Ulvar był zdolny do wszystkiego.
Volden przystanął.
– Zamierzamy zlikwidować te groby – powiedział wskazując ręką kwatery Ludzi Lodu.
– Tak właśnie myślałam – westchnęła Malin. – Ale nic z tego nie będzie.
– Czy mogłaby pani podać mi przynajmniej jeden powód, który nie ma wyłącznie emocjonalnego charakteru, a który by przemawiał za tym, że nie powinniśmy zrównać tych grobów z ziemią?
– Mogę przytoczyć wiele. Zacznijmy choćby od znajdującego się przy kościele grobowca Meidenów!
– On pozostanie nietknięty!
– Tak, ale historia od niego się właśnie zaczyna. Czy ma pan właściwy klucz?
– Mam wszystkie klucze od cmentarza.
Ruszył szybkim krokiem w kierunku wzniesionego na kształt kaplicy grobowca. Volden chyba zbyt wyraźnie demonstrował swoje niezadowolenie.
Zardzewiały zamek zgrzytnął przenikliwie, gdy urzędnik przekręcił w nim klucz. Malin nie miała odwagi się odwrócić, żeby zobaczyć, czy Ulvar stoi w pobliżu. Ale z pewnością stał.
To jakby ochrona dla Voldena, pomyślała mimo woli, gdy wchodzili do środka.
– Tu spoczywają Meidenowie – powiedziała cicho. – Meidenowie byli właścicielami Grastensholm, zanim my się tutaj sprowadziliśmy.
Drzwi były otwarte, żeby do wewnątrz mogło wpadać światło, i Malin zobaczyła, że Volden niechętnie kiwa głową.
Pokazała mu ciężką trumnę z żelaznymi okuciami i nazwiskiem na wieku. Była to bardzo, bardzo stara trumna, co można było stwierdzić nawet przy tym marnym świetle.
– Tutaj spoczywa stara baronowa Meiden, która podarowała Lipową Aleję naszemu przodkowi, Tengelowi Dobremu. Miało to miejsce w roku tysiąc pięćset osiemdziesiątym szóstym, panie Volden. Od tego rozpoczyna się historia Ludzi Lodu w parafii Grastensholm.
Młody urzędnik nie odpowiadał. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego i niezbyt zainteresowanego jej opowiadaniem. Chyba żałował, że pozwolił się wciągnąć w to ze wszech miar wątpliwe przedsięwzięcie.
– A tutaj leży kolejna ważna osoba – mówiła dalej Malin już przy innej trumnie. – Char1otta Meiden. Silje, która później została żoną Tengela Dobrego, zajęła się Dagiem, synkiem Charlotty, którego ta wyniosła do lasu i zostawiła, by umarł.
– Cóż za barbarzyństwo!
– Takie były wtedy czasy, panie Volden. Los niezamężnej matki był nie do pozazdroszczenia. Ale właśnie w dowód wdzięczności za uratowanie dziecka Meidenowie dali nam Lipową Aleję.
– Ale państwo byli przecież także właścicielami Grastensholm – wtrącił niemal agresywnie.
– Tak, byliśmy. Dlatego, że syn Charlotty Meiden poślubił Liv, córkę Tengela i Silje. Oni spoczywają tutaj – powiedziała i poszła w głąb mrocznej niszy.
Jakiś mały kamyk wpadł do środka z cmentarza Volden odwrócił się, ale niczego nie zauważył.
Malin jednak nie miała wątpliwości, że na zewnątrz skrada się Ulvar, z pewnością nadstawia uszu, żeby słyszeć, o czym oni tu rozmawiają. Malin musi bardzo uważać na to, co mówi. I musi uważać, żeby Volden nie przedstawił się jako ich wróg, zwłaszcza że to akurat prawda. Nigdy nie wiadomo, jak Ulvar zareaguje.
Mimo woli zaczęła się sama delikatniej odnosić, do Voldena.
– Tutaj na tabliczce jest nazwisko Jacob Skille – po wiedział Volden. – Kim on był i co tutaj robi?
Malin ukryła uśmiech.
– To był mąż Charlotty Meiden. Wyszła za niego pod koniec życia. To Sol zwabiła go do Grastensholm, ale już go nie chciała. Ja myślę, że Charlotta nigdy się nie domyślała, że Sol i Jacoba coś łączyło. W każdym razie taką mam nadzieję.
– Tarald Meiden – czytał Volden.
– Syn Liv i Daga. Najsłabsze ogniwo Ludzi Lodu. To znaczy jeśli nie liczyć obciążonych dziedzictwem. Oni nie są winni temu, że przypadł im właśnie taki los, a poza tym często są to bardzo silne osobowości.
