Выбрать главу

Ale czym się tam zajmował, nie wiedział nikt.

A przecież powinni byli wiedzieć. Gdyby dokładniej postudiowali kroniki rodu, zrozumieliby natychmiast.

Viljar wyprostował się i odłożył na miejsce kilka polan.

– Idzie Marco. Co tak wcześnie dzisiaj?

– On biegnie, a nie idzie – sprostował Henning. – I wygląda na bardzo wzburzonego.

– Mój Boże, żeby to znowu nie było coś z Ulvarem – modlił się Viljar.

Belinda i Malin wyszły z domu. Marco przystanął zdyszany, a oni otoczyli go.

Chłopiec wciąż był jak zjawisko, śliczny, o niezwykle czystych rysach. Czarne loki okalały twarz, która mogłaby się stać natchnieniem dla niejednego artysty, a w przyszłości wiele dziewcząt miało cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości.

– Co się stało, Marco? – zapytał Viljar. – Chyba nie znowu coś z…

– Nie, nie, Ulvar nie ma z tym nic wspólnego – wydyszał chłopiec. – Ale ja słyszałem… słyszałem, że chcą zniszczyć stare groby na cmentarzu. Bo nie ma już miejsca dla nowych.

Wszyscy poczuli zimny dreszcz na plecach, strach zaglądał im w oczy.

– Co ty mówisz, dziecko? – szepnął Viljar.

– Ależ nie wolno nikomu tego zrobić! – krzyknęła Malin zrozpaczona.

– Zrównać z ziemią groby Ludzi Lodu, Paladinów i Meidenów? Przecież one są… święte!

– Owszem, są – rzekł Viljar z goryczą. – Ale dla nas. Wszyscy w naszym rodzie zawsze czerpali siłę z tego, że mogli pójść na cmentarz i „porozmawiać” z przodkami. To jedna z tych spraw, która pomagała nam przetrwać, utrzymać jedność rodu. Mimo upływu tylu lat nie rozpadliśmy się.

Malin zwróciła się do Marca.

– Kto wpadł na ten głupi pomysł?

Marco, ten niemal nieznośnie piękny chłopczyk, spojrzał na nią swoimi łagodnymi, szarymi oczyma.

– Nie wiem, Malin. Ale ktoś przecież musi zajmować się tym, jak tu w okolicy mają różne rzeczy wyglądać.

Viljar i Malin popatrzyli na siebie.

– Władze gminne! Tam pewnie ktoś przekłada papiery przy biurku i wydaje takie decyzje.

– A może to rada parafialna? – zapytała Belinda. – Cmentarz należy przecież do kościoła.

– Możliwe – rzekł Viljar niepewnie.

We wzroku Malin zapłonęła wola walki.

– Pójdę i porozmawiam z tymi wandalami, z tymi duchowymi pierwotniakami. Nigdy nie pozwolimy na zniszczenie cmentarza!

Ta decyzja miała odmienić całe życie Malin.

Po porośniętym lasem wzgórzu pełzała dziwaczna istota. Dziwaczne stworzenie, całkiem nagie, chodziło na czworakach. Wietrząc jak zwierzę, szło do skał otaczających sporą polankę.

Teraz było widać całkiem wyraźnie, kim naprawdę jest Ulvar: potwór, bestia w ludzkim ciele.

Wydawał z siebie jakieś pochrząkujące i mlaszczące odgłosy, jak dzika świnia poszukująca jedzenia albo jak tropiący zdobycz tygrys. Nos jego wchłaniał podniecające zapachy ziemi. Towarzyszyła temu silna erekcja, ale akurat z tego nic nie wynikało, bo miał przecież dopiero dziewięć lat. On jednak uważał, że to bardzo przyjemne uczucie. Lubił to podniecające mrowienie. Ręce niespokojnie błądziły po skalnym podłożu i rosnącej to tu, to tam trawie, ale na próżno, nigdzie niczego nie było, wszystko do czysta wysprzątane.

Zostały tylko zapachy. Zapach spermy i śmierci, i wielu innych podniecających, magicznych rzeczy.

– Tu musiało coś być – jęczał bliski szaleństwa. – To mnie dotyczy, powinienem wiedzieć, co to: To potężne miejsce. Tu jest mój prawdziwy dom!

I tak w istocie było, nie mylił się. Po prawej stronie wznosiła się skała, na której wisiała alrauna tej nocy, kiedy przerażona Vinga uciekła pod jej ochronę, goniona przez istoty ze świata zmarłych. Nie zdając sobie z tego sprawy Ulvar usiadł w środku magicznego kręgu Heikego, na niewidzialnym cmentarzu, przez który szary ludek został przywołany na świat, co miało takie katastrofalne następstwa dla Grastensholm.

