No, może nie wszystko w ich postawie było takie negatywne, mówili przecież, że pragną jedynie jego dobra. Że ludzie będą go prześladować, gdyby zamieszkał w domu. Ale mimo wszystko! Nie, tak nie można! Człowiek ma obowiązek stać przy swoich bliskich i wspierać ich niezależnie od tego, ile problemów nam sprawiają.
Nagle drgnęła i krzyknęła przestraszona. Za jednym z drzew w Lipowej Alei ukryła się właśnie jakaś pokraczna figura, tak potworna w księżycowym świetle, iż Agneta zlękła się, że traci rozum. Skąd się ten diabeł tu wziął…?
Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo ta wstrętna istota złapała ją za ręce i mocno trzymała. Nieznajoma twarz przysunęła się do niej. W mroku wieczoru wyglądało to tak, jakby piekielne siły objęły panowanie nad światem.
– Kim, do diabła, jesteś i co tu robisz? – wysyczała potworna istota do Agnety.
– Jestem Agneta, córka proboszcza, i byłam z wizytą u Henninga Linda z Ludzi Lodu – wyrecytowała jednym tchem.
Uścisk jego rąk zelżał.
– Aha, u Henninga? – syknął z obrzydliwym chichotem. – No i jak się powodzi mojemu przybranemu ojcu?
Agneta jęknęła.
– Ulvar? Czy pan jest Ulvarem z Ludzi Lodu?
Niepojęte, że to monstrum mogło być bliźniaczym bratem fantastycznego Marca!
– Pan… naprawdę jest Ulvarem? – wyjąkała.
On wybuchnął śmiechem, który naprawdę nie brzmiał przyjemnie.
– Może i jestem. Czy Marco jest tutaj?
– Marco mieszka u Malin i Pera Voldenów – odpowiedziała Agneta, bez powodzenia próbując odzyskać kontrolę nad sobą. Starała się nie patrzeć na niego, wydawało jej się, że tego nie zniesie. Co się stało z jego nosem? Przegniły do połowy w twarzy już i tak do tego stopnia brzydkiej?
Ogarnęło ją głębokie współczucie. Jakże on musiał cierpieć! A ona stoi tu i odnosi się do niego dokładnie tak jak inni. Stara się nie zbliżyć do tego nieszczęśliwego młodego człowieka. Wyprostowała się i spojrzała mu odważnie w twarz, choć mdłości podchodziły jej falami do gardła.
– Aha, Marco mieszka u Malin i Pera, to jasne – powiedział obcy swoim ostrym głosem. – Ale on jest teraz w domu? Nie w żadnej cholernej szkole?
Te nieustanne przekleństwa sprawiały jej wielką przykrość. Trzeba będzie czasu, zanim przyzwyczai się do jego sposobu bycia.
– Nie, Marco jest już wykształcony. Właśnie zdał ostatni egzamin i jest w domu.
– Zdał go, oczywiście, dobrze – wykrzywił się do niej w diabelskim grymasie.
– Bardzo dobrze – odparła drżącym głosem. – Kogo by pan chciał… najpierw odwiedzić? Marca czy Henninga?
– Odwiedzić? – syknął. – Ja chcę tutaj mieszkać. Tam gdzie mieszka Marco. Ale najpierw chciałbym trochę przestraszyć rodzinkę w Lipowej Alei. Tak żeby narobili w majtki.
Mimo woli Agneta zrobiła krok w tył z obrzydzeniem. W uszach dzwonił jej ohydny śmiech.
– Oni wiedzą, że pan się zjawi. Czy mogłabym mówić do pana ty? Jestem zaprzyjaźniona z rodziną.
– Z Henningiem, co? – zachichotał. – Możesz zresztą mówić jak chcesz, mnie to nie obchodzi. Aha, więc oni wiedzą, że przyjdę? To szkoda.
Agneta ożywiła się. Pojawiła się oto możliwość spełnienia miłosiernego uczynku, więc zapomniała o swoich zastrzeżeniach i teraz akceptowała sposób myślenia Ludzi Lodu:
– Oni się o ciebie martwią. Boją się, że będziesz prześladowany przez sąsiadów. Myślą, że powinno ci się znaleźć jakieś ukryte miejsce, gdzie mógłbyś mieszkać w spokoju. Gdzieś niedaleko. I właśnie ja mam jedno takie miejsce.
Żółte oczy zrobiły się wąskie jak szparki.
– W ten sposób chcą się mnie pozbyć, co?
– Nie, nie, wprost przeciwnie! – próbowała go przekonać, ale brzmiało to jakoś blado, bo przecież przed chwilą sama tak właśnie myślała. Właśnie dlatego, że rodzina odnosiła się do niego z rezerwą, chciała mu pomóc.
Przyznać jednak musiała, że jest to istota odrażająca!
Nie, nie wolno myśleć tak nie po chrześcijańsku! Tu oto znajdowała swoje powołanie, swoją misję!
