Выбрать главу

- Z tego jeszcze nie wynika, że zaraz opowie się po stronie Randa - zauważyła Egwene.

- Nie wynika też, że miałby się opowiedzieć po naszej stronie - bronił się Gawyn. - Egwene… Białymi Płaszczami dowodzi Galad.

- Twój brat?

- Tak. - Tak wiele broni, tak wiele różnych lojalności, a wszystkie nieznośnie poplątane. Armia Aybary może się okazać iskrą, od której wszystko wybuchnie niczym fajerwerk.

- Dobrze by było, gdyby Elayne dotarła tu jak najszybciej - zatroskała się Egwene.

- Egwene, a jeśli al’Thor nie przybędzie? Jeśli to wszystko było z jego strony tylko manewrem mylącym, który miał odwrócić naszą uwagę od tego, co rzeczywiście przedsięwziął, cokolwiek by to było?

- Dlaczego miałby coś takiego zrobić? - zdziwiła się Egwene.

- Zdołał już dowieść, że jeśli chce zniknąć, to nikt go nie znajdzie.

Pokręciła głową.

- Gawyn, on wie, że nie może zerwać tych pieczęci. A przynajmniej jakaś jego część to wie, wie z całą pewnością. Być może właśnie dlatego mnie poinformował o swoich zamiarach… abym zgromadziła siły, zdolne mu się sprzeciwić.

Gawyn milczał. Żadnych dalszych skarg czy kłótni. Zdumiewające, jak się zmienił. Uczucia dalej gorzały w nim z dawną mocą, ale przestał już się tak irytować. Od czasu tamtej nocy zamachu zaczął robić, o co go poprosiła. Nie jako sługa. Jako partner, któremu zależy na tym, aby działa się jej wola.

To było cudowne. A także nadzwyczaj przydatne, ponieważ sama miała dość kłopotów, jak choćby z Komnatą Wieży, która najwyraźniej postanowiła wycofać się z umowy, pozostawiającej jej wolną rękę w stosunkach politycznych z Randem. Opuściła spojrzenie na stos dokumentów przed sobą, wśród których było niemało listów zawierających „dobre rady” Zasiadających Komnaty.

Niemniej przychodziły z tym do niej, zamiast próbować knuć za plecami. To był dobry znak, którego nie należało ignorować. Musiała cały czas wzmacniać w nich przekonanie, że współpraca z nią jest najlepszym wyjściem. Równocześnie nie powinny żadną miarą dojść do wniosku, że wystarczy na nią pokrzyczeć, a już ulegnie. Delikatna równowaga.

- Cóż, chodźmy więc spotkać się z twoją siostrą.

Gawyn podniósł się, poruszając z idealną gracją. Zadzwoniły cicho trzy pierścienie, które nosił na łańcuszku na szyi - kiedyś będzie musiała go wypytać, skąd je ma. Jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby cokolwiek jej opowiedzieć na ten temat. Odsunął przed nią klapę namiotu i wyszła na zewnątrz.

Słońce późnego popołudnia kryło się za szarymi chmurami. Żołnierze Bryne’a trudzili się przy budowie palisady. W ciągu ostatnich kilku tygodni jego armia poważnie się rozrosła i teraz zajmowała wschodni kraniec szerokiej, obrzeżonej lasem łąki zwanej kiedyś Merrilorem. Ruiny fortecy, która niegdyś zajmowała północny kraniec pola, porastał dziś mech i dzikie pnącza.

Namiot Egwene stał na niewysokim wzniesieniu, z którego mogła widzieć większość armii obozujących w okolicy.

- To ktoś nowy? - zapytała, gestem wskazując niewielką jednostkę, która zajęła pozycję tuż obok ruin.

- Przybyli z własnej inicjatywy - wyjaśnił Gawyn. - Głównie farmerzy. Tak naprawdę to nie są prawdziwi zbrojni, większość nie ma nawet mieczy. Widły, drewniane topory, pałki. Zakładam, że przysłał ich al’Thor. Zaczęli się pojawiać wczoraj.

- Ciekawe - powiedziała Egwene. Wydawali się dość bezładną zbieraniną. Niedopasowane namioty, niewielkie pojęcie o tym, jak powinien wyglądać obóz wojskowy. Ale było ich już jakieś pięć czy dziesięć tysięcy. - Niech zwiadowcy mają ich na oku.

Gawyn skinął głową.

Egwene odwróciła wzrok od ruin i zauważyła orszak wylewający się z otwartych w pobliżu bram Podróżowania; część z tamtych zdążyła się już zabrać za rozbijanie obozu. Nad ich głowami powiewał Lew Andoru i widać było, że żołnierze są dobrze wymusztrowani. Taki oddział właśnie ich mijał - biało-czerwone kaftany, sztandar nad głową ich królowej. Szli w stronę obozu Aes Sedai.

