Jego słowa podziałały uspokajająco. Ceremonia została zakończona godnie, a wkrótce zapomniano o całym epizodzie.
W sercach jednak zachowali pamięć tej makabrycznej chwili, kiedy podczas ślubu Malin zaczęły bić żałobne dzwony.
ROZDZIAŁ X
Zbyt wielu miodowych dni Malin i Per nie mieli. Zaledwie tydzień, ale za to bardzo przyjemny, przeżyli w swoim nowym domu, niewielkiej willi w pobliżu Lipowej Alei. Byli całkiem sami i mogli cieszyć się wzajemną bliskością.
Któregoś dnia, właśnie w tydzień od ślubu, Malin wybrała się z krótką wizytą do Lipowej Alei. Chciała zobaczyć, jak się czuje Anneli, która przecież wkrótce spodziewała się rozwiązania.
Na dziedzińcu spotkała Belindę.
Dowiedziała się, że Anneli miała niedawno przypływ niezwykłej energii i urządzała pokój dziecinny. Wszystko nagle zaczęło jej się wydawać cudownie podniecające i zabawne, koronki i riuszki, malutkie dziecięce kołderki, cieniutkie materiały i delikatne kolory. Anneli rozkwitła i pracowała radośnie. Henning promieniał i uważał, że życie znowu odzyskało wartość, bo przecież on przez cały czas darzył Anneli szczerym uczuciem.
Po kilku dniach jednak pokój był gotowy i Anneli na powrót zgasła, na powrót pogrążyła się w bolesnym współczuciu dla swojego stanu, wciąż ją coś bolało, wszystko było męczące, nudne, złe, domownicy złośliwi, dręczyli ją i denerwowali.
Belinda była rozżalona, Malin wyczuwała to wyraźnie w jej głosie, choć robiła wszystko, żeby ukryć gorycz. Malin rozumiała ją aż za dobrze. Belinda miała jedno jedyne ukochane dziecko, i ten jej Henning był takim wspaniałym młodym człowiekiem. Jak to się stało, że synowa jest taka rozkapryszona i tak niczego nie rozumie? Belinda z niepokojem patrzyła w przyszłość.
– Nie denerwuj się – uspokajała ją Malin. – Anneli jest młoda. Kiedy przybędzie jej lat, z pewnością stanie się rozsądniejsza. Zobaczysz, że jeszcze będzie wzorową żoną i gospodynią!
Obie kuzynki weszły do domu.
Malin miała ochotę zobaczyć ów słynny dziecinny pokój. Wiedziała, gdzie się znajduje, więc skierowała się prosto tam.
Na schodach położono niedawno gruby dywan, który tłumił kroki. Nikt nie mógł słyszeć, kiedy wchodziła na górę.
Otworzyła drzwi do dziecinnego pokoju i zatrzymała się zdumiona, niczego nie rozumiejąc.
Pośrodku stał Ulvar. Był odwrócony tyłem, więc nie widział, że weszła.
W centrum pokoju znajdowało się paradnie przystrojone dziecinne łóżeczko. Cały pokój tonął w istnej orgii słodkich kolorów, kokardek, koronek i tiulu. Taka słodycz, że mogło zemdlić. I w tym wszystkim zachowanie Ulvara, w którym naprawdę nie było słodyczy. Trzymał w ręku dużą igłę do cerowania i jak wściekły nakłuwał łóżeczko. Z jakąś trudną do pojęcia nienawiścią, jak mały diabeł. Wbijał i wbijał igłę w wyimaginowane niemowlę…
Malin musiała na moment zamknąć oczy, żeby się opanować. Z obrzydzenia i przerażenia żołądek podchodził jej do gardła, czuła, że za chwilę zwymiotuje.
– Ulvar – powiedziała bezbarwnym głosem.
Podskoczył jak oparzony i wlepił w nią oczy. Przez moment wydawało jej się, że położył uszy po sobie, choć przecież nie widziała uszu pod tymi jego potarganymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami.
– Dlaczego, do cholery, mnie straszysz? – syknął. – Zwariowałaś, czy co?
– Nie, to nie ja zwariowałam – odparła spokojnie. – Ale nadszedł właśnie czas, byś przeprowadził się do nas, do Pera i do mnie. Natychmiast!
– Marco też!
– Oczywiście, Marco też.
Za nic na świecie nie odważyłaby się wziąć samego Ulvara do swojego domu bez łagodzącego jego wybryki brata. Dzięki ci, Boże, za Marca!
Choć może w tym przypadku nie akurat Bogu należała się wdzięczność?
Odnalazła Belindę w kuchni i, z trudem zachowując spokój, poinformowała ją, że zabiera chłopców. Nie mogła nie zauważyć ulgi w zmęczonym wzroku przyjaciółki.
