– A jego brat?
– Marco nigdy się nie zgodzi na zamknięcie Ulvara. Marco jest jedynym, który okazuje mu zrozumienie i cierpliwość. On odnosi się niezmiernie łagodnie do swego nieszczęśliwego brata. A poza tym powinniśmy brać pod uwagę jeszcze jedną sprawę. Otóż, choć jestem blisko dwadzieścia lat starsza od Ulvara, należymy do tego samego pokolenia. Równie dobrze mogę urodzić dziecko podobne do niego. Zniósłbyś taki cios?
Volden nie odpowiedział na jej pytanie, bo myślami błądził gdzie indziej.
– Ja nie jestem pewien, czy Ulvar mnie nienawidzi, Malin. Pamiętasz ten pożar przed rokiem? I wilka, który nas zawrócił z drogi? Przecież ten wilk uratował nam życie, wiesz o tym.
Malin poczuła ciepło w sercu.
– Więc i ty o tym pomyślałeś – szepnęła. – Nie miałam odwagi ci tego powiedzieć, bo wiem, że jesteś trzeźwym, realistycznie myślącym człowiekiem. O mój Boże, czy możemy się na coś takiego odważyć?
– A jakby tak zapytać Ulvara o radę?
Zapytać Ulvara? Taka myśl nigdy nie przyszła jej do głowy. Ale też ona znała chłopca lepiej niż Per.
– W końcu możemy spróbować – odparła niepewnie.
Ulvar siedział na niskiej gałęzi dębu, który rósł na tyłach zabudowań Lipowej Alei. Wyglądał jak leśny troll albo jak mały złośliwy elf, siedział oparty plecami o pień drzewa, z podciągniętymi nogami. Włosy sterczały na wszystkie strony, a szerokie usta wykrzywiał złośliwy grymas.
Spoglądał z obrzydzeniem na dwie ludzkie postaci na dole.
– Dlaczego, do jasnej cholery, miałbym przeprowadzić się do ciebie, ty głupia, wstrętna Malin, i do tej zdechłej ryby, którą uważasz za swojego chłopa? Czy ty myślisz, że ja nie wiem, czym wy się zajmujecie, kiedy jesteście sami? Per rozkoszuje się wtedy twoimi nędznymi wdziękami, co? Aha, Per, zdążyłeś jej już zrobić bachora, co? I musicie się żenić?
Malin zarumieniła się.
– Nic podobnego się nie stało, Ulvar. Dobrze wiesz, że nie robimy niczego, co nie przystoi. A teraz pytamy cię po przyjacielsku: Chcesz mieszkać u nas? Bo my chcemy cię wziąć do siebie i traktować jak syna.
– Mam być synem tego kastrowanego kozła? Nie, ja zostaję tutaj. I ja, i Marco zostajemy w Lipowej Alei.
– Marca jeszcze nie pytaliśmy. Chcieliśmy najpierw wiedzieć, co ty na to powiesz.
W nieprzyjemnie zmrużonych oczach chłopca pojawiła się podejrzliwość.
– Aha, postanowiłaś nas rozłączyć, ty stara dziwko!
– Słuchaj no, Ulvar – rzekł groźnie Per i podszedł do drzewa. – Nie będziesz się w ten sposób odzywał do…
Oczy Ulvara zalśniły zielono, a obok buta Pera zadrgał wbity w ziemię nóż. Nie trafił w stopę i zdaje się Ulvar nie miał takiego zamiaru.
– Bądź ostrożny – mruknęła Malin do Pera. – Ulvar, posłuchaj mnie. Czy jeśli Marco zgodzi się do nas przeprowadzić, to ty pójdziesz z nim?
Mierzył ich wzrokiem, wrogi, podejrzliwy.
– Zobaczę – odparł i zamknął oczy jakby na znak, że audiencja skończona.
– Proszę, to twój nóż – powiedział Per i podał chłopcu ostre narzędzie.
Ulvar złapał je gwałtownie, a Malin, która znała jego twarz, spostrzegła, że Per mu zaimponował. Wszyscy inni na jego miejscu skonfiskowaliby nóż, a on oddał.
Poszli do domu. Per ujął dłoń Malin i uścisnął uspokajająco.
– Będzie dobrze, zobaczysz – powiedział. – A jeśli chodzi o sprawę, o którą mnie pytałaś przedtem: Nie mam żadnych wątpliwości. Chcę mieć z tobą dzieci, dotknięte czy nie, to nieważne.
– Dziękuję ci – szepnęła. – To najlepsze, co mnie mogło spotkać.
Ulvar zmrużył swoje złośliwe oczy i patrzył za nimi dopóki nie zniknęli za narożnikiem domu.