W oczach Ulvara pojawił się jakiś inny błysk, lecz Agneta zbyt była niedoświadczona i obdarzona zbyt czystym sercem, by pojąć, co to znaczy. Podczas gdy ona zastanawiała się, jak najlepiej wszystko urządzić, jego wzrok błądził niczym macki meduzy po jej ciele.
To, zdaje się, ukochana Henninga? Na to wygląda. To by dopiero była zabawa! Świętoszkowaty Henning…
– Powiedziałaś, że znasz jedno takie miejsce?
Agneta ocknęła się. Uff, nigdy chyba nie przyzwyczai się do tego gulgoczącego głosu. Ale musi. Jest przecież chrześcijanką.
– Tak, właśnie. To stara zagroda komornicza należąca do probostwa. Dom jeszcze stoi. Ma być rozebrany na wiosnę, miejsce potrzebne jest pod nowe wille, ale na razie nikt tam nie chodzi. Mógłbyś mieszkać w tej chacie, nikt by cię nie nękał.
Ulvar zastanawiał się.
Agneta przyglądała mu się po kryjomu. Muszę mu okazywać wyrozumiałość, myślała. O, tak, moje serce przepełnia współczucie dla tej nieszczęsnej istoty. Przecież on nie prosił o to, by tak wyglądać, ani o swoje odpychające zachowanie. To musi być straszne, jak on spogląda w lustro? Musi się czuć upokorzony, nic niewart, gorszy od innych ludzi. W gruncie rzeczy to z pewnością dobry człowiek, wszyscy ludzie rodzą się przecież dobrzy, czyści na duszy i w sercu, to nie jego wina, że stał się taki. Muszę wydobyć na światło dzienne to, co w nim najlepsze, to ziarno dobra, które ukrywa pod tą straszliwą skorupą, jaką pokazuje światu. Biedny chłopiec! Chociaż wszyscy go unikają, przekona się, że ma przynajmniej jednego przyjaciela!
Chcę się całkowicie poświęcić zbawieniu tego człowieka. To będzie czyn na chwałę Pana. A poza tym on jest krewnym Henninga. I bratem Marca, a także kuzynem Malin. Jest bliskim tych wszystkich wspaniałych ludzi! Chętnie zrobię to także dla nich. No i dla tego tak strasznie pokrzywdzonego młodzieńca, oczywiście!
Ulvar zastanawiał się, jak postąpić. Powinien swoje karty rozegrać jak najlepiej. Chciał spotkać Marca, to było dla niego ważne. Pozostałą rodzinę miał w nosie.
Co tam, Marca spotka prędzej czy później!
Zrobił skruszoną minę.
– Chyba masz rację, panienko o dobrym sercu. Nie powinienem narażać na nieprzyjemności moich krewnych. Nie powinienem się tu pokazywać. Moje nazwisko i opinia budzą grozę. Powiedz mi zatem, gdzie mógłbym znaleźć dom, a wszystko powinno się ułożyć! Daj mi tylko klucze do chaty zagrodnika, a dla nikogo nie będę kłopotliwym obciążeniem.
– Musisz też dostać żywność. Chyba nie jadłeś od dawna? Przyniosę ci wieczorem co trzeba.
To właśnie wiedział. Był przekonany, że ona tak postąpi. Stłumił uśmiech zadowolenia.
– Nie odmówię odrobiny jedzenia, ale myślę, że jesteś dla mnie za dobra!
– Och, to drobiazg. Ale ty na pewno nie chcesz odwiedzić najpierw swojej rodziny?
– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę się pozbierać, wtedy będę mógł ich spotkać z czystym sercem.
Mój Boże, jakim to się stał pokornym świętoszkiem! Czy ona naprawdę wierzy w tę komedię? Wszystko wskazuje na to, że tak. Jakie głupie mogą być kobiety!
– Zaraz ci przyniosę klucze – powiedziała pospiesznie z oczyma rozjaśnionymi na myśl o tym, że nareszcie może nieść pomoc, służyć komuś.
Tiu, tiu, tiu, ty słodka idiotko, pomyślał Ulvar i wykrzywił się za jej plecami.
Agneta otrzymała bardzo surowe wychowanie. Ślepe posłuszeństwo wobec dorosłych, w obecności mężczyzny wzrok powinien być zawsze spuszczony, nie odzywać się nigdy, kiedy cię nie pytają, czytanie Biblii rano i wieczorem, nieustanne dopytywania się i przesłuchania, a gdzie, a co, a z kim…
Jedynie w domu Ludzi Lodu czuła się swobodnie. Poznała ich poprzez dzieci, Benedikte i Christoffera. Ponieważ dziewczynka była bardzo jak na swój wiek wyrośnięta, a nie była też, niestety, ładna, miała w szkole tyle kłopotów, że Henning postanowił zabrać ją stamtąd i zorganizować naukę w domu. Szukali guwernantki i zgłosiła się właśnie Agneta. Okazała się taką zdolną nauczycielką, że Malin zabrała też Christoffera ze szkoły, któremu wiodło się tam nie najlepiej – „żeby Benedikte miała towarzystwo”.