Wtedy Belinda odłożyła sztućce i wstała od stołu.
– Idę do Viljara.
– Nie, nie rób tego! – zawołała Malin i ujęła jej rękę. – Viljar musi odpoczywać. On jest jeszcze bardziej chory niż ty.
– Ale on mnie potrzebuje. Ja muszę…
– Nie – powiedział pastor i próbował nakłonić ją, by usiadła. – Opiekowałaś się nim bardzo długo i robiłaś to wspaniale. A teraz jest u niego Henning. Viljar źle znosi ruch wokół siebie i teraz chodzi o ciebie, Belindo! Tym razem ty masz pierwszeństwo.
– Ale Viljar zawsze się mną opiekował. Teraz ja muszę…
Czy pamiętała, przez co razem przeszli, czy też myślała o dawniejszych czasach, spędzonych w Lipowej Alei?
Malin zapytała serdecznie:
– Nie chcesz się dowiedzieć, co się z wami działo przez te dwa lata? Pastor mógłby ci o tym opowiedzieć.
Wychudzone palce nerwowo ujęły nóż i widelec Belinda usiadła posłusznie przy stole. Malin szeptem poprosiła chłopców, żeby poszli się położyć, ale nie chcieli, a ona akurat teraz nie miała siły z nimi walczyć.
– W takim razie siedźcie cicho! – nakazała.
Nawet Ulvar kiwał energicznie głową na znak, że będzie grzeczny.
I wtedy pastor opowiedział Belindzie wszystko, co wiedział o ich przeżyciach. To znaczy o okresie, który spędzili w Danii. Niczego nie owijał w bawełnę, mówił szczerze, że jej rozum musiał zostać uszkodzony i trwał w zamroczeniu, ale że dzisiaj jest zupełnie inaczej, takiej przytomnej i świadomej jeszcze jej nie widział, zapewniał że to dla wszystkich wielka radość i nadzieja.
Belinda słuchała w milczeniu. Zdawała sobie sprawę, że jej umysł funkcjonuje nie tak jak trzeba.
– A czy ty sama coś pamiętasz? – zapytał w końcu pastor ostrożnie.
– Jakieś oderwane fragmenty – odparła przecierając oczy. – Pamiętam na przykład, że Viljar kaszlał krwią. Tak strasznie się wtedy bałam, że mnie opuści. Miałam tylko jego, rozumiecie.
Jakby oni tego nie wiedzieli!
– Pamiętam jeszcze różne drobiazgi. Na przykład poznaję głos pastora. I pamiętam szelest nakrochmalonego fartucha pielęgniarki. Plamy słonecznego światła na suficie w szpitalu. Zapach tej okropnej koi na statku. A kiedy teraz pastor opowiada, wspomnienia wracają.
– Wiesz – powiedziała Malin z uśmiechem – ty sama wracasz! Mówisz teraz dużo składniej niż jeszcze pół godziny temu, kiedy weszłaś do jadalni.
Belinda uśmiechnęła się boleśnie.
– A mimo to jest coś, co mnie zamyka – szepnęła jakby sama do siebie. – Jak doszło do tego, że rozum mi się zmącił? I jak znaleźliśmy się w Danii? Nie rozumiem tego!
Wtedy pastor, najostrożniej jak umiał, opowiedział jej o zatonięciu „Emmy”. Malin wyjaśniła, że Viljar i Belinda wracali do domu z odwiedzin u Jolina, przyrodniego brata Viljara, trafili na sztorm i statek poszedł na dno, a oni znaleźli się w szalupie ratunkowej, która, dryfując po morzu, zaniosła ich do duńskich wybrzeży.
Belinda patrzyła na nich blada jak ściana. Teraz jej umysł znowu pogrąży się w zamroczeniu, myśleli przerażeni.
– Nie! Nie! – zawodziła cicho Belinda. – Nie, ja nie chcę! To się nigdy nie stało! Ja nie mogę!
Malin spostrzegła, że Belindzie zbiera się na wymioty, i szybko wyprowadziła ją do kuchni, gdzie podstawiła jej wiadro.
– No, dobrze, dobrze – szeptała uspokajająco. – Musisz to z siebie wyrzucić. Musisz.
Miała na myśli, oczywiście, te bolesne przeżycia, których pamięć trwała w udręczonej duszy Belindy.
Zabawiły w kuchni dość długo, w końcu Belinda doszła do siebie, ogarnęła się i mogła wracać do jadalni. Chłopcy siedzieli zaciekawieni i zdumiewająco dobrze wychowani. Malin pogładziła ich po głowach.
Kiedy znowu usiadły przy stole, powiedziała do Belindy:
– Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś nam wszystko opowiedziała, niezależnie od tego, jakie to bolesne. Bo jest jeszcze coś więcej, prawda? Rozumiem, oczywiście, że to musiała być straszna udręka, tak dryfować po morzu i czekać na śmierć w lodowatych falach. Ale czuję, że było coś jeszcze, o czym za wszelką cenę chcesz zapomnieć, czyż nie?
