– Kto to może hodować takie bestie? – zastanawiał się Volden wciąż szeptem, jakby nie miał odwagi mówić głośno.
– Ja myślę, że nikt.
– Myśli pani, że to jest wilk? Prawdziwy dziki wilk?
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Ale on jest potwornie wielki. A poza tym tutaj nie ma wilków! Zresztą samotny wilk nie zaatakowałby dwojga ludzi. Ja naprawdę nie rozumiem. To było przerażające!
– Najłagodniej mówiąc!
Głuchy grzmot wstrząsnął okolicą.
– Co to było? – zapytał Volden.
Przystanęli, żeby lepiej słyszeć.
– Jakiś straszny huk – rzekła Malin. – Proszę posłuchać, to nie milknie.
Volden zamarł.
– Słyszę trzaski i jakby skwierczenie.
– Dym! Niech pan popatrzy na niebo!
– To jest dom Johnsena! Coś eksplodowało i teraz się pali. A… A my mieliśmy tam być.
Patrzyli na siebie długo, zanim nareszcie byli w stanie coś zrobić. Te wszystkie dziwne wydarzenia, jakie się na ich oczach rozegrały, sparaliżowały ich.
To, co się stało, w jakiś sposób wiązało ich ze sobą. Jakby byli parą bezradnych ludzi wystawionych na działanie znanych i nieznanych sił natury.
Volden pierwszy się opanował i mógł coś powiedzieć:
– Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, to ta bestia uratowała nam życie!
Malin nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Była śmiertelnie przerażona, ale z zupełnie innych powodów, niż Volden mógł przypuszczać.
ROZDZIAŁ VIII
Od tamtego dnia na cmentarzu życie Ulvara uległo zmianie.
Dowiedział się! Och, dowiedział się tylu nowych i podniecających rzeczy! Ileż ta Malin wie! I nigdy mu nic nie mówiła. Cholerna, przeklęta Malin, dlaczego mu nic nie powiedziała? O przodkach Ludzi Lodu i o tym, co w życiu zrobili.
Przeważnie jednak dotarło do niego to wszystko we fragmentach, jako napomknienia, zdania na pół stłumione.
Ulvar od dawna zdawał sobie sprawę, że on także należy do obciążonych, i był z tego bardzo dumny. A teraz usłyszał też co nieco o innych dotkniętych dziedzictwem, o swoich poprzednikach.
Ale chciał wiedzieć więcej!
Nie mógł się jednak zwrócić do Malin ani do Viljara, wiedział bowiem z doświadczenia, że odpowiedzą mu wymijająco, będą go zbywać. Wątpił natomiast, czy Henning coś wie, w każdym razie nic na to nie wskazywało.
Belinda nie mogła mu nic powiedzieć, jest na to za głupia. A że Marco o niczym nie ma pojęcia, to mógłby przysiąc. Marco i on złączeni byli więzami krwi. Ulvar często wiedział, co myśli Marco, i nawzajem.
Zastanawiał się nad tymi problemami dzień i noc.
Nikt nie może znać zbyt dokładnie losów swoich przodków, jeśli mu ktoś o tym nie opowie. Ale kto? Viljar? Niech to diabli!
W chwilach samotności, kiedy inni domownicy zajęci byli w gospodarstwie, a Marco w szkole, Ulvar przeszukiwał dom. Przetrząsnął Lipową Aleję od piwnic aż po dach.
Wiedział, że istnieje jakiś zbiór środków leczniczych, zamknięty na klucz w sypialni Viljara. Ale miał w nosie środki lecznicze, nie tego szukał.
Słyszał kiedyś, że istnieje coś więcej. Coś magicznego i tajemniczego, co rodzina ukrywa przed nim. Pewnego razu wpadło mu w ucho słowo „skarb”. Nigdy o tym nie zapomniał.
Cokolwiek jednak ten skarb zawierał, to nie przechowywano go w Lipowej Alei, tego był najzupełniej pewien.
Skarb, skarb, to było jak opętanie, ten skarb jest z nim związany, jest dla niego najważniejszy, mógłby przysiąc.
Niepewność gryzła go jak robak.
Ależ to było niesłychane przedstawienie wtedy, gdy płonął dom Johnsena wraz z właścicielem i wszystkim, co posiadał! Ulvar chichotał zadowolony. Umiał podkładać ogień pod domy, nie pierwszy raz się to wydarzyło. Ten Johnsen gadał, że trzeba zniszczyć groby Ludzi Lodu. Ulvar nie mógł mu na to pozwolić. Bo tamtego dnia na cmentarzu uświadomił sobie, jak ważni są dla niego ci, którzy tam spoczywają. Powinien nawiązać z nimi bezpośredni kontakt. On wielokrotnie już widywał duchy, tylko nie bardzo umiał kierować biegiem wydarzeń, wszystko działo się dość przypadkowo.
