– Jezus Maria – jęknęła Line od progu. – Co ty tam masz?
– Och, Line, pomóż mi. Oni nie chcą pić! – wołał Henning na pół z płaczem. – Tak się boję, że oni mi pomrą z głodu!
– Co ty mówisz, chłopcze? Czy to dzieci pani Sagi? Już urodziła? A gdzie ona? No tak, rozumiem, leży…
– Sagi nie ma – zaszlochał Henning żałośnie.
– Nie ma? Jak to nie ma? O mój Boże, widziałeś kiedy takie śliczne dzieciątko? Widziałeś taką piękną buźkę? A ten drugi… Och, nie, Panie, zmiłuj się nade mną, o, fuj, siło nieczysta! Co za nieszczęście, świat i ludzie nie widzieli… Że też się takie mogło urodzić! Ja znałam przecież pana Heikego, powiadam ci, ale ten tutaj to gorszy od największego paskudztwa! No, Henning, ale to przecież musiało… musiało… O, w imię Ojca i Syna… Przecież to musiało kochanej pani Sadze… – głos jej zniżył się do szeptu – odebrać życie! A gdzie ona jest teraz? W pokoju na górze?
Henning także szeptał zdrętwiałymi wargami.
– Nie. Ona umarła w nocy. W drodze do domu.
– Leży… na bryczce?
– Nie, została tam. Daleko stąd.
Line próbowała jakoś przyswoić sobie te wiadomości. Trwało to dłuższą chwilę.
– O, dziecko kochane! – powiedziała w końcu. – Gdzie? Musimy ją sprowadzić do domu.
Myśli Henninga gnały jak szalone. Przecież nie może powiedzieć, że przybyły dwa czarne anioły, żeby ją zabrać.
– Nie, to… nie jest potrzebne. Tam byli jacyś ludzie. Chrześcijanie, chciałem powiedzieć. Obiecali, że się nią zajmą. Urządzą jej pogrzeb jak trzeba. Zaraz tam.
– Ale musicie chyba…
– Ona była bardzo okaleczona.
– Aha. Rozumiem – powiedziała Line ochrypłym głosem. – No, a twoi rodzice? Gdzie oni są? Nie możesz tu przecież siedzieć sam z dwoma noworodkami.
– Oni wrócą niedługo – rzekł pospiesznie Henning. – Statek się spóźnił.
Line przyglądała się chłopcu. Był naprawdę sam w domu. Z dwoma noworodkami?
Broda mu drżała.
– Spóźnił się? – zapytała. – Tyle dni?
– Nic groźnego się nie stało – tłumaczył bezbarwnie. – Statek nie trafił na Malen, po prostu zniosło go na inny kurs…
– Czy ten statek zaginął?
– Tylko na razie. Wkrótce go odnajdą. On na pewno jest na morzu, ale my nie mogliśmy czekać, bo Saga czuła się źle i musieliśmy wracać.
Line zrozumiała, że chłopiec więcej już nie zniesie. Jego blada jak ściana twarz i niechęć do rozmowy o tym, co się stało, świadczyły też wymownie, że właśnie teraz śmiertelnie się boi współczucia. Ten malec miał swoją dumę.
– Dzieci – bąknęła i podeszła do łóżka. – Dzieci muszą dostać jeść.
Co do tego nie mogło być najmniejszych wątpliwości. Maleństwa wciąż dzielnie krzyczały swoimi wątłymi głosikami, tak słabymi, że nawet nie przeszkadzały w rozmowie.
– Poczekaj, niech no się zastanowię… – powiedziała Line. – Czy jest ktoś w okolicy, kto mógłby je karmić? Tyle teraz nowych ludzi się nasprowadzało, że nie znam nawet połowy. Nie, naprawdę nie znam żadnej kandydatki na mamkę, ale popytam. W każdym razie nie możesz ich karmić łyżeczką. Nic z tego nie będzie. Ale w domu mam smoczek, karmi się przez niego osierocone jagnięta. Zaraz go przyniosę.
Line zniknęła za drzwiami. Henning opadł na krzesło. Nie był w stanie nawet uświadomić sobie, jakie to groteskowe, że noworodki mają być karmione używanym smoczkiem, przez który piły jagnięta.
Pogłoski szybko rozniosły się po parafii. Henning miał bardzo trudny dzień, zwłaszcza z przyjmowaniem wszystkich ciekawskich i chętnych do pomocy, którzy odwiedzali go licznie i niemal bez przerwy.
