Выбрать главу

Prawda. Dlaczego Perrin tak bardzo upierał się przy swoim? Ponieważ Skoczek wysłał go do Nieposkromionego. Ale jakiej odpowiedzi mógł mu udzielić wilk? Zobaczywszy go, zrozumiawszy, kim jest, Perrin poczuł, jak budzą się w nim wszystkie zastarzałe lęki. Zdołał już pogodzić się z tym, kim był, a oto miał przed sobą człowieka, który całkowicie zatracił się w wilku.

Tego właśnie Perrin obawiał się najbardziej. Ten klin strachu zawsze tkwił między nim a wilkami. A skoro już przezwyciężył ten lęk, po co Skoczek go tu wysłał? Nieposkromiony zresztą wyraźnie wyczuwał panujące w Perrinie pomieszanie. Kość gdzieś zniknęła, Nieposkromiony oparł łeb na przednich łapach i przyglądał się Perrinowi.

Noam - kiedy już zgasł w nim prawie zupełnie ludzki umysł - myślał tylko o wyrwaniu się na wolność i zabijaniu; był zagrożeniem dla wszystkich z całego swego otoczenia. Teraz nic w nim nie było z tych krwiożerczych skłonności. Nieposkromiony wydawał się całkowicie spokojny. Kiedy uwalniali Noama, Perrin obawiał się, że tamten zaraz zemrze, a tymczasem Nieposkromiony sprawiał wrażenie jak najbardziej żywego i w dobrej kondycji. Przynajmniej żył - w wilczym śnie nie sposób było osądzić, w jakim stanie znajduje się na jawie śniący.

Mimo to wyczuwał przecież myśli i uczucia Nieposkromionego. I nie było w nich nic niepokojącego. A przecież Moiraine tłumaczyła wówczas, że w Noamie nie zostało nic z człowieka.

- Nieposkromiony - zaczął Perrin. - Co myślisz o świecie ludzi? Natychmiast zalał go powstrzymany potok obrazów. Ból. Smutek. Umierające plony na polach. Ból. Wielki, potężnie zbudowany mężczyzna - pijany, bije śliczną kobietę. Ból. Ogień. Strach, smutek. Ból.

Perrin aż się zatoczył pod tą nawałą. A Nieposkromiony słał mu obraz za obrazem. Jeden po drugim. Grób. Obok niego drugi, maleńki, jak dla dziecka. Ogień szerzy się coraz bardziej. Mężczyzna - brat Noama, jak dalece Perrin potrafił go sobie przypomnieć, tyle że wtedy nie wydawał się taki groźny - wścieka się i szaleje.

W końcu zalała go ta powódź wizji, było tego zbyt dużo. Perrin zawył. Zawył lamentem nad życiem, które przypadło Noamowi, zaśpiewał mu tren smutku i bólu. Nic dziwnego, że tamten wybrał życie wilka.

Wtedy strumień obrazów urwał się nagle, a Nieposkromiony odwrócił łeb. Perrin ledwie był w stanie zaczerpnąć tchu.

„Dar” - przesłanie Nieposkromionego skrzepło w słowo.

- Na Światłość - szepnął Perrin. - Sam o tym zdecydowałeś, tak? Świadomie stałeś się wilkiem?

Nieposkromiony przymknął oczy.

- Zawsze się bałem, że mi się stanie to samo, jeżeli nie będę uważał - powiedział Perrin.

„Wilk jest spokojem” - odesłał Nieposkromiony.

- Tak - zgodził się Perrin, kładąc dłoń na wilczym łbie. - Rozumiem.

Nieposkromiony znalazł w sobie równowagę między wilkiem a człowiekiem. Inną niż Elyas. Inną niż znalazł Perrin. Teraz wreszcie rozumiał. Nie oznaczało to oczywiście, że nie powinien uważać i że może sobie pozwolić na całkowitą utratę kontroli nad wilkiem, gdy znajdzie się na przykład w niebezpieczeństwie. Ale musiał zrozumieć tę ostatnią część samego siebie. Najgłębszą.

„Dziękuję ci” - pomyślał przesłanie. Obraz Młodego Byka-wilka i Perrina-człowieka, stojących obok siebie na wzgórzu, rozsiewających tę samą woń. Skupił się, aby obraz był jak najbardziej wyraźny. Żeby Nieposkromiony zrozumiał, zobaczył, on i wszystkie pobliskie wilki. Każdy, kogo to zainteresuje.

„Dziękuję”.

- Dovie’andi se tovya sagain - powiedział Olver, rzucając kości. Potoczyły się po płóciennej podłodze namiotu. Stanęły, a Olver uśmiechnął się, widząc wynik rzutu. Same czarne oczka, żadnych falistych linii ani trójkątów. Zaiste szczęśliwy rzut.

