Выбрать главу

- Czy musimy teraz o tym mówić, Mat?

- Sposób polega na tym - ciągnął dalej Mat - żeby kilka razy wcześniej przeprowadzić je przez rzeźnię, póki jeszcze jest czysta, a wonie nie są tak dojmujące. Oprowadzasz je po wnętrzu rzeźni, pozwalasz samodzielnie wyjść, rozumiesz, a one dochodzą do wniosku, że nie ma tu żadnego zagrożenia. - Spojrzał w oczy Thoma. - Wiedzieli, że wrócę. Wiedzieli, że przeżyję powieszenie. Oni wiedzą różne rzeczy, Thom. Żebym sczezł, oni wiedzą.

- Wydostaniemy się stąd, Mat - obiecał Thom. - Damy radę. Moiraine o to zadbała.

Mat zdecydowanie pokiwał głową.

- Cholera, jasne, że się wydostaniemy. Oni tylko grają z nami w gierki. A na grach i gierkach to ja się znam. - Wyciągnął z kieszeni zestaw kości.

„A przynajmniej zazwyczaj wygrywam”.

Znienacka za nimi odezwał się jakiś szept.

- Witaj, synu bitewnych pól.

Mat odwrócił się gwałtownie i rozejrzał po komnacie.

- Tam - powiedział Noal, wskazując swoim kosturem. Obok jednej z kolumn stała postać, na poły skąpana w żółtym świetle. Kolejny Eelfinn. Wyższy, o ostrzejszych jeszcze rysach twarzy. W jego oczach lśnił blask pochodni. Pomarańczową barwą.

- Mogę was zabrać tam, dokąd chcecie pójść - ciągnął dalej Eelfinn, głosem ochrypłym i zgrzytliwym. Osłonił się dłonią przed blaskiem ich pochodni. - Ale musicie zapłacić cenę.

- Thom, graj.

Thom znów zaczął grać.

- Jeden z was już nas usiłował nakłonić, żebyśmy zostawili przybory - oznajmił Mat. Z plecaka na ramieniu wyciągnął pochodnię, a potem sięgnął ręką i zapalił ją od latarni Noala. - Nie uda się.

Eelfinn odruchowo cofnął się przed nowym światłem, warcząc cicho.

- Przyszliście w nadziei dobicia targu, a teraz świadomie zrażacie sobie nas? Nic w ten sposób nie zyskacie.

Mat szarpnięciem zerwał chustkę z szyi.

- Naprawdę nic?

Stwór nie odpowiedział, tylko w milczeniu dał kilka kroków w tył. Częściowo ogarnął go mrok. Oblicze o zbyt ostrych rysach było teraz ledwie oświetlone żółtym światłem.

- O czym chcesz z nami mówić, synu bitewnych pól? - dobiegł szept z ciemności. - Jeśli nie chcesz się z nami targować?

- Nie - potwierdził Mat. - Żadnego targowania, póki nie dotrzemy do wielkiej sali, do Komnaty Więzów. - To było jedyne miejsce, w którym istoty będą związane zawartą umową. Czyż nie tak Birgitte powiedziała? Oczywiście, ona sama wspierała się tu głównie na opowieściach i pogłoskach.

Thom nie przestawał grać, ale jego oczy biegały w tę i we w tę, próbując przebić cienie. Noal przyłączył się do koncertu, grając na małych cymbałach, przymocowanych do nogawek spodni - właściwie to tylko poddawał rytm muzyce barda. Niemniej ruchome cienie nie chciały się uspokoić.

- Udogodnienia, jakich się domagasz, nie staną nam na przeszkodzie, synu bitewnych pól - powiedział inny głos za plecami Mata. Ten odwrócił się, wymierzył broń. Stał tam następny Eelfinn, też trzymając się w cieniach. Tym razem była to kobieta lub samica, z grzywą rudych włosów spływającą z karku na plecy. Skórzane pasy krzyżem przecinały się na jej piersiach, kryjąc je. Czerwone usta rozciągał uśmiech. - „Nam, najbardziej starożytnym, nam, wojownikom ostatecznego żalu, nam, znawcom tajemnic”.

- Możesz być z siebie dumny, synu bitewnych pól - zasyczał kolejny głos.

Mat znowu odruchowo odwrócił się w tamtą stronę, czując, jak pot występuje mu na czoło. Kobieta tymczasem zniknęła wśród cieni, ale inny Eelfinn ujawnił się w półmroku. Uzbrojony był w długi, groźnie wyglądający sztylet z brązu, ozdobiony na całej długości misternie plecionymi motywami róż, z wystającymi cierniami tworzącymi jelec. - Twoja obecność ściągnęła naszych najbardziej utalentowanych braci. Będziesz… im smakował.