Znaleziono mamkę, ale ona zgodziła się karmić tylko ładne dziecko. Z Ulvarem nie chciała mieć do czynienia. Nieszczęsny Henning był całkowicie wykończony, a nie potrafił na nic się zdecydować. Co robić? Wokół łoża w którym leżały dzieci, stała liczna grupa kobiet.
– Jakiż to śliczny aniołeczek – cmokały wzruszone urodą Marca.
Dobrze, dobrze, myślał Henning złośliwie. Ciekawe, co by zrobiły, gdybym im opowiedział o ojcu chłopca? Może nareszcie mielibyśmy tu spokój.
Ale, rzecz jasna, niczego takiego nie zrobił.
Było już południe i Henning czuł się śmiertelnie zmęczony. Nikt jednak nie miał czasu zastanawiać się nad jedenastoletnim chłopakiem ani nad tym, jak ciężkie obowiązki na niego spadły.
Mały Marco został zaopatrzony w ubranka, które zebrano w okolicy, lecz Ulvarem nie chciał się zająć nikt. Henning prosił, żeby mu pozwolono wykorzystać to, co zostało, i po długich, prowadzonych szeptem naradach kobiety wyraziły zgodę. Tylko że ubrać Ulvara musiał Henning sam. Robił to niezdarnie, a serce krwawiło mu z bólu, gdy patrzył na to zdeformowane ciałko, na okropne spiczaste barki, które odebrały Sadze życie.
W końcu obaj chłopcy ubrani leżeli w łóżku. Kobiety zasłoniły buzię Ulvara, żeby na niego nie patrzeć, ale nieustannie przychodził ktoś nowy, kto odsuwał pieluszkę, bo bardzo chciał się przestraszyć.
Mamka postanowiła natychmiast zabrać Marca ze sobą do domu, lecz Henning przeciwstawił się temu stanowczo. Z drżeniem w sercu usiadł na krawędzi łóżka, jakby chciał osłaniać dzieci, i wyjaśnił, że obiecał umierającej matce, iż jej maleństw nie rozłączy. W końcu mamka przyrzekła, że będzie przychodzić kilka razy dziennie karmić noworodka. Mieszkała niedaleko.
Ale co z Ulvarem… Ktoś mruknął pod nosem: „Najlepiej, żeby go Pan Bóg zabrał…” A inni pokiwali głowami. Line z Eikeby była jedyną osobą, która okazywała jakieś zrozumienie sytuacji. Nie znalazła prymitywnej butelki ze smoczkiem dla jagniąt, i chyba dobrze, że się tak stało, ale nauczyła Henninga, jak karmić malca gałgankiem maczanym w mleku. Sama jednak też nie chciała nawet dotknąć tego „diabelskiego dzieciaka”, bo miała w domu liczną rodzinę, której nie mogła pozbawić matki. Henning mimo wszystko dziękował jej serdecznie i przygotował mleko zgodnie z zaleceniami Sagi. Zabrał Ulvara do kuchni i trzymając go na kolanach, po długich i trudnych próbach, zdołał go w końcu nauczyć ssać zwinięty w rulonik płócienny gałganek.
Żeby tylko kobiety zgromadzone w pokoju przestały wciąż powtarzać, jakie to tragiczne, że Viljar i Belinda z Ludzi Lodu zginęli oboje jednocześnie! Nie chciał tego słuchać. Najchętniej zatkałby sobie uszy rękami, ale wtedy upuściłby dziecko.
Żółte wąskie oczka zwróciły się ku niemu, na wpół jeszcze ślepe szukały jego twarzy. Makabryczne rysy krzywiły się niecierpliwie za każdym razem, kiedy Henning musiał umoczyć gałganek w mleku.
– Niczego się nie bój, Ulvarze – mówił do niego uspokajająco. – Henning jest przy tobie. Możesz na mnie polegać, ja jestem twoim przyjacielem i nigdy cię nie opuszczę. Nie słuchaj tych głupich bab, bo mama i tata zaraz wrócą, a wtedy będziemy mieć bardzo dobrze. Bo wiesz, oni są strasznie kochani, oboje.
Diabelskie oczy patrzyły na niego bez wyrazu.
Pamiętał, co powiedzieli czarni aniołowie, kiedy stali obok dzieci w cichą noc:
„Od jednego z nich przyjdzie ten, który podejmie walkę z Tengelem Złym. Drugi z chłopców ma do spełnienia inne zadanie. Obaj są darem naszego władcy dla Ludzi Lodu.”
Który z nich jest którym?
To nie ma znaczenia. Henning będzie się zajmował obydwoma. Będzie ich traktował tak samo.