Dalej już niczego nie pamiętam.
Nic, prócz tego kaszlu, który tak mnie wyniszcza.
Mgła… Znowu powraca ta mgła, nie jestem już w stanie oddychać. Nie chcę. Nie mogę dać się pochłonąć tej mgle, bo to będzie ostatni raz. Potem…
Nic więcej.
Wieczna cisza.
Henning!
Mój mały synek, który o niczym nie wie. I gdzie jest Belinda? Ona nie poradzi sobie… beze… mnie…
Jakiś głos zza mgły.
„Viljarze!”
Jaki życzliwy głos! Czy ja już umarłem?
„Viljarze! Spróbuj jeszcze raz! Wytrzymaj! Oni nie mogą cię utracić, wiesz o tym.”
Ten głos! Ja go znam! Ale to nie może być ten. Przecież ja jeszcze nie umarłem!
„Nie, Viljarze, nie umarłeś. Jeszcze nie. Ale musisz walczyć ze śmiercią. Ze względu na twoją rodzinę.”
Dziadek! Dziadek Heike, który nie żyje od co najmniej piętnastu lat. Skąd on się tu wziął?
Dziadek siedzi na krawędzi mojej koi. Czuję to. A jego ręka spoczywa na moim czole, taka jest chłodna, uspokajająca.
„Prowadzisz najważniejszą walkę w swoim życiu, Viljarze. Postaraj się wytrwać, dopóki nie dojedziesz do Lipowej Alei. A kiedy już tam będziesz, poproś o eliksir ze skarbu Ludzi Lodu. Ten, który znajduje się w zielonej buteleczce na samym dole w prawym rzędzie. To ci może pomóc. Ale musisz wytrwać przy życiu, dopóki nie znajdziesz się w domu. Myśl o Henningu, myśl o Belindzie!”
– Belinda? Czy ona tu jest?
„Tak, Belinda jest na statku, dostała środek nasenny. Na pokładzie jest lekarz. Ale tobie pomóc nie może. Tylko ty sam możesz sobie pomóc.”
– Ja nie mam już sił.
„Człowiek potrafi czerpać siły nawet z wyschniętego źródła, jeśli trzeba. A jeśli dotrzesz do domu, to pamiętaj, nigdy nie wolno ci zgodzić się na to, żeby Ulvar dostał skarb Ludzi Lodu. Nigdy!”
– Kto to jest Ulvar?
„Dowiesz się w swoim czasie. Teraz myśl tylko o tym, by wytrwać. Koncentruj na tym wszystkie siły.”
– Tak. Dziadku, przodkowie Ludzi Lodu nigdy nie ukazują się normalnym członkom rodu, takim, którzy nie są dotknięci ani nie zostali wybrani. Dlaczego przyszedłeś do mnie?
„Bo mój syn cię potrzebuje. A on jest ważny dla Ludzi Lodu. Dlatego tutaj jestem.”
– Rozumiem. Będę walczył z całych sił, choć już wcale ich nie mam.
Znowu zamykała się wokół niego ta mgła ze swoim zdradzieckim spokojem. Płuca już nie chciały wciągać powietrza. Ale Viljar zmuszał je do tego. Zauważył, że jest znowu sam. Dziadek go opuścił, ale jakby tchnął w niego jakąś nową moc. I przecież on sam wcale nie chciał umierać, mógł przeżyć jeszcze wiele pięknych lat ze swoją Belindą i tym małym synkiem, którego od tak dawna nie widział. A Belinda jest przecież całkowicie uzależniona od niego, od Viljara. Ona, ze swoim strasznym smutkiem i ze zmąconym umysłem. Co się z nią stanie, jeśli jego zabraknie?
Ach, te jego udręczone płuca! Dlaczego one już nie chcą walczyć? Jeszcze jeden oddech, nie możecie spróbować?
Malin pobiegła z jakimś interesem do Eikeby i zasiedziała się tam za długo. Zrobiło się już prawie ciemno. Ale to tak miło wyjść na chwilę z domu, odprężyć się i zapomnieć o zmartwieniach.
Nagła śmierć sąsiada stała się w ostatnim czasie powszechnym tematem rozmów w parafii. Atak serca, powiedział doktor. Nic dziwnego. Dla kogoś, kto przedkłada dobre jedzenie nad ruch, taki galop musi być brzemienny w skutki. Ciekawe tylko, co sprawiło, że ten podstarzały mężczyzna tak gnał jak opętany? Prawdopodobnie poczuł się źle i chciał jak najprędzej znaleźć się w domu.
