Выбрать главу

Tym razem Belinda zdziwiła się szczerze.

– Do Sagi? A kto to jest Saga?

O mój Boże, jak do niej dotrzeć?

– Najdroższa moja, czy nie mogłabyś po prostu napisać listu i nie zadawać tylu pytań?

Najpierw stała przez chwilę ze zwieszoną głową. Zdziwiona, nie pojmując niczego, ale także urażona. Potem powiedziała coś, co mimo wszystko zabrzmiało rozsądnie:

– Ja nie mam papieru.

Viljar nie powinien był się złościć. Przecież to nie jej wina, że była taka. Ale otworzył usta, żeby wrzasnąć, że do diabła powinna się o papier postarać, gdy nagle coś pękło mu w płucach i chwycił go straszliwy kaszel.

Potem pamiętał już tylko okruchy wydarzeń. Przerażoną twarz Belindy. Krew na ręczniku, który trzymała w rękach, i ciemność, ciemność, w której się pogrążał.

Ostatnia myśl, jaka przyszła mu do głowy, była krzykiem rozpaczy:

Nigdy nie wrócimy do domu!

Pielęgniarka z radością witała księdza, który odwiedził szpital.

– Wybiera się ksiądz do Norwegii, jak słyszałam. Czy to prawda?

Uśmiechnął się do niej. Znali się oboje od dawna.

– Tak się pani cieszy, że na jakiś czas się mnie pani pozbędzie?

– Nie, nie, oczywiście, że nie, ale chciałabym bardzo serdecznie prosić waszą wielebność o wielką, wielką przysługę…

– Oczywiście, siostro. Przecież pani wie, że zawsze chętnie wysłuchuję pani drobnych próśb.

Pielęgniarka składała i rozkładała ręce.

– Ale tym razem to wcale nie jest drobna prośba. Tylko że ta sprawa leży mi na sercu już od bardzo dawna i ciąży mi niezmiernie.

– Proszę powiedzieć, o co chodzi – rzekł pastor życzliwie.

I wtedy pielęgniarka opowiedziała mu o norweskim małżeństwie, które musiała wypisać ze szpitala i którego los tak bardzo ją martwi. Żadne z nich nie jest w stanie radzić sobie na własną rękę, ale co może zrobić zapracowana pielęgniarka? Więc może pastor byłby tak dobry i zabrał ich ze sobą do Norwegii? Mają trochę pieniędzy i to powinno wystarczyć na podróż.

Pastor zmarszczył czoło. Akurat czegoś takiego to się, szczerze mówiąc, nie spodziewał. Ale skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.

Miał podróżować statkiem z Fredrikshavn do Christianii, stąd musiał więc wyruszyć powozem. Ale co z tymi dwojgiem chorych…? A później na pokładzie statku? Jeszcze gorzej! Na dodatek będzie się musiał przecież zatroszczyć, żeby już w Norwegii dotarli do domu, gdziekolwiek się on znajduje.

Cały starannie ułożony plan podróży wziął w łeb.

– Naturalnie, siostro, zajmę się nimi – powiedział z ledwo dosłyszalnym westchnieniem.

Kiedy jednak pastor przybył do domu Jespena, Przeraził się. To tych ludzi miał wieźć ze sobą? Umierającego suchotnika i obłąkaną kobietę? Co powie współpasażerom? A kapitanowi statku? Może go po prostu nie wpuszczą na pokład?

Ale słowo się rzekło. Pastor dotrzymywał obietnic. Był to człowiek prostolinijny i głębokiej wiary, przyjął więc tę podróż jako jeszcze jeden krzyż na drodze życia. Musiał przez to przejść, bowiem chciał zawsze służyć Bogu w pokorze.

Podróż powozem przez Jutlandię była bardzo trudna i zabrała wiele czasu. Viljar już od jakiegoś czasu nie miał krwotoków, ale był tak słaby, że nie mógł rozmawiać. Nawet szept wyczerpywał go w najwyższym stopniu, przeważnie więc milczał.

Pojął bowiem, co mówi ten życzliwy ksiądz: jadą do Norwegii! Czy ktoś mógł mu przynieść radośniejszą nowinę?

Musiał zrezygnować z przekonywania Belindy, żeby napisała list do domu. Nie miał odwagi rozmawiać z nią znowu na temat Henninga, ale widział, że ona jakby już więcej rozumiała. Poprawa była nieznaczna, ale przynajmniej teraz Belinda mówiła dużo bardziej normalnie.

Fakt, że jadą do Norwegii, nic jej nie mówił. Jej świat ograniczał się do tego, że Viljar jej potrzebuje, i w dalszym ciągu pielęgnowała go jak niemowlę, ale już nie gaworzyła jak dawniej. Viljar uważał to za znaczny postęp.

