To był ogromny krok naprzód.
Pielęgniarka pospiesznie przyniosła nożyczki i wszystko co potrzebne. Tu nie było chwili do stracenia.
Zdawało się, że zamroczone zmysły Belindy ocknęły się, kiedy znalazło się coś, czym mogła się zająć. Odnosiła się do nieprzytomnego Viljara tak delikatnie, z taką czułością, że pielęgniarka miała w oczach łzy ze wzruszenia. A kiedy już ostrzygły mu włosy i zgoliły długą brodę, zdawało się, że we wzroku Belindy pojawiło się jakieś nowe, jakby bardziej przytomne zdziwienie.
Prędzej czy później ona go pozna, myślała pielęgniarka. Ale czy to naprawdę dla niej najlepsze? Przecież wtedy wróci jej też pamięć syna, którego straciła. Czy nie lepiej jej żyć w tym stanie? We własnym świecie?
Pielęgniarka musiała wieczorem użyć podstępu, żeby w końcu odprowadzić Belindę na oddział kobiecy. Musiała jej obiecać, że następnego dnia będzie znowu mogła się zajmować chorym mężczyzną.
A następnego dnia, kiedy pielęgniarka przyszła do pracy, Belinda już siedziała na łóżku Viljara i karmiła go pożywną zupą, którą ostatnio dostawał i która miała na niego taki zbawienny wpływ. Nie miewał już teraz tych głębokich, długotrwałych omdleń, raczej popadał w zamroczenie, w przeciwnym razie przecież nie mógłby przyjmować jedzenia.
Inni chorzy byli bardzo poruszeni jej obecnością. Niektórzy złościli się, inni ją zaczepiali. Reszta po prostu nie wiedziała nic o świecie, straciła poczucie przynależności do ludzkiej wspólnoty i nie zwracała uwagi na to, co się wokół dzieje.
Belinda jednak ani nie słyszała, ani nie widziała nikogo oprócz Viljara.
Pielęgniarka musiała porozmawiać z lekarzem o rozwoju wypadków.
On natychmiast dostrzegł szansę.
– Jakby ich stąd wypisać, to mielibyśmy miejsce dla nowych chorych. Kolejka jest nieskończenie długa. Niech ona go pielęgnuje. On będzie stopniowo wracał do zdrowia i w końcu będzie się mógł zająć żoną.
– Ale przecież oni nie mają się gdzie podziać!
– Stary Jespen z Hvidemose musi koniecznie dostać tu jak najszybciej łóżko. Gdyby oni opuścili szpital, moglibyśmy przyjąć Jespena. Niech się zamienią miejscami!
– Ale dom Jespena leży na takim odludziu! A poza tym to kompletna ruina.
Dyskutowali jeszcze jakiś czas, w końcu pielęgniarka ustąpiła. A ponieważ bardzo się przywiązała do tego nieszczęśliwego małżeństwa, zatroszczyła się osobiście, żeby zostali odwiezieni do domu Jespena. Dała im też na drogę jedzenia i opału, żeby wystarczyło przynajmniej na jakiś czas. Kiedy ich przywieziono do szpitala, Viljar miał pieniądze ukryte w woreczku na piersi. Pielęgniarka wzięła je wtedy na przechowanie i teraz oddała. Zawiesiła woreczek na szyi Viljara, tak jak to było przedtem.
– Niech Pan się wami opiekuje – szeptała, kiedy lokowano ich na furze; jego wciąż w tym półomdleniu, a kobietę uszczęśliwioną, że może go pielęgnować.
Fura odwiozła ich do domu Jespena, a wracając zabrała chorego starca do szpitala.
Tak więc Belinda została sama ze swoim półprzytomnym podopiecznym.
Była oczywiście niezręczna i niepewna w swoich poczynaniach, ale starała się jak mogła.
Jej troskliwość nie miała granic. Nie wiedziała, kim jest ten człowiek, rozumiała tylko, że skądś go zna i że on jej potrzebuje. W tej brudnej ruinie, pełnej starych, śmierdzących szmat i zepsutego jedzenia, wśród myszy i pcheł, Belinda miała w głowie tylko jedną myśclass="underline" Że jej „małemu dziecku” niczego nie może brakować. O sprzątaniu nie miała pojęcia. Ale karmiła Viljara i pielęgnowała go, jakby był jakim księciem. On w końcu ocknął się z zamroczenia, ale wciąż był zbyt wyczerpany, żeby robić coś innego, niż tylko leżeć i pozwalać jej opiekować się sobą.
