Mały, dzielny Henning. Był zbyt młody, żeby wiedzieć, iż nie można dwojga dzieci traktować najzupełniej tak samo. Ci rodzice, którzy starają się być sprawiedliwi wobec swoich dzieci aż do najdrobniejszych szczegółów, zawsze wobec jednego z nich są niesprawiedliwi. Bo same dzieci mają różne oczekiwania i różnie pojmują świat.
W końcu obaj chłopcy zostali nakarmieni, a gromada bab gadała tak, że Henningowi mało głowa nie pękła. Nadchodził wieczór, Henning nade wszystko potrzebował snu, ale skąd wziąć czas! Inwentarz trzeba nakarmić, i…
Poszedł z Ulvarem do pokoju.
Kiedy usłyszał, że któraś z kobiet mówi:
Pani Lie jest na probostwie. Przyjechała w odwiedziny do Pastorowej. Tak, no właśnie, to była właścicielka Elistrand. Teraz jest wdową. Już wie, co się stało, i podobno tu idzie.
Babcia? Henningowi poczerwieniały uszy. „Czcij ojca swego i matkę swoją”, napisano w Biblii. Ale nie ma tam nic o babciach. Na szczęście. Bo on nigdy nie lubił tej babci, która zawsze tak źle odnosiła się do ukochanej mamy Henninga a swojej córki, Belindy, i nienawidziła Viljara, bo nie potrafił utrzymać Grastensholm. Kiedy utracili duży dwór, babcia odepchnęła ich od siebie, nie chciała mieć z nimi do czynienia. Nigdy im w niczym nie pomogła, umiała tylko żądać.
Henning bał się tej babci. Paraliżowała jego wolę.
Kobiety sprzeczały się teraz, kto się najlepiej nadaje do tego, by zająć się ślicznym Markiem. Nikt już nie słuchał nieśmiałych protestów Henninga, że nie wolno rozdzielać braci. Czuły się niebywale ofiarne i miłosierne, bo uwolniły go od odpowiedzialności za jednego z chłopców.
W tej chwili do domu wkroczyła pani Lie. Stanęła w progu wypełniając swoją godną osobą prawie całe drzwi. Wyglądała jak flagowy okręt w pełnej gali.
– Henning, mój wnuku – odezwała się głębokim basem. – Cóż to ja słyszę na temat twoich rodziców? Naprawdę się potopili?
Chłopiec zrobił się upiornie blady.
– Nie, nie, tylko się trochę spóźniają.
– To właśnie podobne do tego twojego nieodpowiedzialnego ojca, żeby zabierać moją córkę w taką niebezpieczną podróż! A teraz zostałeś sam, dziecko drogie! Ale, naturalnie, przeprowadzisz się do nas. I, jak słyszę, masz tu dwoje malutkich dzieci. Bliźnięta Sagi. O, drogie dziecko, przez co ty musiałeś przejść! I podobno jedno z bliźniąt jest dotknięte! Tak, tak, zawsze to powtarzałam, moja córka w żadnym razie nie powinna była wychodzić za mąż za jednego z tych okropnych Ludzi Lodu…
Henning nie bardzo pojmował, co babcia chciała przez to powiedzieć. On sam jest przecież dzieckiem Belindy i, jak sądził, nic mu nie brakuje. Ulvar zaś jest dzieckiem Sagi. Sagi ze Szwecji.
Chociaż są krewnymi, to prawda. Tyle że dość dalekimi. Wszyscy pochodzą z Ludzi Lodu, więc babcia ma pewnie rację. Choć niezbyt uprzejmie jest teraz o tym mówić.
Pani Lie utorowała sobie drogę pomiędzy stojącymi kobietami, prawdę mówiąc przegnała je z pokoju wymownymi gestami rąk, i zaczęła się przyglądać dzieciom. Skrzywiła się z obrzydzeniem na widok Ulvara, ale złagodniała, gdy spojrzała na Marca.
– Czarujący chłopczyk!
Zniżyła głos aż do niewyraźnego mamrotania przez zaciśnięte zęby. Nawet nie było widać, czy porusza wargami.
– Saga była samotna, prawda? A należała do najlepiej sytuowanej gałęzi Ludzi Lodu. Henning, mam rację?
– Tak – potwierdził.
– W takim razie ty także po niej dziedziczysz?
– Saga powiedziała, że jeśli zajmę się chłopcami, to majątek powinienem podzielić równo pomiędzy nas trzech. A ja obiecałem, że chętnie się zaopiekuję jej dziećmi – rzekł z bólem serca, bo uważał, że pieniądze nie mają akurat teraz znaczenia.
– Bzdura – oświadczyła pani Lie. – Nie ma sensu, żeby takie pokraczne dziecko w ogóle cokolwiek dziedziczyło, trzeba je oddać do jakiegoś domu. Majątek podzieli się między ciebie i tego ładnego chłopczyka, to wystarczy. I obaj przeniesiecie się do nas, to oczywiste. Nie możecie tu mieszkać sami.