Zgodnie z otrzymanym wynikiem, przesunął piony na płóciennej planszy Węży i Lisów - planszę i piony zrobił dla niego ojciec. Za każdym razem, gdy na niej grał, czuł w sercu ukłucie żalu. Za każdym razem myślał o ojcu. Jednak starał się niczego po sobie nie okazywać. Wojownicy nie płaczą. A poza tym któregoś dnia znajdzie tego Shaido, który zabił mu ojca. I wtedy będzie miał swą zemstę.

Tak właśnie postępował mężczyzna, szczególnie gdy był wojownikiem. Wyobrażał sobie, że Mat mu pomoże, kiedy już upora się z tą swoją Ostatnią Bitwą. Pomoże, bo będzie miał u Olvera dług wdzięczności, nie tylko za cały ten czas, jaki Olver spędził u niego w roli prywatnego gońca. Ale też za całą wiedzę na temat węży i lisów, którą od Olvera dostał.

Obok w krześle siedział Talmanes. Spokojnie czytał książkę, od czasu do czasu tylko zerkając na grę. Nie był nawet w połowie tak dobrym partnerem dla niej jak Noal lub Thom. Ale też jego rola nie na tym polegała - nie tyle miał grać z Olverem, ile go pilnować.

Mat nie chciał, aby Olver dowiedział się, że tamci wyruszyli do Wieży Ghenjei, a jego zostawili. Cóż, Olver nie był głupcem i widział, co się dzieje. I tak naprawdę wcale nie był zły. Noal znakomicie nadawał się na członka takiej wyprawy, a skoro mogło pójść tylko trzech, cóż… Noal potrafił walczyć znacznie lepiej niż Olver. Zabranie jego było decyzją jak najbardziej sensowną.

Ale następnym razem to Olver będzie dobierał skład. A Mat lepiej niech będzie dla niego miły, jeśli nie będzie chciał zostać.

- Twój rzut, Talmanes - powiedział Olver.

Talmanes mruknął coś pod nosem, sięgnął ręką, ujął kości i rzucił, nawet na moment nie odrywając oczu od książki. Talmanes zresztą był całkiem w porządku, tylko trochę sztywny. Olver z pewnością nie wybrałby go sobie na towarzysza nocy, którą chciałoby się spędzić w karczmach z piciem i ładnymi służącymi. Oczywiście, kiedy dorośnie wystarczająco, żeby móc o takich przedsięwzięciach myśleć na poważnie. Przekonany był, że stanie się to nie później niż za rok, dwa.

Olver przesunął węże i lisy na miejsca wskazane przez wynik rzutu Talmanesa, po czym wziął kości i zagrzechotał nimi w dłoni. Miał wszystko dokładnie przemyślane. Shaido na świecie było mnóstwo, a on nie miał pojęcia, który zabił jego rodziców. Ale ci

Aelfinn odpowiadali na wszystkie pytania. Dostatecznie się nasłuchał, jak Mat o tym mówił. Więc Olver uda się do nich, zapyta, otrzyma odpowiedź, a potem znajdzie tego łotra. Proste jak jazda na koniu. Trzeba tylko dużo ćwiczyć z żołnierzami Legionu, żeby był sobie w stanie poradzić z Aielem i zgotować mu należny los.

Rzucił kości. Kolejny pełny wynik. Olver uśmiechnął się, przesunął swój pion w kierunku środka planszy, zatopiony w myślach i marzeniach o dniu, kiedy weźmie swoją pomstę, jak to powinno się wedle wszelkiej sprawiedliwości stać.

Przesunął pion przez kolejną linię siatki na planszy… i wtedy zamarł.

Pion znajdował się na środkowym polu planszy.

- Wygrałem! - wykrzyknął.

Talmanes oderwał wzrok od książki, rozluźnił nieco zgryz i fajka zwisła w dół. Przekrzywił głowę, wbił wzrok w planszę.

- Żebym sczezł - mruknął. - Musieliśmy coś źle policzyć czy co…

- Co niby źle policzyliśmy?

- Chodzi mi o to… - Talmanes wyglądał na poważnie zbitego z tropu. - Że nie da się wgrać. W tę grę nie da się wygrać. A więc nie mogłeś wygrać.

To był nonsens. Dlaczego Olver miałby grać w grę, w którą nie da się wygrać? Uśmiechnął się, objął spojrzeniem planszę. Węże i lisy znajdowały się w odległości jednego rzutu kości od zbicia jego pionka i wygrania gry. Ale tym razem udało mu się dotrzeć do zewnętrznego pierścienia i z powrotem. Wygrał.

I dobrze. Już zaczynał myśleć, że nigdy mu się nie uda. Wstał, rozprostował nogi. Talmanes podniósł się z krzesła, przykucnął obok planszy i patrzył na nią, drapiąc się po brodzie. Smużka dymu leniwie sączyła się z jego fajki.