Obaj popatrzyli na kości, potem na jego twarz. Mat natomiast czuł, jak wzbiera w nim jego szczęście.
- Dwanaście oczek. Po trzy na każde drzwi. Jeżeli wyrzucę jeden, dwa lub trzy, idziemy prosto. Cztery, pięć lub sześć, w prawo i tak dalej.
- Ale, Mat - szepnął Noal, zerkając na śpiącego Eelfinn. - Szanse różnych rzutów będą różne. Nie możesz, na przykład, wyrzucić jedynki, a siódemka jest znacznie bardziej prawdopodobna niż…
- Nie rozumiesz, Noal - powiedział Mat, rzucając kości na posadzkę. Potoczyły się po tych łuskopodobnych płytkach, grzechocząc jak wyrwane zęby. - Nieważne, co jest prawdopodobne. Nie przy mnie.
Kości zatrzymały się. Jedna z nich ugrzęzła w szczelinie między dwoma płytkami i zamarła w osobliwej pozycji, jednym z rogów celując w górę. Druga zatrzymała się pojedynczym oczkiem do góry.
- I co ty na to, Noal? - zapytał Thom. - Wygląda na to, że jednak da się wyrzucić jedynkę.
- Tak, to jest dopiero coś - stwierdził Noal, drapiąc się po podbródku.
Mat ujął ashandarei, następnie wziął z posadzki kości i ruszył prosto przed siebie. Tamci poszli za nim, zostawiając śpiącego Eelfinn.
W komnacie następnego rozwidlenia korytarzy Mat rzucił znowu i otrzymał tym razem dziewiątkę.
- Z powrotem drogą, którą przyszliśmy? - zdumiał się Thom, marszcząc brwi.
- Zrobimy, co mamy zrobić - uciął Mat, po czym odwrócił się i ruszył wstecz.
Śpiący Eelfinn zniknął.
- Mogli go obudzić - wskazał Noal.
- Albo jesteśmy w innym pomieszczeniu - stwierdził Mat, rzucając znów kości. Kolejna dziewiątka. Stał w taki sposób, jak weszli do komnaty, więc dziewiątka oznaczała, że znowu muszą wracać.
- Aelfinn i Eelfinn mają swoje zasady - oświadczył Mat, odwracając się i ruszając szybko korytarzem. Pozostali zaraz go dogonili. - I to miejsce też rządzi się określonymi zasadami.
- Zasady muszą mieć sens - upierał się Noal.
- Muszą być spójne - odparował Mat. - Ale nie muszą być zgodne z naszą logiką. Dlaczego niby miałyby być?
W jego oczach to miało sens. Tym razem biegli przez dłuższy czas - korytarz był chyba znacznie dłuższy niż pozostałe. Zdyszał się, gdy wreszcie dotarli do następnej komnaty. Znowu rzucił kości, ale już z góry podejrzewał, co wypadnie. Dziewiątka. Znowu do pierwszej komnaty.
- Słuchaj, to naprawdę głupie! - powiedział Noal, gdy znowu wracali. - W ten sposób nigdy donikąd nie dojdziemy!
Mat zignorował jego słowa. Wkrótce znów byli z powrotem w pierwszym pomieszczeniu.
- Mat - błagalnym tonem rzekł Noal. - Czy nie moglibyśmy przynajmniej…
Urwał, gdy wpadli z powrotem do pierwszej komnaty. Tylko że to nie była pierwsza komnata. W tym pomieszczeniu posadzka była biała, samo zaś wnętrze gigantyczne, podtrzymywane grubymi czarnymi kolumnami, sięgającymi ku niewidzialnemu sklepieniu nad głową.
Lśniąca biała para gromadząca się pod sufitem korytarza wpadała do pomieszczenia i uciekała w ciemność nad głowami niczym odwrócony wodospad. Choć posadzka i kolumny sprawiały wrażenie szklanych, Mat wiedział, że pod dotykiem okażą się porowate jak kamień. Komnata była oświetlona szeregiem lśniących żółtych pasów, biegnących wzdłuż kolumn, oznaczających przewężenia na rzeźbionym szkle-kamieniu.
Thom poklepał go po ramieniu.
- Mat, chłopcze, to było czyste szaleństwo. I na dodatek skuteczne. Jakimś sposobem…
- Czyli coś, czego powinniście się po mnie spodziewać - oświadczył Mat, naciągając na czoło rondo kapelusza. - Byłem tu już wcześniej. Jeżeli Moiraine wciąż żyje, tu ją znajdziemy.
54.
Światło świata.
Thom uniósł pochodnię, przyglądając się w jej świetle gigantycznym czarnym kolumnom o przekroju gwiazdy i ich lśniącym żółtym pasom. Światło zalewało chorym blaskiem wnętrze. W nim jego twarz zdawała się zapadnięta i wycieńczona.
