Выбрать главу

- Mam nadzieję, że Mat niedługo wróci - powiedział Olver.

- Na pewno - zgodził się Talmanes. - Zadanie zlecone mu przez Jej Królewską Mość nie powinno zająć aż tak znowu dużo czasu. - Takie było kłamstwo, które wszyscy z uporem powtarzali Olverowi: że Mat, Thom i Noal zajmowali się jakąś sekretną misją w imieniu królowej. Cóż, następna rzecz, za którą Mat ma u niego dług wdzięczności. Szczerze mówiąc, Mat zachowywał się czasami nieznośnie, nadopiekuńczy jak kwoka, porządnicki do bólu, jakby Olver sam nie potrafił o siebie zadbać.

Kręcąc głową nad takimi myślami, Olver podszedł do ściany namiotu, gdzie stos dokumentów czekał na powrót Mata. Pomiędzy nimi dostrzegł coś, co natychmiast z jakiegoś powodu przykuło jego uwagę. Coś czerwonego, jak krew. Nie namyślając się, sięgnął dłonią i spomiędzy kartek wydobył mocno podniszczony list. Nieotwarty, wciąż zapieczętowany kleksem wosku.

Zmarszczył brwi, obracając list w dłoniach. Wiedział, że Mat wszędzie go ze sobą nosi. Dlaczego go jeszcze nie otworzył? To przecież strasznie nieuprzejme. Stalle bardzo się starała, żeby tłumaczyć Olverowi, na czym polega przyzwoitość, a choć większość z tego, co mówiła, nie miało sensu - niezależnie od tego on skwapliwie przytakiwał, tylko po to, żeby pozwalała mu się do siebie przytulić - pewien był, że otrzymane listy należy otwierać, a potem udzielać na nie grzecznej odpowiedzi.

Przez chwilę obracał list w dłoniach, po czym wzruszył ramionami i złamał pieczęć. Olver był w końcu osobistym gońcem Mata, wszystko było zatwierdzone oficjalnie i tak dalej. Nic dziwnego, że Mat czasami o tym lub owym zapominał, tyle miał przecież na głowie - a Olvera od tego, żeby go czasem w czymś wyręczył. Odkąd nie było Lupina, Matem należało się opiekować w dwójnasób. Dlatego też - między innymi - Olver został z Legionem. Nie wyobrażał sobie, jak Mat by sobie bezeń poradził.

Rozwinął list i wyjął ze środka niewielką karteczkę z twardego papieru. Zmarszczył brwi, próbując odczytać słowa. W czytaniu był całkiem niezły, głównie dzięki Setalle, niemniej niektóre słowa wciąż mu sprawiały kłopot. Podrapał się po głowie.

- Talmanes - zawołał tamtego. - Prawdopodobnie powinieneś to przeczytać.

- Co to jest? - Tamten oderwał wreszcie oczy od gry. - Czekaj, czekaj! Olver, co ty robisz? Tego nie wolno było otwierać! - Podszedł szybkim krokiem i wyrwał karteczkę z ręki Olvera.

- Ale… - zaczął Olver.

- Lord Mat specjalnie go nie otwierał - wyjaśnił Talmanes. - Był przekonany, że ten list wciągnie go w sidła polityki Białej Wieży. Tyle tygodni nosił go przy sobie i nie otworzył! Teraz zobacz, co zrobiłeś. Może uda się jakoś go złożyć i udawać…

Talmanes zawahał się. Przez chwilę zdawał się walczyć ze sobą, potem uniósł list do światła. Szybko przeczytał, sprawiając wrażenie chłopaka, który kradnie jedzenie ze stoiska ulicznego handlarza, a potem napycha nim pospiesznie usta, żeby mu go nie zdążyli odebrać. Potem zaklął pod nosem, szeptem. Znów przeczytał list i tym razem zaklął głośniej. Przebiegł przez namiot, porwał swój miecz, wypadł na zewnątrz. List został na podłodze tam, gdzie go Talmanes upuścił.

Olver pochylił się, podniósł karteczkę, a potem zaczął sylabizować słowa, których nie zrozumiał za pierwszym razem.

Matrimie

Jeżeli czytasz te słowa, oznacza to, że nie żyję. Plan był taki, że pewnego dnia wrócę i zwolnię cię z twej przysięgi. Zadanie, które sobie obecnie wyznaczyłam, jest dość skomplikowanej natury, a szanse wyjścia zeń z życiem niewielkie. Musiałam zadbać o to, aby pozostał po mnie ktoś, kto zajmie się ukończeniem niniejszej sprawy.

Na szczęście jest coś, na co w moim przekonaniu mogę względem ciebie liczyć, mianowicie twoja ciekawość, Matrimie. Podejrzewam, że wytrzymałeś najwyżej kilka dni, zanim otworzyłeś ten list, co dało mi wystarczającą ilość czasu, aby wrócić tam, dokąd się udawałam. Tym samym wykonanie mojego zadania spada na ciebie.