– Nieee! – zawył Henning w rozpaczy. – Ja muszę tu zostać! Muszę czekać na mamę i ojca.
– Oni nie wrócą, musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Im szybciej, tym lepiej.
– Wrócą! – zawołał z uporem. – I muszę zatrzymać obu chłopców. Razem! Przyrzekłem to Sadze.
Zdawało mu się, że przez cały dzień walczy z gromadami atakujących go kobiet. Nawet Line nie chciała mu pomóc, odmawiała wszelkiego kontaktu z Ulvarem.
Babcia podeszła do niego i złapała go za ucho, tak jak zawsze postępowała z upartą Belindą wiele łat temu…
– Milcz, chłopcze! – syknęła przez zęby. – Ja zawsze mam rację, a tego okropnego bachora oddamy do domu dla takich i potem…
– Nic z tego nie będzie! – rozległ się spokojny głos od drzwi.
Odwrócili się oboje, Henning w dalszym ciągu z uchem boleśnie ściskanym palcami potwornej babci. Przy wejściu stała młoda kobieta o dość pospolitym wyglądzie, niezbyt zgrabna, ale o budzącym zaufanie spojrzeniu. Miała na sobie podróżne ubranie, a w ręku trzymała sporą walizkę.
– Wszystkiego już się dowiedziałam na podwórzu, Henning – oznajmiła. – Jestem Malin, twoja kuzynka ze Szwecji, ale musiałbyś się cofnąć niemal do Tengela Dobrego, żeby odnaleźć to pokrewieństwo. Jestem córką Christera i wnuczką niezwykłej Tuli. Byłam serdeczną przyjaciółką Sagi. Napisała mi wprawdzie, że nie będzie potrzebowała mojej pomocy, ale wywnioskowałam z tego jej listu, że chyba jednak sama nie da sobie rady. I przyjechałam. Jak widzę, w odpowiednim momencie.
Pani Lie i Henning słuchali całkowicie zaskoczeni. Ręka pani Lie opadła. Henning nie wiedział, co powiedzieć. Wobec tego Malin mówiła dalej:
– Nic nie będzie z zamiaru rozdzielenia dzieci, pani Lie. Zostaną tutaj w Lipowej Alei, z Henningiem, a ja zamieszkam z nimi i będę im pomagać. Poza tym musimy być na miejscu i czekać na rodziców Henninga.
Podbiegł teraz do niej i ukrył twarz na jej piersi.
– Panienka zamierza zagarnąć pieniądze, jak rozumiem – rzekła pani Lie cierpko. – I pozbawić mojego wnuka tego, co mu się należy!
– Nie rozmawiamy tu o pieniądzach, proszę pani. Mówimy o dwóch malutkich sierotach.
– O trzech – sprostowała pani Lie.
Henning zwrócił ku niej twarz, ale nie opuszczał bezpiecznej przystani w ramionach Malin.
– Nie! – krzyknął głośno. – Moi rodzice żyją! A Saga powiedziała, że jeśli Malin przyjedzie, to mam moją część podzielić na dwoje, pomiędzy nią i siebie. I tak zrobimy, bo Malin jest bardzo miła, tak powiedziała Saga, o!
Malin zaś dodała spokojnie:
– Myślę, że będzie najlepiej, jeśli pani już sobie pójdzie, pani Lie. Z tego, co wiem, nigdy pani nie była wsparciem dla Belindy i jej rodziny, kiedy tak bardzo potrzebowali pomocy. Natomiast motywy, dla których teraz chce pani zająć się Henningiem i jednym z noworodków, wydają mi się, łagodnie mówiąc, wstrętne. Damy sobie znakomicie radę oboje z Henningiem, ja mam wykształcenie pielęgniarskie, jestem silna i zdrowa. A Saga w swoich listach nachwalić się nie mogła Henninga, jaki to zdolny i dzielny chłopiec, jak znakomicie zajmuje się gospodarstwem. Jeśli zaś chodzi o pieniądze, to mam wystarczająco dużo własnych. W takiej sytuacji przyjaźń ma dla człowieka największe znaczenie, jest ważniejsza niż wszelkie bogactwa świata. Ja nie potrzebuję pieniędzy. Spadek po Sadze należeć będzie do trzech chłopców.
Pani Lie zacisnęła wargi.
– No, zobaczymy. Będę miała na panią oko, moja dobra panienko! Kobieta, która się kształci i zdobywa zawód, nie cieszy się moim szacunkiem. Dobrze jednak rozumiem, że grozi pani staropanieństwo, a w takiej sytuacji człowiek popada w desperację. Tylko że szanse pani teraz nie wzrosną, o tym mogę panią zapewnić. Mężczyźni nie przepadają za takimi samodzielnymi kobietami, które nie nauczyły się, gdzie jest ich miejsce.