Volden patrzył na nią tak, jakby uważał, że rozum jej się pomieszał. Malin zdawała się tego nie zauważać. Wskazała napis u dołu kamienia.
On odczytał w milczeniu, a potem skomentował:
– To tutaj leży owa Sol, o której pani tyle razy wspominała. Kim ona była?
– Bardzo ważną postacią w historii Ludzi Lodu… Miała zostać stracona przez ludzi króla. Została skazana na śmierć za czary. Chyba sprawiedliwie.
Volden patrzył na Malin.
– Miała zostać stracona, mówi pani?
– Tak, ale Ludzie Lodu sami ją zgładzili. Żeby uniknęła tortur i cierpienia z powodu nietolerancji…
– Ona również pochodziła z Ludzi Lodu?
– Była siostrzenicą Tengela. I przybraną córką.
– A zatem Tengel i Silje wychowali troje dzieci?
– Czworo. Tutaj leży czwarte. Ich rodzony syn, Are. Odziedziczył Lipową Aleję. To był bardzo dobry człowiek. Stał obiema nogami mocno na ziemi.
– Małżonka Meta.
– Córka wiejskiej ladacznicy.
– Boże, odpuść – mruknął Volden.
– Ludzie Lodu zawsze opiekowali się biednymi i opuszczonymi. Tutaj zostali pogrzebani dwaj z ich trzech synów. Trzeci poległ w czasie wojny trzydziestoletniej.
Volden poczuł zawrót głowy, słuchając opowieści z tak odległych czasów.
– Tarjei Lind z Ludzi Lodu – czytał.
– Tak. On był przeznaczony do wielkich rzeczy. większych, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. To on miał podjąć walkę z Tengelem Złym. Lecz Kolgrim, narzędzie Złego, zabił go, zanim jego siła zdążyła się ujawnić.
– Zaraz, chwileczkę – zaprotestował Volden. – To wszystko zaczyna być zanadto skomplikowane. Kim był Tengel Zły?
Malin położyła palec na wargach.
– Nie tutaj – powiedziała pospiesznie, przestraszona, że Ulvar może to usłyszeć. – Nie na poświęconej ziemi – dodała wyjaśniająco.
Volden patrzył na nią zdezorientowany, lecz odwrócił się i rzekł:
– Tutaj mamy jeszcze jeden nagrobek, tuż obok Tarjeja.
– To jego syn, Mikael. Na tym się zresztą tutaj kończy ta linia rodu, bo syn Mikaela, Dominik, wyprowadził się do Szwecji.
Poszli dalej, odczytywali napisy na grobach rodziny Lindów z Ludzi Lodu, aż doszli do wysokiego i bardzo pięknego nagrobka.
– Ten wygląda na stosunkowo nowy – powiedział Volden.
– Owszem – potwierdziła nieoczekiwanie wzburzona. – A jeśli ten grób zniszczycie, to nigdy wam tego nie darujemy! Nigdy!
Volden odczytał:
– „Heike Lind z Ludzi Lodu…” Tak, o nim to ja słyszałem! Czy on też nie był nieco… specjalny?
– O, można tak powiedzieć. On był jednym z największych wśród Ludzi Lodu. To jeden z tych, którym się naprawdę udało pokonać to, czym obciążyło ich przekleństwo. Nigdy nie przestaniemy mu dziękować za walkę, którą prowadził.
– Ale ja słyszałem jakąś okropną plotkę. Że mianowicie sprowadził na świat różne duchy i upiory, które później opanowały Grastensholm.
Uśmiechnął się krzywo, kiedy to mówił, jakby chciał podkreślić, że on sam zachowuje dystans wobec tego rodzaju bajek.
Ale Malin potwierdziła jego słowa skinieniem głowy i powiedziała:
– Tak, to prawda. Heike i jego ukochana Vinga sprowadzili na świat szary ludek, bo po prostu inaczej nie byli w stanie odzyskać Grastensholm. Gorzko tego potem żałowali. Szare stwory nie chciały opuścić Grastensholm, dopóki nie przyjechała tutaj Saga i nie przepędziła upiorów. Ale oznaczało to też koniec dla samego dworu. Nawiasem mówiąc Saga była matką naszych bliźniaków.
– Była, mówi pani?
– Tak. Saga urodziła obciążone dziecko. A kobiety, które rodzą takie dzieci, muszą to prawie zawsze przypłacić życiem.
Wiedziała, że Ulvar słyszy jej słowa. Ale nie sądziła, że to akurat jest specjalnie niebezpieczne. Istnienie skarbu i magiczne zdolności, to trzeba utrzymać w tajemnicy, o tym nie wolno jej wspomnieć.