Cholerni idioci, myślał ze złością. Jak wy niczego nie rozumiecie! Jak, do cholery, możecie być tacy głupi, żeby mnie wpuszczać do swojego nowego gniazdka szczęścia? Ale zróbcie to, zróbcie! I zacznijcie płodzić dzieci, to zobaczycie cyrk! Jezu, pilnujcie się! Te wasze szczeniaki nie będą miały ani chwili spokoju. Będę sypał na nie wszy, będę je przypalał rozżarzonymi węglami, będę je tłukł i wydłubię im oczy! O, cholera, ale będę miał zabawę!
Czyjś łagodny głos wyrwał go z marzeń o słodkiej przyszłości.
Pod drzewem stał Henning, duży i silny, o miłym spojrzeniu.
– Ulvar, byłbyś tak dobry i pomógł mi przenieść kamień, którym muszę obciążyć pług, bo mi się wyślizguje z bruzdy?
Ulvar zlazł z drzewa jak wielki, pokraczny pająk.
– Dlaczego, do cholery, mam ci pomagać, ty lalusiu? – mamrotał, ale szedł za Henningiem, robiąc złośliwe miny.
Henning nie przejmował się jego gadaniem, bo obaj rozumieli się w jakiś dziwny sposób, chociaż prawie wszystkie sprawy pojmowali odmiennie.
Może ta cicha akceptacja brała się stąd, że kiedyś w zimowy wieczór, przed kominkiem w Lipowej Alei, Ulvar i Marco usłyszeli opowieść o tej nocy, kiedy przyszli na świat? Rzecz jasna Viljar nie wspomniał nawet słowem o czarnych aniołach ani o tym, kim jest ich ojciec, poza tym jednak opowiedział im wszystko, a Henning uzupełniał, jeśli chodzi o detale. Dowiedzieli się o tym, jak bardzo Saga rozpaczała, że musi opuścić swoje nowo narodzone dzieci, i o tym, że Henning przyrzekł jej, iż będzie się nimi opiekował. „I to wcale nie było trudne” powiedział z promiennym uśmiechem do dwóch zasłuchanych chłopców. „Obaj znaczycie dla mnie tak wiele!”
Może więc dlatego Ulvar tylko wygadywał różne brzydkie rzeczy, ale zawsze zachowywał się wobec niego wyjątkowo grzecznie?
Oczywiście obaj chłopcy dowiedzieli się też więcej o Sadze. O tym, że przyjechała ze Szwecji i że ta gałąź rodu była od początku siedemnastego wieku związana z rodziną Oxenstiernów, ale że teraz ta więź uległa zerwaniu.
Hrabina Lotten Oxenstierna napisała list, w którym pytała, czy Saga nie mogłaby wrócić i zostać guwernantką czworga dzieci hrabiny. Malin musiała, niestety, poinformować o tym, że Saga zmarła tragicznie i że zostawiła dwóch małych synków. Hrabina przysłała w odpowiedzi list pełen współczucia, a chłopców Sagi zaprosiła do Szwecji. Malin podziękowała, obiecała, że może w przyszłości, ale że teraz dzieci mają się dobrze pod opieką krewnych.
Wiedziała jednak, że Ulvara nigdy nie będzie można do Szwecji wysłać. Nie mogli tego zrobić rodzinie hrabiny, która zawsze okazywała Ludziom Lodu przyjaźń.
Sama Malin utrzymywała ścisły kontakt ze swymi rodzicami, Christerem i Magdaleną. Oni wciąż przyjaźnili się z rodziną Posse, byli ich zaufanymi i służyli im jak zawsze. Z tą tylko różnicą, że po ślubie córki Arvida Mauritza Posse, Charlotty, z panem Adamem Didrikiem Reuterskiold, Ludzie Lodu związani byli teraz z nazwiskiem Reuterskiold.
Rodzice Malin pragnęli, by wróciła do Szwecji. Ona jednak była zakochana i chciała zostać tam, gdzie mieszkał Per Volden.
Marca nie trzeba było długo przekonywać, żeby się przeprowadził do nowego domu Malin. Rozumiał, na czym polega problem. Że dla Viljara i Belindy opieka nad Ulvarem będzie zbyt uciążliwa, mimo że Henning umiał sobie dawać z nim radę, Marco rozumiał też kłopot Malin i obiecał nie spuszczać oczu z brata. Tylko że Marco chodził do szkoły…
Tak jak Ulvar był znienawidzony przez wszystkich, tak Marco był kochany. Już teraz dostawał miłosne liściki od nieznanych wielbicielek, był ulubieńcem nauczycieli i nawet chłopcy go podziwiali. On zaś zachowywał się tak samo wobec wszystkich. Spokojny, życzliwy, obdarzony prawdziwym autorytetem, rzecz prawie niewiarygodna u dziesięcioletniego chłopca. A wszystko to osiągał, mimo że trzymał się zawsze trochę na uboczu, nigdy się nad innymi nie wywyższał. „Ten chłopiec nie jest przeznaczony dla tego świata” – wzdychały różne panie i w pewnym sensie nie myliły się.