– Tak. Och, ta podróż była przerażająca. Nie macie pojęcia, co to znaczy siedzieć w takiej malutkiej łódeczce…
– Możemy się tylko domyślać – westchnął pastor. – Żeby wiedzieć, człowiek musi coś takiego przeżyć.
– Tak. – Zamyśliła się na moment i zadrżała, jakby jej się nagle zrobiło bardzo zimno. – Nie, nie mogę tego opowiedzieć! To zbyt straszne!
– Musisz, Belindo! To nie o to chodzi, że my chcemy wiedzieć. Moglibyśmy przecież zapytać Viljara, ale tobie by to nie pomogło. To ty musisz podzielić się tym strasznym wspomnieniem z innymi. Tylko to przyniesie ci ulgę.
– Ale ja… – Milczała długo. A potem powiedziała, głęboko wstrząśnięta: – Tak. Tak będzie najlepiej.
Malin stwierdziła, że Belinda znalazła się już na właściwej drodze. Będzie zdrowa. Jeśli tylko zmusi się, by opowiedzieć.
Powoli, jakby musiała walczyć ze sobą o każde słowo, Belinda zaczęła mówić:
– Było… nas sześcioro w łodzi na początku. Dryfowaliśmy długo, bardzo długo i zmarzliśmy nieludzko. Nie mieliśmy też nic do jedzenia. Na szczęście po kilku dniach morze się uspokoiło. Ja… byłam coraz bardziej otępiała, zdawałam sobie z tego sprawę. Jedyne, co miało dla mnie znaczenie na tym świecie, to głód, lodowate zimno i bliskość Viljara. Myślałam też o tym, że trzeba zawiadomić Henninga, że żyjemy. Choć przecież w każdej chwili mogliśmy stracić życie.
Głos jej zamarł i milczała, zamyślona. Pogrążona we wspomnieniach, które nie sprawiały jej radości, widzieli to. Nieustannie ocierała łzy.
Czekali. Ulvar zaczął się wiercić. Malin położyła mu rękę na ramieniu. Ugryzł ją, ale potem siedział już spokojnie.
Belinda podjęła przerwaną opowieść. Była skupiona, twarz jej stężała z przerażenia.
– Pewnego ranka jeden z ludzi w szalupie umarł. Viljar chciał wyrzucić zwłoki do morza, ale inny z rozbitków stanowczo zaprotestował. Powiedział, że musimy dowieźć zmarłego do domu. A potem… – Umilkła znowu, widać było, że toczy ze sobą trudną walkę. A potem ja się w którymś momencie obudziłam. My z Viljarem spaliśmy i czuwaliśmy na zmiany, ale wtedy zasnęliśmy oboje. Ja się obudziłam i…
Belinda głośno przełykała ślinę. Ręce drżały jej gwałtownie. Ale opanowała się.
– Wszyscy spali. Oprócz tego mężczyzny, który nie pozwolił wyrzucić zwłok do morza. Siedział teraz… odkrawał… odkrawał nożem… kawałki… i…
– Dziękujemy – powiedziała Malin. – Nie musisz mówić dalej. Rozumiemy.
– O mój Boże – szepnął pastor. – To przecież niemożliwe!
– Co my możemy wiedzieć na temat skrajnego głodu? – rzekła Malin zielona na twarzy. – I co było potem, Belindo?
– Zaczęłam krzyczeć – powiedziała drżącym głosem. – Wszyscy się pobudzili. Krzyczeli i krzyczeli. Ukryłam twarz na piersi Viljara, Viljar nie brał w tym udziału, musicie mi wierzyć, ale kiedy się ocknęłam, zobaczyłam, że jeden z tych ludzi trzyma w ręce nóż, a tamtych… to znaczy zmarłego… i tego, co… no wiecie, nie ma w łodzi. Wyrzucili ich do morza. A na nożu… zobaczyłam krew. Ten co go trzymał… rzucił go daleko… w morze, ta druga kobieta, bo byłyśmy w łodzi dwie, krzyczała histerycznie, a ja czułam, że tracę przytomność.
– A Viljar? Jak on to zniósł?
– Ostatnie, co widziałam, to że Viljar płacze. A przecież Viljar prawie nigdy tego nie robi. Obejmował mnie coraz mocniej, ale już więcej nic nie pamiętam. I to chyba właśnie wtedy wszystko wokół mnie stało się dziwne i niezrozumiałe. – Roześmiała się histerycznie. – Nie, powinnam spojrzeć prawdzie w oczy. To nie wokół mnie wszystko zrobiło się dziwne. To było we mnie. Milczeli długo. Z oczu Belindy nieprzerwanie płynęły łzy.