możliwości, potem przez następne… Szanse na wygraną są niewiarygodnie małe!
- Szanse - mruknął Mat, wyciągając dłoń przed siebie. Otworzył ją, ukazując parę kości. - Cóż, ja dbam o szanse?