W Caemlyn znajduje się Portal Dróg. Jest strzeżony, zabarykadowany i powszechnie uważany za bezpieczny. To nieprawda.

W kierunku Caemlyn porusza się Drogami ogromna siła Pomiotu Cienia. Nie wiem, kiedy dokładnie wyruszyli w drogę, ale powinno wam starczyć czasu, żeby zorganizować obronę. Musicie dotrzeć przed oblicze królowej i nakłonić ją do zniszczenia Portalu. Jest to możliwe, niemniej zabarykadowanie go z zewnątrz niewiele da. Jeżeli Portalu zniszczyć się nie da, królowa musi zgromadzić przy nim wszystkie swoje siły, a potem strzec miejsca dniem i nocą.

Gdyby miało wam się nie udać, obawiam się, że przed upływem miesiąca Caemlyn będzie stracone.

Z poważaniem
Verin Mathwin

Olver potarł podbródek. Co to był Portal Drogi? Wydawało mu się, że kiedyś słyszał, jak Mat rozmawiał z Thomem na jego temat. Wziął list i wyszedł z namiotu.

Talmanes stał przed wejściem, patrzył na wschód. W stronę Caemlyn. Horyzont spowijała czerwona mgiełka - łuna miasta. Jakby trochę jaśniejsza niż w ubiegłe noce.

- Niech nas Światłość strzeże - wyszeptał Talmanes. - To pożar. Miasto płonie. - Potrząsnął głową, jakby próbował w ten sposób pozbierać myśli, potem zawołał na alarm: - Do broni! Trolloki w Caemlyn! Wojna w mieście! Do broni, ludzie! Żebym sczezł, musimy się dostać do miasta i uratować te smoki! Jeżeli wpadną w ręce Cienia, już po nas!

Ręka, w której Olver trzymał list, opadła bezwładnie. Trolloki w Caemlyn? To będzie jak Shaido w Cairhien, tylko jeszcze gorzej. Pośpieszył z powrotem do namiotu, potknął się na dywanie, opadł na kolana przy sienniku Mata. Nerwowymi ruchami rozpruł szew. Kłębki wełny od razu wylazły przez rozdarcie. Sięgnął ręką do środka i wyciągnął wielki nóż, który kiedyś tam schował. Ostrze schowane było w skórzanej pochwie. Nóż zabrał kiedyś jednemu z kwatermistrzów Legionu, Bargevinowi, gdy tamten spuścił go z oka.

Po Cairhien wielokrotnie przysięgał, że już nigdy nie okaże się tchórzem. Teraz ścisnął pochwę noża w obu dłoniach - aż mu pobielały kłykcie - i wybiegł z namiotu

Przyszedł czas walczyć.

Barriga potknął się o pień przewróconego drzewa. Krew z rozciętego czoła trysnęła na ziemię, a rosnące u jego stóp pokrzywy o pokrytych tymi czarnymi plamami liściach zdawały się pić ją chciwie, chłonąc jego życie. Przyłożył do czoła drżącą dłoń. Bandaż był ze szczętem przesiąknięty.

„Nie ma ani chwili czasu. Nie wolno się zatrzymywać!”. Zmusił się, żeby wstać, a potem szybko ruszył dalej, depcząc zbrązowiałe liście i łodygi kolendry. Próbował nie zwracać uwagi na czerń plamiącą rośliny. Ugór, znalazł się na Ugorze. Ale co innego miał zrobić? Trolloki ruszyły na południe, wszystkie bastiony padły. Sam Kandor padł.

Barriga potknął się znowu, tym razem runął jak długi. Jęknął, potoczył się po ziemi, z trudem łapiąc oddech. Znajdował się w zagłębieniu między dwoma wzgórzami, na północ od Wieży Heeth. Znakomite niegdyś ubranie - kaftan z kamizelką z grubego jedwabiu - było poszarpane i pokryte plamami krwi. Cały śmierdział dymem, a gdy zamknął oczy, widział przed nimi Trolloki. Fale Trolloków zalewającą jego karawanę, wyżynającą służbę i żołnierzy.

Wszyscy zginęli. Thum, Yang… obaj nie żyli. Światłości, nikt nie przeżył!

Barriga zadrżał. Jak mogło do tego dojść? Przecież był tylko kupcem.

„Powinienem posłuchać Rebeka” - pomyślał. Teraz za jego plecami dymiła Wieża Heeth. A to był właśnie cel wędrówki jego karawany. Jak to się mogło zdarzyć?

Nie wolno się zatrzymywać. Trzeba ruszać. Na wschód. Jakoś dotrzeć do Arafel. Przecież to niemożliwe, żeby wszystkie Ziemie Graniczne zostały podbite, nieprawdaż?