Mat jako żywo pamiętał smród panujący w tym miejscu, woń zakurzonej starzyzny. Dzisiaj, kiedy już lepiej orientował się, czego jeszcze szukać w tej woni, wyczuwał również to coś: piżmowy, zwierzęcy odór. Nora drapieżnika.
Z komnaty wychodziło pięć korytarzy, każdy z jednego wierzchołka gwiaździstej posadzki. Pamiętał, jak przechodził przez jeden z nich, ale czyż nie wiodła stąd tylko jedna droga wyjścia?
- Zastanawiam się, jak wysoko sięgają te kolumny - powiedział Thom, unosząc pochodnię jeszcze wyżej i zadzierając głowę.
Mat ściskał ashandarei w kurczowym uchwycie, dłonie mu się pociły. Weszli do leża lisów. Zmacał medalion wiszący na szyi. Eelfinn wcześniej nie używali przeciwko niemu Mocy, ale przecież musieli się na niej wyznawać, nieprawdaż? Oczywiście tacy na przykład Ogirowie w ogóle nie potrafili przenosić. Więc być może wynikało stąd, że Eelfinn również nie.
Spod ścian komnaty dobiegł ich szeleszczący odgłos. Cienie poruszyły się, zaczęły przesuwać. Eelfinn tam się kryli, w mroku.
- Thom - powiedział Mat. - Powinniśmy coś zagrać.
Thom stał ze wzrokiem wbitym w ciemność. Ale nie zaprotestował. Podniósł flet do ust, zagrał. W ogromnej komnacie muzyka zabrzmiała nieznośnie samotnie.
- Mat! - zawołał Noal, który klęczał pośrodku komnaty. - Chodź tu i zobacz.
- Wiem - odparł Mat. - Wygląda jak szkło, ale pod dotykiem przypomina kamień.
- Nie, nie o to chodzi - protestował Noal. - Tu coś jest.
Mat ostrożnie ruszył w jego stronę. Po chwili dołączył do nich Thom. Przyglądał się, ale nie przestawał grać, podczas gdy Noal oświetlił latarnią coś jakby kupę żużlu na posadzce, rozmiarów może niewielkiego kuferka. Była czarna, lecz głębszą czernią, nie tak refleksyjną jak na posadzce i ścianach.
- Co to może być? - zapytał Noal. - Może jakaś zapadnia?
- Nie - odparł Mat. - To nie to.
Obaj popatrzyli na niego równocześnie.
- To są te drzwi, o których wam mówiłem - odparł Mat, czując ucisk w żołądku. - Ten portal z czerwonego kamienia. Kiedy trafiłem tu wcześniej, znajdował się pośrodku komnaty, w tym miejscu. Uległ zniszczeniu po drugiej stronie i…
- I tu też się stopił - dokończył Noal.
Wpatrywali się w niego we trójkę. Muzyka Thoma niosła się niesamowitym brzmieniem.
- No, cóż - przerwał ciszę Mat. - Od początku wiedzieliśmy, że tak się stąd nie wydostaniemy. Trzeba będzie się targować o wolność.
„A ja tym razem, cholera, nie dam się powiesić”.
- Może kości nas poprowadzą? - zapytał Noal, podnosząc się.
Mat czuł je pod palcami trzymanej w kieszeni dłoni.
- Czemu nie. - Ale nie wyjął ich, nie rzucił. Odwrócił się i ogarnął wzrokiem przestrzeń komnaty. Wydawało się, że muzyka Thoma obezwładniła niektóre cienie. Pozostałe jednak wciąż tańczyły. Powietrze było pełne niespokojnej energii.
- Mat? - zapytał Thom, odrywając usta od fletu.
- Wiedzieliście, że tu wrócę - głośno oznajmił Mat. Jego słowa nie wróciły echem. Światłości! Jak wielka może być ta przestrzeń? - Wiedzieliście, że raźnym krokiem powrócę do waszego przeklętego królestwa, nieprawdaż? A więc, proszę, macie mnie w końcu.
Thom z wahaniem opuścił flet.
- Ukażcie się! - zawołał Mat. - Słyszę, jak się tam skradacie, słyszę wasze oddechy.
- Mat - wtrącił Thom, kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie mogli wiedzieć, że wrócisz. Skąd Moiraine miała mieć pewność?
Mat nie odrywał wzroku od otaczających ich ciemności.
- Widziałeś kiedyś, jak się prowadzi bydło na rzeź, Thom?
Bard zawahał się, a potem przecząco pokręcił głową.
- Cóż, różni ludzie mają różne sposoby - tłumaczył Mat. - Ale bydło, rozumiesz, ono wie, że coś jest nie tak. Czuje krew. Zwierzęta wpadają w szał, nie chcą wchodzić do rzeźni. Wiesz, jaka jest na to rada?