Pewnego wiosennego wieczora dotarli do Fredrikshavn i skierowali konie do portu, bo już i tak spóźniali się strasznie. Wciąż musieli się zatrzymywać po drodze ze względu na stan Viljara.

Kiedy znaleźli się na nabrzeżu, przeżyli kolejny szok. Statek gotów był do drogi i miał wyruszyć następnego ranka. Ale gdy Belinda zrozumiała, co będą musieli zrobić, zaczęła krzyczeć jak oszalała.

– Nie! Nie! Wszystko, tylko nie statek! Nigdy!

Tłumaczenia pastora, że skoro chcą dojechać do Norwegii, to muszą wsiąść na statek, nie przynosiły żadnego rezultatu.

– Nigdy! Nigdy w życiu! – wrzeszczała, aż ludzie zaczęli się koło nich gromadzić.

Viljar bardzo dobrze ją rozumiał. Belinda nie była zrobiona z równie solidnego materiału jak on, a przecież on także odczuwał skurcz serca i mdłości na widok statku. Także w nim budziło się uczucie gwałtownego protestu na myśl o tym, że będzie musiał wejść na pokład, a potem płynąć po tej zimnej, bezlitosnej wodzie.

Chciał jej wytłumaczyć, że teraz, kiedy zbliża się lato, minął już czas najgorszych sztormów, ale przecież nie mógł mówić, jego płuca były zbyt słabe.

Bezsilność, rozczarowanie przygniatały go, kiedy wnoszono go na koję.

Nigdy nie dojedziemy do domu, myślał udręczony.

ROZDZIAŁ IV

Ulvar siedział skulony za balustradą schodów i spoglądał w dół na to, co działo się w hallu domu w Lipowej Alei. Przyszedł tam jakiś obcy człowiek, który się Ulvaroui nie podobał.

Właściwie to o tej porze powinien już spać, ale on nie chciał. A sam decydował o tym, czego chce, a czego nie chce, i już!

Ten jakiś głupi człowiek rozmawiał z Malin, a Henning stał obok i słuchał. Wyglądał na przestraszonego. Ulvar nie rozumiał, o czym oni mówią, miał dopiero dwa lata, ale pojmował, że człowiek jest zły i mówi jakieś niedobre słowa.

– Ależ nie może nam pan zabrać krowy – protestowała Malin zrozpaczona. I to Ulvar rozumiał. Później jednak wrzucała z siebie masę dziwnych słów, których sensu nie znał, a które brzmiały mniej więcej tak: „Mój krewny, Viljar z Ludzi Lodu, ma środki, żeby zapłacić. Ale jego syn nie może niczego dostać, ponieważ ojciec nie został uznany za zmarłego, a Henning jest małoletni.”

To wszystko było dla Ulvara tylko pustymi dźwiękami.

Obcy powiedział wtedy, że on nie może czekać w nieskończoność, a zresztą,… I tu padło całkiem niemożliwe słowo: „sekwestracja”, którego Ulvar nie byłby w stanie wymówić.

Głupi, głupi, głupi, powtarzał w duchu. Zadźgać go, zabić, pang, pang, pang!

Jak wtedy… trzask, światło, światło, światło, aż oczy bolały, i pang, pang, pang, aż złodzieje poprzewracali się na ziemię. Hurra!

Ale teraz mu się nie udawało.

Zrobił siusiu w pieluchę i to sprawiało mu przyjemność. Malin będzie się złościć i musi go przewinąć.

Głupi ten człowiek, głupi, głupi! Powiada, że teraz idzie do obory i zabiera krowę. Malin płacze, a Henning trzyma ją za rękę, krzyczy do tego człowieka, że nie wolno mu zabierać krowy, ale ten nie słucha. Poszedł.

Człowiek, który kupił kawałek ziemi w sąsiedztwie Lipowej Alei, zdecydowanie wyszedł na podwórze. Nikt mu już nie przeszkodzi wziąć tego, co sobie upatrzył! Viljar Lind z Ludzi Lodu nie chciał mu oddać kawałka ziemi należącej do Lipowej Alei, która była bardzo potrzebna, jemu, nowemu gospodarzowi, po części jako pole uprawne, a po części także dlatego, że chciał tamtędy wytyczyć nową drogę. Człowiek ten pochodził z przedmieść Christianii i zamierzał tu prowadzić duże gospodarstwo rolne. Zaczynał od małego, ale wciąż rozglądał się pilnie, gdzie by tu można zdobyć jeszcze trochę ziemi.