- Co… - zaczął Mat, ale groźny Eelfinn tymczasem zdążył się już roztopić w cieniach. Jakoś nazbyt szybko i łatwo. Jakby ciemność sama go pochłonęła.

Pozostali zaczęli szeptać pośród mroku. Ich przyciszone głosy nakładały się na siebie. Tu i tam pojawiały się oblicza, wielkie nieludzkie oczy, wargi wykrzywione w uśmiechu. Stwory miały długie spiczaste zęby.

Światłości! W komnacie były ich dziesiątki. Ich sylwetki przesuwały się, krążyły wokół, tanecznym krokiem wkraczały w światło, żeby zaraz znowu zniknąć. Jedne zachowywały się leniwie, inne promieniowały energią. Wszystkie niebezpieczne.

- Będziemy handlować? - zapytał jeden.

- Przyszedłeś tu, nie mając ochrony paktu. Ryzykowne - rzekł drugi.

- Synu pól bitewnych.

- Poczujcie jego strach.

- Chodź z nami, wyrzeknij się tego okropnego światła.

- Musimy mieć umowę. Poczekamy.

- Jesteśmy cierpliwi. Ostatecznie cierpliwi.

- Smak!

- Przestańcie! - krzyknął Mat. - Żadnych umów! Dopiero jak znajdziemy się w środku.

Grający u jego boku Thom odjął od ust i opuścił flet.

- Mat, nie wydaje mi się, żeby muzyka wciąż na nich działała.

Mat krótko skinął głową. Sam też wolał, żeby Thom był raczej gotów dobyć broń. Bard schował flet, wyciągnął noże. Mat zamknął uszy na rozszeptane głosy i rzucił kości na posadzkę.

Kiedy jeszcze się toczyły, z cienia najbliższej kolumny wychynęła postać. Mat zaklął, zrobił zamach włócznią, a następnie uderzył w Eelfinn, który lazł na czworakach po kości. Ale ostrze glewii przeszyło postać, nie czyniąc jej krzywdy - jakby była utkana z dymu.

Może to wszystko to tylko złudzenia? Omamy wzrokowe? Mat wahał się na tyle długo, żeby następna istota dała radę schwycić kości i zniknąć z nimi w cieniach. Coś zalśniło w powietrzu. To rzucony sztylet Thoma dosięgnął stwora, trafiając go w bark. Tym razem ostrze wbiło się w ciało i utkwiło w nim. Polała się ciemna krew.

„Żelazo” - pomyślał Mat, przeklinając się za głupotę. Odwrócił w dłoniach ashandarei, szykując się do walki końcem obciążonym żelazną przeciwwagą. Kątem oka zauważył, jak rozlana krew Eelfinn zaczyna wrzeć i parować. Zadrżał. Para miała kolor biały, jak w tamtych komnatach na początku, ale w tej tańczyły jakieś widma. Jakby wykrzywione twarze, które pojawiały się i znikały, zdążywszy tylko bezgłośnie krzyknąć.

Żeby sczezły! Nie można się rozpraszać. Miał zapasowy zestaw kości. Sięgnął do kieszeni, ale tymczasem z mroku wyłonił się Eelfinn i wykonał taki ruch, jakby chciał go złapać za kaftan.

Broń zawirowała w dłoniach Mata, a żelazna obrączka trafiła w bok lisiego łba. Pękła kość, stwór zaś zwalił się bezwładnie na posadzkę niczym stos patyków.

Wszędzie wokół rozlegały się syki i warczenia. Oczy jarzyły się w ciemnościach, odbijając światło pochodni. Eelfinn podchodzili coraz bliżej. Spowici w ciemność otaczali Mata i jego towarzyszy. Mat zaklął w pewnym momencie, robiąc krok w kierunku tego Eelfinn, którego wcześniej powalił.

- Mat! - zawołał Thom, łapiąc go za rękaw kaftana. - Nie możemy dać się wciągnąć.

Mat zawahał się. Wydawało mu się, że ten wstrętny odór, ta zwierzęca woń narasta. Wszędzie wokół kręciły się cienie, coraz szybciej i bardziej szaleńczo. Szeptały coś gniewnie, a szepty zlewały się ze skamlącymi okrzykami.

- Oni panują nad ciemnością - stwierdził Noal. Stał plecami do Mata i Thoma, czujnie rozglądając się wokół. - Te żółte światła są tylko po to, żeby odwracać naszą uwagę, między nimi są przerwy i ukryte wnęki. To wszystko sztuczki.

Mat poczuł, jak raptownie przyspiesza mu tętno. Sztuczki? Nie, to nie tylko zwykłe sztuczki. W sposobie poruszania się tych stworów pośród cieni było coś zdecydowanie nienaturalnego.

- Żeby sczeźli. - Mat wyzwolił rękaw z uchwytu Thoma, ale już nie spieszył się tak do pościgu w mroku.