Ach, jak niewiele Malin wiedziała o Ulvarze! Pojęcia nie miała o podejmowanych przez niego w lesie próbach odgadnięcia, co w nim jest szczególnego. Od czasu do czasu udawała mu się przez przypadek jakaś magiczna sztuczka, choć nie zdawał sobie sprawy, skąd mu się to bierze ani jak zdołał tego dokonać. Od czasu do czasu widywał też istoty niewidoczne dla innych albo wiedział o czymś, o czym nikt mu nie mówił. Nie potrafił jednak w żaden sposób uporządkować ani skoordynować tych obcych i przerażających zjawisk. I właśnie dlatego był podwójnie niebezpieczny! Uczeń czarnoksiężnika, który nie panuje nad swoją sztuką, może być śmiertelnie niebezpieczny dla innych.
Bardzo wielu rzeczy rodzina o Ulvarze nie wiedziała. A on nie zamierzał im niczego tłumaczyć!
Volden i Malin poszli wolno do bramy.
– Kogoś tu jednak brakuje – mruknęła Malin sama do siebie, ale on to usłyszał.
– Tak? A kogo?
Malin drgnęła.
– Nie, nic.
– Chciałbym wiedzieć, mimo wszystko!
Odpowiedziała jakby wbrew sobie:
– Ona miała na imię Tula. Zaginęła.
– Zaginęła? W jaki sposób?
– Nikt tego nie wie. Weszła do domu w Grastensholm i przepadła na zawsze. Minęło od tamtej pory już dwadzieścia dwa lata, a nikt nigdy nie natrafił na najmniejszy ślad po niej.
Powinna była jeszcze dodać: „I cztery demony zniknęły razem z nią”, ale tego nie zrobiła. Volden usłyszał już wszystko, co mógł znieść jednego dnia.
Po drugiej stronie parkanu zatrzymał się powóz. Wysiadł z niego przełożony Voldena, pan Johnsen. Spotkali się przy bramie.
– O, państwo tutaj – wymamrotał. – Strasznie dużo czasu wam to zabrało! Ale czy pan ją chociaż przekonał?
Volden odwrócił głowę i spojrzał na cmentarz. Malin zdążyła zauważyć, że Ulvar kryje się pod osłoną muru.
– Nie wiem – rzekł Volden z wolna. – Mam wrażenie, że nauczyłem się trochę szacunku dla tego, co nam zostało z dawnych czasów.
– Co takiego? Szacunek? Do czego? Co szacunek dla przeszłości ma wspólnego z tym tutaj?
– Bardzo wiele – odparł Volden, a Malin odczuła radość. Mogłaby uściskać tego młodego urzędnika. On zaś mówił dalej: – Uważam, że powinniśmy dokładniej rozważyć sprawę założenia nowego cmentarza na terenach leśnych.
Johnsen gapił się na niego spod groźnie ściągniętych brwi.
– Cmentarz na leśnych terenach? – warknął. – Tyle zachodu! Niepotrzebne wydatki! Ta stara ruina wymaga oczyszczenia. Mam gotowe plany, które zostały zaakceptowane przez władze gminne, i myśli pan, że z tego wszystkiego zrezygnuję? Że się przed panem ośmieszę? Naprawdę nie myślałem, że coś takiego przyjdzie panu do głowy!
Volden słuchał z poważną miną.
– Mam teraz inne spojrzenie na tę sprawę, panie Johnsen. Jeśli zlikwidujemy te groby, to naprawdę bardzo wiele ulegnie zagładzie, to są bezcenne sprawy.
– Co jest bezcenne? Stare kości?
– Nie. Historia, panie Johnsen. Historia kultury. Nieocenione pamiątki dawnych czasów, wszystkie mają za sobą niezwykły los.
– Niech no pan posłucha, panie Volden. Proszę uważać na to, co pan mówi! Pańska sytuacja zawodowa nie jest taka bardzo pewna, proszę o tym nie zapominać! Czy to ona tak pana przekabaciła?
– Panna Christersdotter pozwoliła mi zrozumieć tę sprawę. Proponuję, byśmy się najpierw porozumieli z Towarzystwem Ochrony Starożytności i zapytali, co oni o tym sądzą.
Pan Volden naprawdę jest odważnym człowiekiem! Podziw Malin dla młodego urzędnika wzrastał.
Johnsen wyglądał jak gotujący się do walki byk.
– A ja proponuję, żeby pan przyszedł do mnie dziś o godzinie siódmej, to będziemy mogli porozmawiać z panem sensowniej, opiekun kościoła i ja. Albo może należałoby podyskutować na temat, czy pan nie powinien przypadkiem zmienić zawodu? Proszę, żeby pani przyszła także, panno Christersdotter. To może zrozumie pani, jaką szkodę wyrządza pani działalność informacyjna i ile mnie to może kosztować! Nie mam czasu stać tu dłużej. Muszę się spotkać z przewodniczącym rady gminnej. A zatem: godzina siódma!