Выбрать главу

I ta stara, zniszczona kobieta poczuła znowu od dawna nieznany dreszcz oczekiwania. Nie pamiętała już, od kiedy spełnia swoje obowiązki, sama nie doznając niczego.

Doszli do domu w mocno podejrzanej okolicy. Kobieta otworzyła bramę i wpuściła go na wąskie schody. Na klatce pachniało kapuśniakiem, a w pokoju tanimi perfumami.

Zapaliła naftową lampę i Ulvar zobaczył pokój ozdobiony pluszowymi narzutami i orientalnymi tapetami. Łóżko, które służyło także jako kanapa, pokryte było tanią tkaniną w krzykliwy wzór.

– Miło tu, no nie? – zapytała kokieteryjnie przekrzywiając głowę. Wyjęła szpilki, zdjęła kapelusz i umieściła go na wieszaku.

Ulvar zdjął kożuch. Kobieta rozbierała się nie tracąc czasu. Zrzucała jedną sztukę ubrania po drugiej, potem odwróciła się do niego, by rozpiął jej gorset.

Do diabła, myślał Ulvar. Do diabła! Teraz poznasz prawdziwego mężczyznę, ty stara… Teraz Ulvar z Ludzi Lodu będzie miał pierwszą kobietę w życiu, i to nie są przelewki, możesz być pewna! Ty cholerna, stara zdziro, teraz będziesz miała mężczyznę swojego życia!

Przykręciła lampę do minimum i odwróciła się do niego. Zaczęła go rozbierać powolnymi, pieszczotliwymi ruchami. Ulvar pojęcia nie miał, że to z jej strony po prostu rutyna, był podniecony do granic wytrzymałości. W końcu ona położyła się na nędznym łóżku. Jej skóra bielała w mroku. Kobieta była wielka jak maciora w Lipowej Alei.

Ulvar wziął ją z gwałtownością, która sprawiła, że ulicznica jęknęła, ale było oczywiste, że nie sprawia jej to przykrości. Ulvar zagłębiał się w niej, poznawał to niezwykłe uczucie oszołomienia, bezgranicznego pogrążenia się we wzburzonej fali, która go porwała, zmyła wszelką brzydotę, pospolitość i obojętność. Kobieta krzyczała z rozkoszy, gdy osiągnęła spełnienie, coś, co nie zdarzyło jej się w objęciach mężczyzny od wielu lat. Bo ten podobny do diabła młodzieniec dawał jej rozkosz pomieszaną z przerażeniem, podniecające uczucie nieznanej dotychczas perwersji. Było to jednak niezbędne, by rozpalić tę zobojętniałą już na tak wiele, podstarzałą rozdawczynię rozkoszy.

Po wszystkim udusił ją jej własnym aksamitnym paskiem.

I zaczął przetrząsać pokój w poszukiwaniu fletu.

Duch Tengela Złego opuścił go teraz. Poznawał to po niezwykłej swobodzie uczuć. W rzeczywistości siła woli potężnego przodka opuściła go w momencie, kiedy znalazł się w tym pokoju. Był we właściwym miejscu i wiedział, co ma zrobić. Dalsze kierowanie jego postępowaniem było zbędne.

Nie przejmując się nagością martwej kobiety o wytrzeszczonych oczach i obrzmiałym języku wyciągniętym na brodę, Ulvar metodycznie przeszukiwał mieszkanie. Gospodyni nie należała do najporządniejszych; pod barwną dekoracją kryła się po kątach brudna bielizna, jakieś stare gazety i dosłownie zwały kurzu. Gdyby w pokoju było więcej światła, Ulvar musiałby się z pewnością zastanowić nad obrzydliwymi ranami na jej ciele. Ale nie miał już dla niej czasu.

Stał w jednym kącie pokoju i przyglądał się szafie na ubrania w drugim kącie. Oczywiście, już dokładnie przeszukał wnętrze szafy, ale teraz wzrok jego padł na górę mebla i zobaczył, że leży tam jakiś instrument smyczkowy, skrzypce czy altówka, a także harmonia. Z miejsca, w którym stał, nic więcej nie widział, ale mógłby się założyć o własną duszę, że znajduje się tam również flet. Było to zresztą ostatnie możliwe miejsce w tak starannie przeszukanym pomieszczeniu.

Instrumenty kobieta musiała najwyraźniej po kimś odziedziczyć. Tak można było wnioskować po grubej warstwie kurzu, jaka je okrywała.

I oto dokładnie w tym momencie triumfu, w tej chwili, gdy zamierzał zrobić tych kilka ostatnich kroków i zobaczyć, co leży na szafie, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł jakiś człowiek. Rosły mężczyzna, który swoją postacią wypełnił całe drzwi.