Ciekawe, czy Ulvar to słyszy? On wie, że należy do obciążonych, ale o ich cechach wiele mu nie powiedzieli.
Mówiła dalej jakby nigdy nic:
– Tarald był człowiekiem bardzo słabym. Jego największym osiągnięciem życiowym było to, że żona Irja urodziła mu wspaniałego syna Mattiasa. Miał zresztą jeszcze jednego syna… Kolgrima, ale jego tu nie ma.
– Ach, tak?
– Kolgrim spoczywa w Trondelag, w Dolinie Ludzi Lodu. Kolgrim był jednym z naprawdę przeklętych.
Tę informację Volden pozostawił bez komentarza.
– A tu, jak widzę, mamy Irję Meiden, matkę Mattiasa…
– Tak, to wspaniała kobieta bardzo prostego pochodzenia. Z Eikeby.
– A Sunniva Meiden? Kto to taki?
– Córka Sol. Pierwsza żona Taralda, matka Kolgrima. Zmarła przy jego urodzeniu, podobnie jak wiele innych nieszczęsnych matek, które wydały na świat dzieci obciążone dziedzictwem Ludzi Lodu. Kolgrim przez całe swoje czternastoletnie życie był nieszczęściem dla rodziny.
Volden nie odpowiedział.
– A tu leży Mattias – powiedział, wskazując kolejną trumnę.
– Mattias był lekarzem. I miał takie wspaniałe oczy, w których odbijało się całe dobro świata. Tutaj spoczywa jego żona, Hilda. Córka miejscowego hycla.
– Dosyć mieszane towarzystwo, muszę powiedzieć.
– Hilda była niezwykłą osobą i bardzo dobrą żoną. Wraz z Mattiasem wymarł ród Meidenów, bo on i Hilda mieli tylko jedną córkę, Irmelin. Wyszła za mąż za innego z naszych przodków, Niklasa.
Wyszli na zewnątrz, odetchnęli czystym jesiennym powietrzem. Malin postarała się, żeby iść przodem, i zdążyła dostrzec pokraczną sylwetkę Ulvara, kryjącą się za narożnikiem kościoła.
– A cóż to za pompatyczne groby? – zapytał Volden kierując się do najbliżej położonych grobowców.
– Tu leżą Paladinowie – wyjaśniła Malin. – Margrabiowie, książęcego rodu. Większość członków tego rodu spoczywa w Danii. Tutaj najstarszy jest grób Cecylii. To siostra Taralda, obdarzona była niezwykle silnym charakterem, można powiedzieć, że była równie silna jak brat słaby. Poślubiła Alexandra Paladina.
– A więc to w ten sposób państwo weszli w koligację z tym znakomitym rodem?
Malin była teraz napięta.
– Paladinowie byli rzeczywiście znakomitym rodem i mam tu na myśli przymioty ich serc i umysłów, a nie ich wysokie pochodzenie.
Volden nie lubił być tak bez ogródek osadzany w miejscu.
– A ten tutaj? Kim był Tristan Paladin?
– To nieszczęsny wnuk Cecylii. Dopiero tutaj, w tej parafii, odnalazł swoje szczęście. Był bratem mojej praprababki, Leny.
Volden spojrzał na nią z ukosa.
– To pani ma w sobie książęcą krew?
Malin roześmiała się głośno.
– Nie, moja książęca krew musiałaby być bardzo rozwodniona! Zmieszana z krwią panny kuchennej, kaprala i Bóg wie kogo jeszcze.
Poszli dalej.
– Ulvhedin Paladin z Ludzi Lodu…
– Oj, oj – westchnęła Malin. – To był bardzo skomplikowany człowiek!
– Małżonka Elisa Larsdatter. O, mezalians, jak widzę.
– W żadnym razie. Ulvhedin był obciążony. To Elisa sprawiła, że górę wzięła w nim jego ludzka natura. No, może nie ona sama, ale mimo wszystko!
Minęli groby kilkorga innych Paladinów i Malin ostrożnie, ale konsekwentnie prowadziła go w stronę bardzo starego kamienia nagrobnego.
Napis na kamieniu musiał być niedawno odnowiony. Volden czytał z łatwością:
– „Tengel Dobry z Ludzi Lodu. Urodzony w roku 1548. Zmarł w 1621. Małżonka Silje…” Aha, to tu leżą ci, o których pani wspominała.
– Tak. To jest samo jądro Ludzi Lodu – rzekła Malin. – Nasi przodkowie ochraniają swoich potomków, a najpierwszym z opiekunów jest właśnie Tengel Dobry.