Выбрать главу

- A więc niech tak będzie - odparł. Wsunął z powrotem bransoletę na jej nadgarstek. - Ożenię się z tobą w tej chwili, jeśli tego chcesz.

Uśmiechnęła się szeroko.

Mat stał nieruchomo, całkowicie oszołomiony.

- A kto niby ma wam udzielić ślubu? - wybuchnął. - Pewne jak grzmot, że nie ja, mówię wam.

Oboje spojrzeli na niego, Thom oczyma pozbawionymi wyrazu, Moiraine z cieniem uśmiechu.

- Teraz już rozumiem, dlaczego ta Seanchanka ciebie wybrała - zauważyła. - Z pewnością nie brakuje ci romantycznej żyłki.

- Ja tylko… - Zdjął kapelusz i trzymał go niezręcznie w dłoniach, popatrując to na jedno, to na drugie. - Ja tylko… żebym sczezł! Jak mogłem tego nie zauważyć? Przecież przez większość czasu, którą spędziliście razem, też z wami byłem! Kiedy zaczęło się wasze uczucie?

- Jakoś się temu nie przyglądaliśmy - oświadczył Thom. Spojrzał na Moiraine. - Zakładam, że będziesz mnie chciała również na Strażnika?

Uśmiechnęła się.

- Mniemam, że mój poprzedni Gaidin dostał się już w ręce innej?

- Wezmę tę robotę - oznajmił Thom - choć będziesz musiała wyjaśnić Elayne, dlaczego jej nadworny minstrel jest Strażnikiem u innej. - Zawahał się. - Myślisz, że da się uszyć zmiennobarwny płaszcz z jakimiś łatami?

- Cóż, oboje bez żadnych wątpliwości oszaleliście, jak widzę - powiedział Mat. - Thom, czy to nie ty mi kiedyś mówiłeś, że Tar Valon i Caemlyn to dwa najbardziej dla ciebie bolesne miejsca na świecie? A teraz rzucasz się głową w dół ze stoku, co skończyć się może tylko tak, że zamieszkasz w jednym lub drugim!

Thom wzruszył ramionami.

- Czasy się zmieniają.

- Rzadko kiedy spędzam dłuższy czas w Tar Valon - zauważyła Moiraine. - Sądzę, że będzie się nam dobrze podróżowało razem, Thomie Merrilin. O ile w ogóle przeżyjemy najbliższe kilka miesięcy. - Spojrzała na Mata. - Nie powinieneś tak łatwo rezygnować z możliwości, jakie daje więź zobowiązań Aes Sedai ze Strażnikiem, Mat. Błogosławieństwa, które z nią się łączą, będą w wielkiej cenie w czasach, co nadchodzą.

Mat naciągnął z powrotem kapelusz na głowę.

- Może masz i rację, ale mnie w to nie wciągniesz. Bez urazy, Moiraine. Lubię cię, nawet bardzo. Ale żeby dać nałożyć sobie więź przez kobietę? To się nie zdarza komuś takiemu, jak Matrim Cauthon.

- Doprawdy? - spytał Thom z rozbawieniem. - Czyż nie rozmawialiśmy o tym, że ta twoja Tuon potrafiłaby przenosić, gdyby ją nauczyć?

Mat zamarł. Krwawe popioły. Thom miał rację. Ale wtedy stałaby się marath’damane. Nigdy do tego nie dopuści. Nie musiał się tym przejmować.

Naprawdę?

Część jego myśli musiała się odbić na twarzy, gdyż Thom zachichotał, a Moiraine ponownie się uśmiechnęła. Oboje jednak szybko stracili zainteresowanie żartobliwą sprzeczką z Matem i zagłębili się w cichej rozmowie. Uczucia, które były w ich oczach, były prawdziwe! Kochali się. Światłości! Jak Mat mógł tego nie zauważyć? Poczuł się jak człowiek, który przyszedł z wieprzem na wyścigi konne.

Postanowił, że się usunie i zostawi ich samych. Zresztą, miał ochotę rozejrzeć się trochę po terenie, gdzie miała się pojawić umówiona brama. Lepiej, żeby się pojawiła… Nie mieli nic do jedzenia, a Matowi nie chciało się szukać statku, który mógłby ich zawieźć do Caemlyn.

Do brzegów Arinelle nie było daleko przez tę łąkę. Kiedy już tam dotarł, usypał niewielki kurhanik dla Noala, uchylił przed nim ronda kapelusza, a potem dłuższy czas siedział w milczeniu i myślał.

Moiraine była bezpieczna. Mat ocalał z wyprawy, choć przeklęty oczodół bolał go jak nic dotąd w życiu. Wciąż nie był do końca pewny, czy cholerni Aelfinn i Eelfinn nie oplątali go jakimiś sznurkami, niemniej poszedł do ich nory i wrócił stamtąd nietknięty. Zasadniczo nietknięty, przynajmniej.