Przez sekundę Ulvar stał jak sparaliżowany. Mężczyzna spoglądał to na niego, to na leżącą na łóżku kobietę.

– Agda? – powiedział ochryple. – Agda…

Potem zwrócił się do Ulvara.

– Co, do cholery, tutaj…

Ulvar nie słuchał dalej. Miał w głowie tylko jedną myśclass="underline" flet. Ucieczka bez fletu nie wchodziła w rachubę. Rzucił się naprzód. Przewrócił stół i jakieś krzesło, dopadł do szafy i uchwycił się jej górnej krawędzi. Poczuł ręką jakiś podłużny kształt… coś obłego z drewna, macał, żeby to dostać…

Obcy mężczyzna także ocknął się do życia. Z rykiem rzucił się do wiszącego na szafie Ulvara, szarpnął nimi ściągnął na ziemię.

– Ty przeklęty morderco! – wrzeszczał.

Ulvar zawył z rozczarowania, gdy poczuł, że flet wymknął mu się z ręki, potoczył się i spadł na podłogę za szafą. Mężczyzna nie puszczał Ulvara i wciąż wzywał pomocy.

Jacyś ludzie zaczęli wbiegać do pokoju, dom okazał się nagle pełen żywych istot. Ulvar wyrywał się, gryzł i drapał tego, który go trzymał, żółte oczy miotały skry, a gdy przeciwnik ujrzał na moment jego twarz, doznał szoku. Korzystając z tego Ulvar wyciągnął nóż. Machał nim na oślep, ale nie trafiał, a wkrótce został pojmany.

– O rany, a co to za czort? – zapytał ktoś. – Skąd on się tu wziął?

Ulvar wrzeszczał:

– Nakazuję, niech was wszystkich piekło pochłonie, nakazuję!

Bo czytał przecież o Ulvhedinie i zaklęciach. Jego słowa nie miały jednak żadnej mocy. W sromocie i poniżeniu, bez fletu, wyjący niczym demon wichru, został Ulvar wyniesiony na ulicę.

Dlaczego, dlaczego nie nauczyłem się niczego o czarach? myślał w rozpaczy. Skarb Ludzi Lodu. Powinienem mieć skarb Ludzi Lodu, wtedy mógłbym ich wszystkich przemienić w proch. Tula umiała to robić. Zrobiła to przecież kiedyś z jedną wstrętną babą.

Ale zamienić nikogo w pył nie umiał ani on, ani Tula, ani w ogóle nikt z Ludzi Lodu. Tuli pomogły cztery demony, co po przeczytaniu ksiąg Ludzi Lodu powinien był rozumieć.

Ulvar widywał różne istoty na cmentarzu. Wiedział, jakie cechy obciążonych ma on sam. Ale żadna, żadna z nich nie mogła mu pomóc teraz, może zresztą głównie dlatego, że ogarnięty paniką nie wiedział, co robi.

Dla kogoś tak spragnionego przewagi nad ludźmi jak Ulvar była to straszliwa udręka.

Jedyne, co był w stanie robić, to bronić się najzupełniej instynktownie. Ciął więc nożem na prawo i na lewo, dopóki ktoś nie wykręcił mu trzymającej broń ręki i nie odebrał noża; potem już tylko pluł, parskał i miotał najokropniejsze przekleństwa. Jego ostre zęby co chwila wbijały się w czyjąś rękę, ramię, ucho. Kopał i tłukł pięściami mężczyzn, kobietom wyrywał wielkie pęki włosów.

– Zatłuc go! – krzyczał jeden z ludzi, a drugi wymierzył Ulvarowi potężny cios w twarz. Ile już takich ciosów dostał, nie byłby w stanie powiedzieć. Czuł się jak bity kotlet.

– To nie człowiek, to przecież diabeł, chyba widzicie! – wrzeszczała jedna z kobiet. – Zróbcie z nim koniec!

Pojawiło się kilku zwabionych hałasami policjantów i to go uratowało.

– Stać! Co się tutaj dzieje?

Tłum wrzeszczał, ludzie wykrzykiwali coś jeden przez drugiego, a policjanci próbowali ich uspokoić.

– No, no, nie będzie tutaj żadnych samosądów. Tym gagatkiem my się zajmiemy!

Ktoś krzyczał coś o gilotynie. Brzmiało to okropnie, Ulvar próbował się wyrwać, ale zbyt wiele rąk go trzymało.

– Nic, nie, nie będzie żadnych pokazowych egzekucji! – wołał jeden z policjantów. – Ale dożywotnie zamknięcie w domu wariatów też nie jest niczym wesołym.

Ulvar we wściekłym proteście wygiął się jak łuk. Ale żądni zemsty ludzie trzymali go mocno. Tengelu Zły, przybądź i pomóż mi, myślał przerażony, bliski szaleństwa.