Выбрать главу

Malin drgnęła. Za budynkami gospodarskimi skradała się paskudna postać.

– Witaj, Ulvarze! – zawołała. – Jak zawsze wracasz, kiedy trzeba. Naprawdę masz wyczucie czasu, nikt cię w tym nie prześcignie.

Odpowiedział na tę pochwałę grymasem.

Belinda nigdy na widok Ulvara nie mogła opanować nieprzyjemnego dreszczu. Nigdy nie przywyknie do tego dziecka!

Ulvar był niższy od brata. Wyglądał tak, jakby mu w dzieciństwie coś spadło na plecy i na zawsze przygniotło. Malin zawsze, kiedy na niego patrzyła, odczuwała współczucie, ale zdaje się, że mogła sobie tego oszczędzić. On sam był zadowolony ze swojego wyglądu, a zwłaszcza z tego, że samą swoją obecnością wprawia ludzi w śmiertelne przerażenie.

Jeśli o wygląd zewnętrzny chodzi, to Ulvar był naprawdę istotą zupełnie wyjątkową. Gdyby go porównywać z którymś z obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu, to chyba tylko z Grimarem, garbatym monstrum z Lodowej Doliny. No i może z Hanną. Albo z dziewczynką, którą urodziła Gabriella, a której Liv i Are pozwolili umrzeć, zanim zdążyła choćby raz nabrać powietrza w płuca.

Tengel Dobry, Ulvhedin, Mar, Heike także wyglądali przerażająco, ale oni mieli w sobie coś takiego, co ludzie w nich lubili, co pociągało innych. Ulvar był wyłącznie odpychający i czuł się z tym dobrze. Nie chciał być ładny, miał to w nosie. Wyglądać jak jakiś maminsynek? O, nie, wdzięczny był losowi, że wygląda jak dziecko diabła albo leśna bestia! Taki wygląd daje człowiekowi siłę!

Głowa była jakby przyklejona do ramion, groteskowo szerokich i ostrych. Z tych ramion wyrastały ręce takie długie, że zwisały aż do kolan. Nogi miał krótkie a krzywe, klatkę piersiową ogromną, osadzoną bezpośrednio na biodrach, nie było nawet śladu talii. Włosy ciemne, jakiegoś bliżej nieokreślonego koloru, coś pomiędzy brązowym, szarym, popielatoblond i czarnym, zwisały, zawsze potargane, na spoglądające ponuro oczy o złocistym, złowieszczym połysku. Nikomu nie wolno było obciąć ani uczesać tych włosów. Wystarczało, że czasami pozwalał je sobie umyć. Kości policzkowe miał Ulvar mocno wystające, kanciaste, a usta robiły się niesamowicie szerokie, jeśli chłopiec pokazywał zęby.

Z tego wszystkiego Ulvar był niezmiernie dumny. Można by nawet powiedzieć, że jest wybrańcem losu, skoro tak go cieszy to, co otrzymał.

Przyglądał się rodzinie z zainteresowaniem. Pojmował, że coś się stało. Viljar opowiedział mu, że władze chcą zrównać z ziemią groby Ludzi Lodu.

Ulvar lubił cmentarz. Widział tam rzeczy, których inni nie dostrzegali, och, on wiedział dużo wspaniałych rzeczy o zmarłych!

Przodkowie Ludzi Lodu interesowali go natomiast mniej, żadne nigdy mu się nie ukazało, nie rozmawiało z nim. Nie miał zresztą pojęcia, że tak postępowali z innymi obciążonymi. Tego typu informacje utrzymywano przed nim w najgłębszej tajemnicy. Rodzina z Lipowej Alei uważała, że najlepiej, żeby Ulvar wiedział o tych sprawach jak najmniej.

Wiele przed nim ukrywano i chyba słusznie.

Zanim zdołał sobie uświadomić, co właściwie oznacza ta nowa informacja, Malin była już w lipowej alei, w drodze do gminy.

– Chodźcie jeść, chłopcy – powiedziała Belinda. – Jedzenie czeka na głodnych mężczyzn.

Jej ukochany Viljar i syn Henning weszli z nią do domu. Dziewięcioletni bliźniacy ruszyli za nimi.

Malin wkroczyła do budynku gminy i długo krążyła po korytarzu, szukając właściwych drzwi… Tam! Drogi i mosty… Nie, to chyba niemożliwe.

Ktoś jej wreszcie pokazał, dokąd powinna iść. Znalazła się w dużej sali, gdzie kroki jej dudniły o podłogę i odbijały się echem od ścian. Po kilku pytaniach znalazła w końcu odpowiedniego urzędnika, któremu mogła przedstawić swoją sprawę.