– Jest tak, jak mówię, Belindo – rzekła łagodnie. – Kiedy już Anneli urodzi dziecko, wszystko będzie prostsze. Później będziecie mogli nareszcie mieć trochę spokoju, wszyscy w Lipowej Alei, i Bóg świadkiem, że się wam to należy!
Ale nie było żadnego później, w każdym razie dla Anneli.
Anneli bowiem wydała na świat obciążoną dziewczynkę i zmarła zaledwie kilka minut później.
I znowu Henning musiał przeżyć tragedię. Jedenaście lat po śmierci Sagi Anneli, jego żona, oddała ducha w ramionach męża; obie zmarły w następstwie przekleństwa ciążącego na Ludziach Lodu.
Viljar i Belinda nie znajdowali słów pociechy, byli tak samo sparaliżowani szokiem, tak samo oniemiali jak on. Jak długo czarne chmury wisieć będą nad Ludźmi Lodu? Viljar był jednym z tych, którym dane były zaledwie krótkie momenty szczęścia. Raz po raz los uderzał boleśnie w niego i jego bliskich. Jakiż to ból patrzeć na ukochanego syna, wdowca w tak młodym wieku, z tym kanciastym niemowlęciem w ramionach! Ból większy niż człowiek jest w stanie znieść.
Malin i Per także byli porażeni kolejną tragedią. Czy nie wystarczy, że muszą się zmagać z Ulvarem? Muszą mieć jeszcze jedną istotę tego samego rodzaju?
Wyglądało jednak na to, że maleństwo jest inne. Kiedy dokładnie się przyjrzeli córeczce Henninga, której dano na imię Benedikte, uznali, że, Bogu dzięki, ma ona niewiele wspólnego z Ulvarem!
Miała żółte oczy, wystające kości policzkowe i sterczące włosy, czarne jak noc. Kanciaste, niezdarne kształty również. Na tym jednak kończyły się podobieństwa. Benedikte była dziewczynką niezwykle mocnej budowy. W jej dziecięcej buzi wyczytać można było ogromną siłę i wielki spokój. Ładna nigdy chyba nie będzie, lecz nie było niczego złego w jej oczach, takich typowych dla Ludzi Lodu, które już po kilku miesiącach patrzyły spokojnie i stanowczo na świat.
Dodatkowym obciążeniem dla Henninga było to, że rodzice Anneli nie chcieli uznać Benedikte jako wnuczki. Widzieli dziewczynkę tylko raz i odwrócili się od niej z niesmakiem. Przyczyną ich powściągliwości był też w znacznej mierze fakt, że Anneli umarła przy porodzie. Rodzina z Lipowej Alei usłyszała bez żadnych ogródek, do jakich to satanistycznych kręgów należy. Jakby Ludzie Lodu byli kiedykolwiek satanistami! Nigdy, z wyjątkiem może niektórych obciążonych dziedzictwem, nikt z nich nie służył Złemu, w każdym razie nie w taki sposób, w jaki czynią to sataniści. Może Sol była temu najbliższa, lecz przecież i ona spotykała swego Księcia Ciemności jedynie w stanie narkotycznego odurzenia. Jej kochanek nigdy nie był rzeczywistą istotą. Dla Ludzi Lodu bowiem istniała tylko jedna zła siła. A był nią Tengel Zły. I był on dla nich dużo gorszy i dużo bardziej rzeczywisty niż jakikolwiek wymyślony władca piekieł.
W Lipowej Alei maleńka istotka otrzymywała tyle miłości, ile dziecko potrzebuje. Wszyscy tak delikatnie pielęgnowali jej zniekształcone ciałko, przemawiali tak łagodnie. Belinda kochała ją czule i dbała o nią z jastrzębią wprost czujnością. A miłość będzie Benedikte w życiu potrzebna, to rozumieli wszyscy. Bo wiele wskazywało na to, że nie będzie jej lekko, nie trzeba było żadnej magicznej wiedzy, żeby sobie to uświadomić.
Henning mógł godzinami stać z córeczką w ramionach i kołysać ją z policzkiem przytulonym do dziecięcej buzi; odczuwał wtedy niewiarygodne oddanie, a także dojmujący smutek. Kochał Anneli do ostatniej chwili jej życia mimo okropnych humorów żony i coraz większej do niego niechęci. Teraz zdecydowany był zrobić wszystko, co tylko możliwe, by jego i Anneli córka mogła jak najgodniej przejść przez życie.
Ale odczuwał lęk. W skrytości ducha śmiertelnie się bał. Benedikte teraz zdawała się nikomu nie zagrażać, w żaden sposób nie była niebezpieczna. Ale to przecież jeszcze niemowlę. Nie wiadomo było, w jakim kierunku pójdzie jej rozwój, mogła w duszy nosić więcej zła niż Ulvar lub na przykład Solve, który przecież z początku był dzieckiem tak obiecującym, a dopiero potem ujawnił się w nim charakter potwora. Henning modlił się żarliwie, by jego córka uniknęła podobnego losu.