Gawyn odprowadził Egwene poprzez łąkę zżółkłej trawy na miejsce spotkania z Elayne. Andorańska królowa z pewnością nie spieszyła się na spotkanie. Tylko dzień został do czasu wyznaczonego przez Randa ostatecznego terminu. Niemniej przybyła, podobnie jak pozostali. Aielowie przyszli razem z Darlinem z Łzy. Siła jej perswazji okazała się wystarczająca, żeby przyprowadził również spory kontyngent Illian, którzy obozowali teraz na wschodnim krańcu łąki.

Z raportów wynikało, że Cairhien należy już do Elayne i że jego reprezentacja zbrojna przybędzie razem z siłami Andoru, w tym spora liczba żołnierzy Legionu Czerwonej Ręki. Egwene wysłała zaproszenie oraz Aes Sedai wprawioną w Podróżowaniu do króla Roedrana z Murandy, ale nie miała pewności, czy może na niego liczyć. Jednak nawet bez niego na miejscu zgromadziły się znaczące delegacje narodów świata, zwłaszcza uwzględniając fakt, że nad obozem Perrina powiewały sztandary Ghealdan i Mayene. Będzie musiała skontaktować się z ich władczyniami, żeby sprawdzić, czy nie zdoła przekonać do swoich racji. Nawet jeśli się nie uda, jej zwolenników powinno wystarczyć, żeby Rand zmienił swoje plany. Światłości, spraw, aby się udało. Nie potrafiła myśleć o tym, co się stanie w przeciwnym wypadku.

Szła jakąś ścieżką, odkłaniając się siostrom i kiwając głową przyjętym oraz salutującym żołnierzom, służbie. Rand…

- Niemożliwe - zdumiał się Gawyn, stając jak wryty.

- Gawyn? - zapytała, marszcząc brwi. - Co…

Nie oglądając się na nią, pobiegł przez zasłane łodygami zeschłego zielska zbocze. Egwene patrzyła za nim przez chwilę z lekkim rozczarowaniem. Wciąż w jego charakterze dominowała impulsywność. I dlaczego tak się nagle podniecił? Nie chodziło o żadne kłopoty - to mogła wyczuć w więzi zobowiązań. Raczej zupełna konfuzja. Pośpieszyła za nim tak szybko, jak pozwalały wymogi jej pozycji. Wysłannicy Elayne zatrzymali się na suchej trawie.

Gawyn klęczał przed kimś. Starsza kobieta o czerwonozłotych włosach stała obok siedzącej w siodle, uśmiechniętej Elayne.

„Ach” - pomyślała Egwene. Szpiedzy donieśli jej o tej plotce akurat zeszłego wieczoru. Chciała ją jednak najpierw potwierdzić, zanim poinformuje Gawyna.

Morgase Trakand żyła.

Egwene zatrzymała się na uboczu. Gdy już się zbliży, Elayne będzie musiała ucałować jej pierścień, cały orszak ceremonialnie skłoni głowy, a Gawyn straci swą chwilę radości. Kiedy tak czekała, chmury nad jej głową zaczęły się przerzedzać.

Nagle rozdzieliły się zupełnie - cofnęły się czarne burzowe obłoki. Niebo rozbłysło błękitem, pięknym, czystym, niezmierzonym. Elayne aż oczy otworzyła szeroko ze zdumienia, zawróciła konia i spojrzała w kierunku, w którym znajdował się obóz Perrina.

„A więc przybył” - pomyślała Egwene. „A wraz z nim spokój. Krótki moment pokoju przed burzą, która zniszczy wszystko”.

- Emarin, spróbuj - powiedział Androl, stojący wraz z niewielką grupą mężczyzn w zagajniku w pobliżu granicy terenów Czarnej Wieży.

Stateczny szlachcic skoncentrował się, pochwycił Źródło. Sploty zawirowały wokół niego. Był zdumiewająco sprawny technicznie, biorąc pod uwagę krótki czas okresu szkolenia; teraz też fachowo utkał sploty bramy.

Jednak zamiast stworzyć otwór w powietrzu, sploty po prostu rozwiązały się same i zniknęły. Emarin odwrócił się ku nim, pot spływał po jego twarzy.

- Nawet tkanie tych splotów było znacznie trudniejsze niż w normalnych okolicznościach - powiedział.

- Dlaczego nie działają? - spytał Evin. Twarz młodzieńca aż poczerwieniała z gniewu, jakby problem z bramami był dla niego osobistą obrazą.