Miesiąc już minął od pogrzebu, a w Lipowej Alei nie pojawił się nikt z żadnymi pretensjami, ani z domu zmarłego, ani od lensmana. Nikt nie domagał się spłaty długu w imieniu zmarłego i Malin zaczynała wierzyć, że Henning ma rację. Viljar nikomu nic nie był winien. Ale, mój Boże, jaka to podłość, wymyślić takie kłamstwo. Jak można po prostu przyjść i zabrać sąsiadom krowę, a potem ziemię, kawałek po kawałku? Całkiem bez powodu?
Malin i Henning nikomu nie powiedzieli o pretensjach sąsiada. Chcieli zobaczyć, jak sprawy się potoczą.
Dziewczyna pospiesznie szła w stronę domu w coraz większym mroku. Biedny Henning, teraz na niego spadła cała praca, nawet dzieci musi sam położyć spać i…
Wtem zamarła. Ktoś za nią szedł.
Przemknęła jej przez głowę szalona myśl, że może to duch sąsiada przyszedł, żeby się zemścić, a potem mnóstwo innych równie przerażających pomysłów. Może powinni jednak byli komuś powiedzieć? Wprawdzie zmarły nie miał spadkobierców, którzy ponieśliby szkodę z powodu nie zwróconego długu, ale jak to właściwie było z gospodynią? Może jej się coś należy? Ludzie gadają, że pod jej łóżkiem znaleziono ranne pantofle gospodarza…
W tym momencie Malin zobaczyła, że idzie za nią jakiś adorator. Była przecież młodą dziewczyną, miała niewiele ponad dwadzieścia lat i chociaż nie odznaczała się specjalną urodą, to przecież zawsze bardzo o siebie dbała i miło było na nią popatrzeć.
Idący dogonił ją szybko. Okazało się, że to młody chłopak z jednej z sąsiednich willi; nie cieszył się, niestety, zbyt dobrą opinią, był bardzo przystojny i wiele dziewcząt w parafii wodziło za nim oczami, co on, zdaje się, dość skrzętnie wykorzystywał. Malin także posyłała mu czasem przeciągłe spojrzenie, bo ładni chłopcy nie rodzą się przecież na kamieniu.
Nigdy jednak nie marzyła o nim potajemnie! Nie przepadała za takimi, którzy wszędzie wzniecali płomienne zainteresowanie, ale przecież rozmowa z nim mogła być przyjemna.
Tyle że jemu raczej nie o rozmowę chodziło tym razem. Bez ogródek oświadczył, że widział ją wielokrotnie i że nareszcie zebrał się na odwagę, żeby ją zaczepić, czego mu ona, ma nadzieję, nie weźmie za złe.
Malin jednak nie dała się nabrać na słodkie słówka. Niedawno bowiem słyszała, że tak samo zagadywał jedną z panien z Eikeby, która teraz chodzi z zaczerwienionymi oczyma i smutnym spojrzeniem.
– Nie, nie wezmę za złe – odparła chłodno. – Ale muszę się spieszyć do domu, bo moi podopieczni już zbyt długo są sami. Jeśli więc pozwolisz…
Młody człowiek jednak nie zamierzał pozwolić jej odejść. Chwycił ją mocno za ramię i przyciągnął do siebie.
Chciał tylko nadal prawić jej uwodzicielskie słówka, żeby złamać jej opór, ale ścisnął ją za mocno i Malin krzyknęła. Chłopak usłyszał wściekłe warczenie, z krzaków wybiegło jakieś potwornie wielkie zwierzę i rzuciło się na niego.
Poczuł na ramionach ciężkie łapy i zatoczył się, przerażony, niezdolny do jakiegokolwiek działania. Upadł na ziemię i leżał na plecach, a nad nim pochylała się rozwarta paszcza, tocząca ślinę i szczerząca wielkie, ostre kły.
Malin krzyknęła.
– Nie! Och, nie!
Jak na komendę ów wielki pies – a może to był wilk? – cofnął się w zarośla. Niefortunny adorator zerwał się na równe nogi i jak oparzony pognał do wsi.
Malin stała przerażona i patrzyła w ślad za bestią, która umknęła w krzaki z ostatnim warknięciem.
Dziewczyna także biegiem ruszyła w stronę domu. Przypomniała sobie wilki, które widział Henning. I jak bardzo trudno jej było w nie uwierzyć.
Teraz była równie przerażona jak on tamtego wieczora.
Nie wiedziała, czy odważy się zajrzeć do pokoju chłopców. Henning już ich położył, jak się domyślała. W domu panował spokój, a Henning zmywał w kuchni naczynia.
Musiała jednak pójść do bliźniaków. Ostrożnie uchyliła drzwi i na palcach podeszła do łóżeczka Ulvara.
Było tak ciemno, że nie widziała nic prócz tego, że chłopiec leży w łóżku. Czy jednak jej się tylko wydaje, czy naprawdę wyczuwa przy nim smugę chłodu? Oddech miał spokojny, jakby spał. Ale czy nie słychać w nim lekkiego drżenia, jakby przed chwilą biegł?