Był to starannie ubrany młody człowiek o bardzo surowym spojrzeniu. Spoglądając na nią marszczył brwi.

– Ależ te groby są bardzo stare, panno Christersdotter. Nikt się już nimi nie interesuje!

– My mamy… – zaczęła gorączkowo. – Tam spoczywają nasi przodkowie i my…

Sama sobie przerwała. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że wciąż utrzymują z nimi swego rodzaju łączność, w każdym razie odwiedzanie tych grobów przynosi im ulgę i wytchnienie. Zmieniła jednak ton:

– My zawsze dbaliśmy o te groby. Opiekowaliśmy się nimi z największą starannością. To część naszej historii.

– Tak. Wiemy, że Ludzie Lodu byli kiedyś najpotężniejszym rodem w parafii – rzekł urzędnik powściągliwie. – Ale teraz przyszły inne czasy.

– Ach, tak? – zawołała Malin wojowniczo.

Młody człowiek był zbyt surowy, by wyglądać pociągająco. Gdyby się jednak uśmiechnął, z pewnością mógłby być sympatyczny. Urzędniczy charakter pracy wywierał na nim widoczne piętno, najwyraźniej wciąż bardzo uważał, by nie narazić na szwank swojej powagi i godności.

– Jak pani pewnie zauważyła, w ostatnim czasie bardzo u nas wzrosło zaludnienie, można nawet mówić o eksplozji, a to musi mieć następstwa, również dla cmentarza.

– Cmentarz można by rozbudować.

– W którym kierunku? Jak pani wie, rzeka zamyka cmentarz z dwóch stron, dalej są skały, a z jednej strony pola.

– Pola…

– To bardzo dobra, urodzajna ziemia. Zresztą gospodarz nie chce się jej pozbyć.

Malin zacisnęła zęby. Zastanawiała się przez chwilę, a potem oświadczyła:

– Nic na to nie poradzę. Jeśli gmina nie zmieni zdania, zwrócimy się do wyższej instancji.

Nie miała pojęcia, jaka by to miała być instancja. Ale groźba chyba podziałała, bo w oczach urzędnika pojawił się wyraz, który zdawał się mówić: „A cóż to za uparta baba!” Wstał zza biurka i powiedział:

– Proszę ze mną!

Ponieważ Malin zachowała jeszcze trochę ze swego początkowego oburzenia, poszła za urzędnikiem do innego pokoju, o jeszcze bardziej godnym wyglądzie. Siedział tam wysoki pan, którego tytułu nie znała, ale to specjalnie jej to nie interesowało.

Jej młody przewodnik przedstawił półgłosem sprawę, z którą przyszła. Wysoki urzędnik spojrzał na nią spod krzaczastych brwi. Malin przyszło nieoczekiwanie do głowy, że pan ów musi mieć ciężkie życie w domu z małżonką i leczy swoje urazy w biurze, walcząc niemal desperacko o zachowanie autorytetu. Była pewna, że zażywa lekarstwa przeciwko zgadze.

– Zdaje mi się, że mój plan renowacji cmentarza nie powinien budzić niczyich zastrzeżeń – oświadczył sarkastycznie. – Z największym pietyzmem potraktowaliśmy wszystkie nowsze groby, nikt ich nie zamierza ruszyć, ograniczyliśmy się do likwidacji jedynie najstarszych. Tu obecny młody pan Volden sporządził nowy plan zgodnie z moimi instrukcjami.

Młody Volden skinął jej głową z wyrazem triumfu.

Malin jednak nie ustępowała.

– Ale czy panowie nie zdają sobie sprawy z tego, że ten plan nie może być zrealizowany? Parafia Grastensholm – tak, ja najchętniej używam starej nazwy – nie jest już wsią. To się zrobiła osada o zwartej zabudowie. To gmina zezwoliła na taką rozbudowę i teraz już nikt tego nie powstrzyma, domów wciąż będzie przybywać. Wkrótce i tak trzeba będzie powiększyć cmentarz. A wtedy ofiara naszego rodu, poświęcenie grobów Ludzi Lodu, będzie całkowicie niepotrzebna.

Twarz autorytetu zrobiła się jeszcze bardziej surowa. Tej miny jego małżonka z pewnością nigdy nie widywała.

Uff, skąd się Malin bierze ta wizja żony – sekutnicy?

Urzędnikowi najwyraźniej nie podobała się krytyka jego życiowego dzieła, jakiego zamierzał dokonać w tej gminie, ale postanowił nie dyskutować na temat zabudowy, a skupić się jedynie na sprawie cmentarza.

– Czy pan Volden nie wyjaśnił pani, że nie ma możliwości poszerzenia?

Volden kiwał stanowczo głową.