Stracił jedno oko. Czy to obniży jego wartość jako wojownika? Tym martwił się najbardziej ze wszystkiego. Niby trzymał twarz, ale w środku aż się cały trząsł. Jak powita Tuon męża bez jednego oka? Męża, który nie potrafi się obronić?

Wyciągnął nóż, machinalnie zaczął podrzucać w dłoni. W pewnej chwili, kierowany kaprysem, rzucił go za siebie, nie patrząc. Usłyszał cichy pisk, a kiedy się odwrócił, zobaczył na ziemi skulonego królika, przyszpilonego przez przypadkowy rzut.

Uśmiechnął się, po czym znów spojrzał na rzekę. Wtedy zauważył coś, co uwięzło między dwoma wielkimi kamieniami rzecznymi na brzegu. Odwrócony do góry dnem kociołek z miedzianym dnem, prawie nieużywany, tylko trochę poobijany po bokach. Musiał go zgubić jakiś podróżny w górze rzeki.

Tak, może nie potrafił już tak dobrze szacować odległości, być może w ogóle nic nie będzie widział. Ale szczęście działa lepiej, kiedy się mu nie przyglądać.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Potem podniósł z ziemi królika - zamierzał go oskórować na kolację - i poszedł nad rzekę po kociołek.

Moiraine jednak będzie miała swoją herbatę.

EPILOG.

A potem…

Graendal pospiesznie pakowała wszystko, co chciała zabrać ze swego nowego pałacu. Schwyciła z biurka mały angreal, który Mesaana ofiarowała jej w zamian za informacje. Miał kształt rzeźbionego nożyka z kości słoniowej - złoty pierścień zapodział się gdzieś podczas ataku al’Thora.

Wrzuciła wszystko luźno do worka, na koniec porwała z łóżka arkusze papieru. Nazwiska, kontakty, imiona szpiegów - wszystko, co zdołała zapamiętać z bogatych archiwów, które spłonęły w Kurhanie Natrina.

Potężne grzywacze biły o skały za oknami. Wciąż jeszcze było ciemno. Minęło dopiero parę chwil, odkąd dowiedziała się o klęsce swego ostatniego przedsięwzięcia - Aybara uszedł cało z pola bitwy. A przecież ta intryga była perfekcyjnie dopracowana w najdrobniejszym szczególe!

Znajdowała się w swoim eleganckim dworze położonym parę lig od Ebou Dar. Pod nieobecność Semirhage Graendal sama zabrała się za otaczanie siatką wpływów nowej Imperatorowej Seanchan, w istocie jeszcze dziecka. Teraz trzeba będzie porzucić i te starania.

Perrin Aybara ocalał. Fakt ten jakoś nie potrafił przebić się do jej świadomości. Kolejne, idealnie dopracowane etapy planu zgrabnie wskakiwały na swoje miejsce. A potem…

Uciekł. Jak? Proroctwo… twierdziło…

„Ten durny Isam” - przeklinała w myślach Graendel, pakując papiery do worka. „I ten idiota Biały Płaszcz!”. - Pociła się obficie. A przecież nie powinna się pocić.

Kilka ter’anreali rozrzuconych na blacie biurka też trafiło do worka. Potem zajrzała do szafy w poszukiwaniu bielizny na zmianę. On jest w stanie znaleźć ją wszędzie na tym świecie. Więc może ukryć się w jednej z pomniejszych dziedzin Kamieni Portalu? Tak. Tak, jego wpływy nie były tak…

Z naręczem jedwabi odwróciła się i zamarła bez ruchu. W komnacie obok niej był ktoś jeszcze. Wysoki jak kolumna obleczona w czarne szaty. Bezoki. Uśmiechnięte usta barwy śmierci.

Graendal opadła na kolana, odrzuciła ubrania na bok. Krople potu spłynęły jej ze skroni na policzki.

- Graendal - powiedział wysoki Myrddraal. Ton jego głosu był równie okropny co wygląd. - Zawiodłaś, Graendal.

Shaidar Haran. Bardzo źle.

- Ja… - wyjąkała, oblizując wyschnięte usta. Jak, przynajmniej wizualnie, zamienić klęskę w zwycięstwo? - Wszystko idzie zgodnie z planem. To tylko…

- Znam głębie twego serca, Graendal. Czuję twe przerażenie.

Zacisnęła z całej siły powieki.

- Mesaana zginęła - wyszeptał Shaidar Haran. - Troje Wybranych poniosło śmierć w wyniku twoich działań. Kształt planu, katastrofalna konstrukcja, szkielet niekompetencji.

- Nie ma nic wspólnego ze zgubą Mesaany!