Dawniej bywał też tutaj Kolgrim, a także Ulvhedin i jeden jedyny raz Ingrid, kiedy wywoływała szary ludek. Wielokrotnie bywała w tym miejscu Sol, tu oddawała się swojemu Księciu Ciemności. Nic więc dziwnego, że Ulvar, jeden z najbardziej obciążonych w rodzie, odczuwał tutaj silne wibracje.

Siedział teraz, bawił się, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, swoim ogromnym członkiem, i myślał z nienawiścią o rodzinie z Lipowej Alei. Oni coś przed nim ukrywają, był tego pewien. Po prostu wiedział. Kiedyś ktoś mówił zbyt głośno, nie przypuszczając, że Ulvar jest w pobliżu. „Nie, nie możemy wyjąć skarbu”, usłyszał. „Ulvar za nic nie może się dowiedzieć, że skarb istnieje.” „Ale to przecież jeszcze dziecko!” „Och, ty nie wiesz, co mogą zrobić obciążeni dziedzictwem, jeśli tylko się dowiedzą o istnieniu magicznego zbioru Ludzi Lodu. Wtedy ujawniają się wszystkie ich potężne złe siły.”

Tak… Wiedział o tym. Wiedział, że nosi w sobie wielką siłę, która nie znajduje ujścia tylko dlatego, że on błądzi po omacku, że czegoś mu brak. I to musi być ten skarb!

Ulvar niewiele słyszał z historii Ludzi Lodu. Opiekunowie bardzo się pilnowali, żeby nic przy nim nie powiedzieć. Kiedyś jednak wygadała się jakaś pani, która była u nich z wizytą. Ulvar sądził, że to krewna tej głupiej Belindy. Zaczęła mówić coś bardzo interesującego, ale gospodarze natychmiast zaczęli ją niemal histerycznie uciszać.

Co ona powiedziała? Nie przestawał się nad tym zastanawiać. Jakby coś o złym przodku. Który może pojawić się na świecie, jeśli nadejdzie dla niego odpowiedni czas?

Brzmiało to tak podniecająco, że bliski był ekstazy, kiedy o tym myślał, czuł rozkoszne mrowienie w dole brzucha, ale żeby nie wiem jak się koncentrował, nic nie mógł wymyślić. Po prostu czegoś brakowało, czegoś nie wiedział, nie umiał.

Zaniechał bezowocnych prób rozwiązania zagadki i znowu zaczął obwąchiwać ziemię.

Najwyraźniej łowił jakiś zapach, czy może należałoby to określić inaczej, w każdym razie wyczuwał coś, co miało wyraźny związek ze śmiercią. Zaczął nawet podejrzewać, że ktoś tutaj umarł…

Ulvar położył się płasko na ziemi i wdychał ten zapach całą piersią.

W jego mózgu powstawała jakaś wizja. Był strasznie podniecony, niczego podobnego nigdy przedtem nie przeżył! Widział coś! Jak gdyby wewnątrz, w środku głowy!

Jakiś duży, tłusty mężczyzna… I mnóstwo drobnych, paskudnych stworów, które go biły, szarpały, rozrywały na strzępy…

Wspaniale! Radość buzowała w ciele Ulvara. Oddychał ciężko i gwałtownie. Te istoty? To musiał być ten szary ludek, który kiedyś gnieździł się w Grastensholm, chłopaki w szkole o tym opowiadali. Jaka szkoda, że już nie ma tych istot! Oni i on rozumieliby się z pewnością nawzajem, bo one były równie złe jak on, był o tym przekonany.

Ech, tyle spraw jest przed nim ukrytych! Ale Ulvar sobie…

Drgnął. Jako dziecko natury, którym niewątpliwie był, miał instynktowne wyczucie czasu i teraz właśnie zdał sobie sprawę z tego, że pora wracać do domu. Marco zaraz przyjdzie z tej idiotycznej szkoły, która rozdzieliła go z nim. Pewnego dnia Ulvar podpali ten okropny dom! To będzie wspaniały ogień! Cieszył się na samą myśl. I miał nadzieję, że nauczyciel nie zdąży opuścić budynku. Smród spalonego ciała. Cudownie!

Jeśli chodzi o zło, nic nie było w stanie ograniczyć fantazji Ulvara.

Ubrał się i jak dzikie zwierzę popędził w dół przez las.

– Czy ty naprawdę zamierzasz tam iść, Malin? – pytał Viljar. Wciąż stali na dziedzińcu i rozmawiali na temat przyniesionej przez Marca wiadomości.

– Tak. Idę tam zaraz – odparła. – Dopóki mi złość nie przejdzie. Oni nie mają prawa ruszać naszej części cmentarza. Inni ludzie w parafii mogą sobie decydować, jak chcą, ale grobów Ludzi Lodu nikt nie będzie niszczył!