Czegoś w jego umiejętnościach brakowało. Och, niech to ogień piekielny pochłonie! Brak mu było jakichś umiejętności, które dałyby mu prawdziwą siłę!
A może właśnie to oni nazywają skarbem?
Jakim sposobem miał się dowiedzieć czegoś pewnego?
Jedno imię, które usłyszał na cmentarzu, nie schodziło mu z myśli:
Tengel Zły.
Słyszał je już wcześniej wymawiane szeptem i po kryjomu.
Było to dumne imię, dla Ulvara ogromnie wiele znaczyło.
Tengel Zły jest jego panem, tego był pewien. Przenikały go dreszcze, gdy tylko o nim pomyślał.
Kościelny też o mało nie spłonął w domu Johnsena, on też miał tam być.
Ale spóźnił się trochę i przyszedł, kiedy już wspaniałe płomienie buchały w górę.
Widział wszystko.
Na szczęście nie zobaczył Ulvara.
Ulvar miał szczęście!
Ale mało brakowało. Ledwo zdążył się schować w bezpiecznej odległości od ognia, kiedy ten głupi kościelny przylazł.
Potem opowiadał, że to był pożar spowodowany eksplozją. Przyjechali jacyś ludzie, eksperci czy jak tam ich nazywano, i oglądali wszystko dokładnie. Ale nikt nie umiał powiedzieć, co wywołało pożar. Nikt niczego nie znalazł. Gadali o gazach wydostających się z ziemi albo gdzieś w domu.
Mogli sobie gadać, ile chcieli. Nikt im nie broni.
A Malin powiedziała na cmentarzu tyle nowych i podniecających rzeczy!
Obciążeni dziedzictwem nie ponoszą winy za swój los. Phi, on się takimi sprawami nie przejmuje. To wielki honor być dotkniętym. Poza tym są to przeważnie bardzo silne osobowości, powiedziała Malin.
O, tak, wszyscy diabli wiedzą, że to prawda! Czy istnieje na ziemi większa osobowość niż on? No, może Marco, ale przecież on i Marco są bliźniakami.
Ale Tengel Zły… Żeby się tak móc z nim spotkać, kimkolwiek on jest!
Opowieść o Kolgrimie też brzmiała interesująco. Narzędzie Złego, jeden z tych naprawdę przeklętych, nieszczęście przez całe czternastoletnie życie. Ulvar, naturalnie, zamierzał żyć dłużej niż czternaście lat, ale poza tym uważał, że on i Kolgrim są do siebie bardzo podobni.
I jeszcze Ulvhedin. Jeden z dotkniętych, niebywale interesujący, w każdym razie na początku życia. Tylko że potem Elisa przemieniła go w istotę ludzką.
Ulvar powinien zniszczyć grób Elisy. Musi to zrobić.
I grób Heikego! Heikego, który pokonał przekleństwo! Nie zasługuje na to, by żyć, nie, bzdura, nie zasługuje na to, by mieć piękny grób!
Ulvar śmiał się złośliwie z własnych myśli. Ale ten nagrobek rozwali, nie odmówi sobie tej przyjemności, rozbije go, obsika!
Wśród tych, którzy go interesowali, był ktoś jeszcze: Sol, piękna wiedźma! Ona musiała być wspaniała! W Lipowej Alei wisi jej portret, bardzo stare i bardzo zniszczone malowidło. Ulvar nigdy nie zadawał sobie trudu, żeby oglądać takie próchno, ale teraz zetrze starannie kurz z obrazu, żeby zobaczyć, czy Sol ma mu coś do powiedzenia.
Chciał też dowiedzieć się czegoś więcej o szarym ludku. Cholera, że też te stworki zostały przepędzone z Grastensholm! I to przez Sagę, jego matkę!
Phi, on niczego nie czuł do swojej matki. Nic zupełnie! To podobno jego wina, że umarła. Tak powiedziała kiedyś jakaś plotkująca baba. Myślała, że Ulvar będzie miał wyrzuty sumienia? To się bardzo pomyliła.
Marco tęsknił za matką, o tym Ulvar wiedział. Często o niej myślał, zastanawiał się, jaka była, pytał o to rodzinę. Ale Marco lubił ich, Malin i Belindę, a przecież oni wszyscy byli niczym, gówno, nic więcej. I Viljar też. Henning mógłby jeszcze ujść. On się nigdy nie puszy ani nie stawia. W gruncie rzeczy jednak on także był Ulvarowi całkowicie obojętny.