Viljar rozumiał dobrze, że czuje się tak źle nie tylko dlatego, że bardzo zmarzł, kiedy dryfowali nie wiadomo jak długo w otwartej łodzi. Było to niewątpliwie bardzo trudne do przeżycia, większość rozbitków przecież zmarła, z zimna albo z głodu, a prawdopodobnie z obu tych powodów naraz. Nie, Viljar był nie tylko zmęczony, on był poważnie chory i zdawał sobie sprawę, co to za choroba. Jak przez mgłę przypominał sobie ostre bóle w piersiach i straszliwy kaszel w pierwszym okresie pobytu w szpitalu. Najgorsze niebezpieczeństwo zdaje się minęło, ale został jakiś ślad w płucach. Czuł to wyraźnie, kiedy się poruszał albo kiedy głęboko oddychał. A pewnego razu gdy Belindy nie było w domu, dostał gwałtownego ataku kaszlu. Kaszlał długo, w końcu pojawiła się krew. Ukrył przed nią prawdę, bo przecież i tak nie umiałaby radzić sobie z taką chorobą.
Viljar bał się. Co Belinda pocznie, kiedy jego zabraknie?
Muszą wrócić do domu jak najszybciej, a on tu leży zupełnie bezradny. Nawet nie ma siły mówić.
Mimo wszystko nie miał wątpliwości, że to on jest za nią odpowiedzialny. Tacy byli wzruszający, kiedy się tak o siebie troszczyli.
Pielęgniarka także uważała, że są wzruszający i zasługują na pomoc. Często o nich myślała, zastanawiała się, jak im się powodzi, chciała ich odwiedzić. Ale zbyt wielu chorych w szpitalu potrzebowało jej opieki, po prostu nie miała nigdy wolnej chwili. Każdy nieszczęsny biedak przychodził tu z własną historią, z własnym losem i przeżywał własną, głęboką tragedię. Żądano od niej, by każdego wysłuchała i każdemu okazała serce. Musiała więc przestać myśleć o norweskiej parze, która zresztą mieszkała zbyt daleko, żeby osoba tak zajęta jak ona mogła sobie pozwolić na odwiedziny.
Stary Jespen także nie powrócił do swego domu. Pobyt w szpitalu był dla niego takim wstrząsem, że umarł ze strachu. A może zresztą uznał, iż znalazł się w niebie i zasnął w pokoju? W każdym razie Viljar i Belinda nie dowiedzieli się niczego o jego losie, wiedzieli tylko, że mieszkają w cudzym domu, a to nigdy nie jest przyjemne uczucie.
W końcu któregoś dnia Viljar poczuł się na tyle silny, że mógł znowu rozmawiać. Od czasu gdy opuścili szpital, nie był w stanie tego robić.
– Belindo – wyszeptał ze świstem.
Ona podskoczyła na swoim krześle, zwróciła się ku niemu przerażona i powiedziała:
– Ciii!
Musiał zaniechać wszelkich wyjaśnień, że są mężem i żoną i podobnych spraw. Nie miał na to siły.
– Belindo, musisz napisać list do domu.
O, jakże ta myśl go dręczyła przez cały czas, gdy nie był w stanie nawet palcem poruszyć ani nawet jęknąć.
Belinda patrzyła na niego bez słowa, kompletnie zdezorientowana.
– Ja… Ja nie mam siły pisać, Belindo. A zresztą i tak bym nie mógł, bo nie mam czym trzymać pióra. To ty musisz napisać do Henninga, naszego małego chłopca. Żeby wiedział, że my żyjemy.
Belinda stanowczo potrząsała głową i zakryła uszy rękami, jakby nie mogła ścierpieć tego, co on mówi.
– Najdroższa, czy ty nie pamiętasz Henninga? – pytał z uporem.
Pamiętała, ale na swój sposób.
– Henning jest za mały, on nie umie czytać, rozumiesz chyba – odparła i to były pierwsze normalne słowa Belindy.
– Henning ma jedenaście lat!
Przestraszyło ją to okropnie.
– Nie, nie! – wyszeptała. – Nie wolno ci tak mówić. To małe dziecko. Niemowlę.
Viljar zamknął oczy.
– A kim ja jestem, Belindo?
– Małym dzieckiem.
– Nie, nie, przestań fantazjować! Ja jestem ojcem Henninga. A ty jesteś jego matką, Belindo. Dlaczego ty to robisz, czego ty się boisz? Co to jest to, czemu nie chcesz spojrzeć w oczy?
Nie odpowiadała. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą.
– No dobrze, to napisz do Sagi – powiedział zmęczony. Wkrótce znowu nie będzie mógł nic powiedzieć.