Wszystko funkcjonowało bardzo dobrze, Agneta przychodziła kilka razy w tygodniu do Lipowej Alei i czuła się tam znakomicie. Powoli wyzbywała się lęku przed życiem, jakim obciążyło ją wychowanie, poznała Henninga i polubiła go w zupełnie wyjątkowy sposób. Była od niego trochę starsza, a on nie sprawiał wrażenia, że widzi w niej coś więcej niż tylko guwernantkę. Poza tym byli przecież rodzice, ojciec i matka, którzy… Musiała im przeleż obiecać, że nie wyjdzie za mąż, dopóki oni żyją.
A teraz wzięła na siebie odpowiedzialność za biednego, odrzuconego przez wszystkich kuzyna Henninga. Och, zrobi wszystko dla tego chłopca! Henning będzie na pewno z niej zadowolony.
Chociaż musiała przyznać, że wszystko się w niej wzdraga przed kontaktem z tym człowiekiem. I wciąż musiała powtarzać sobie, że przecież on sam, nieszczęśliwy człowiek, niczemu nie jest winien! Agneta musi być cierpliwa i bardzo zręczna. To wielki dobry uczynek jej życia!
Henning przyglądał się Agnecie, gdy wchodziła do pokoju, w którym urządzono klasę szkolną. Taka była rozgorączkowana ostatnimi czasy. Już prawie od tygodnia była taka. I… tajemnicza, z jakimś błyskiem egzaltacji w oczach. Co się z nią dzieje?
I tak spieszno było jej do domu po zakończeniu lekcji! Ona, która zawsze zostawała z dziećmi jeszcze jakiś czas ku jego wielkiej radości, teraz prawie nie miała czasu powiedzieć „do widzenia”.
Przyglądał się szydełkowej torbie, którą zawsze nosiła na ramieniu. Ostatnio ta torba była dziwnie ciężka, Agneta aż się pod nią uginała. Benedikte swoim zwyczajem trzymała nauczycielkę za rękę i Henning ze smutkiem stwierdził, że jedenastoletnia dziewczynka jest prawie tak wysoka jak Agneta. Los tego nieszczęśliwego dziecka sprawiał mu tyle bólu.
Henning toczył wewnętrzną walkę. Raz w życiu sparzył się boleśnie z powodu kobiety. Pierwsza żona odebrała mu prawie całą pewność siebie. Tak się starał, by robić wszystko, jak sobie życzyła, był miły i dobry, jak tylko umiał, a umiał pod tym względem bardzo dużo, lecz w zamian otrzymywał wyłącznie szyderstwa. Że jest niezdarny, nudny i podobne obraźliwe słowa, lecące na jego głowę niczym grad.
Wszystko to powstrzymywało go od wszelkich działań, jeśli chodzi o Agnetę.
Ale teraz odczuwał niepokój. Była jakaś taka rozświetlona, jak bywają zwykle zakochane kobiety, albo jak ktoś, kto zmierza do bardzo szlachetnego celu.
Henning miał wrażenie, że Agneta wymyka mu się z rąk. To nie może się stać! Nagle uświadomił sobie, że życie bez Agnety będzie nieznośne.
Podczas lekcji chodził po hallu, tam i z powrotem, tam i z powrotem. W końcu dzieci wyszły, a on, jąkając się, poprosił Agnetę, by została jeszcze chwilę. Jest coś, o czym chciałby z nią porozmawiać.
Była wyraźnie zdenerwowana. Spoglądała na duży zegar w hallu, wiszący pomiędzy prastarymi portretami dzieci Silje.
– Ja… Ja nie wiem, prawdę mówiąc… to bardzo się spieszę – powiedziała i jakby mimo woli dotknęła swojej dużej torby.
Henning raz jeszcze zastanowił się nad jej zawartością. Szkolne podręczniki nie mogły zajmować aż tyle miejsca, tego był pewien.
– Ale ja cię proszę – nalegał. – To dla mnie bardzo ważne.
Starał się działać jak najszybciej, dopóki odwaga go nie opuści.
Skinęła głową i dzieci wyszły. Henning poprosił, by wrócili do szkolnego pokoju, tam będą mniej skrępowani.
Fakt, że ona się tak jawnie spieszy, czynił go jeszcze mniej pewnym, a jego słowa brzmiały nie tak, jakby sobie życzył. Mimo wszystko jednak zdołał wydusić z siebie, że jego córka potrzebuje matki, a on sam pragnąłby mieć żonę. Może nie najlepiej dobrane zdania jak na oświadczyny, brzmiało to raczej tak, jakby szukał darmowej gospodyni, która poprowadzi mu dom.
Agneta spuściła wzrok. Na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce, które z wolna spływały w dół, na szyję. Minęła dobra chwila, zanim odpowiedziała.
– Dziękuję ci, Henningu, ale ja mam pewien obowiązek…
Dobry Boże, a cóż to za odpowiedź! Henning widział, że ona sama jest zdenerwowana tym, co powiedziała.
– To znaczy, ja chciałam powiedzieć, że… Akurat teraz nie bardzo mogę ci odpowiedzieć – jąkała się, a słowa płynęły nieskładnie. – Ja…
Głos uwiązł jej w gardle.
Henning pojmował, że jeśli teraz wszystkiego nie wyjaśni do końca, może ją utracić. Niepewnie wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.
– Agneto, powiedziałem nie to, co chciałem. Ja… Mam dla ciebie wiele czułości. Pragnę, byś została moją żoną, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Widział, że Agneta z trudem łapie oddech. Bardzo starannie dobierała teraz słowa.
– Ja z radością przyjęłam twoje oświadczyny – powiedziała uroczyście. – I gdybyś mi tylko dał trochę czasu, żebym mogła przedstawić sprawę rodzicom, to ja… Ale…
– Ja, naturalnie, sam do nich pójdę – wtrącił pospiesznie. – Muszę tylko najpierw wiedzieć, czy tobie samej ta myśl nie sprawia przykrości.
O mój Boże, myślał z rozpaczą. Czy człowiek może być bardziej drętwy? Ale czasy wtedy były takie. Takie surowe poglądy na życie przychodziły z Anglii, gdzie panowała królowa Wiktoria, rok był 1883, i w większości krajów Europy, w tym także w Norwegii, obowiązywały zasady mieszczańskiej, fałszywej moralności.
Agneta wciąż stała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Mnie… Mnie ta myśl sprawia wyłącznie radość – wyszeptała. – Gdybyś jednak zechciał okazać trochę cierpliwości i jeszcze trochę zaczekał, to dowiesz się… wielu rzeczy. A wtedy zastanowimy się, czy powinieneś pójść do moich rodziców.
W końcu spojrzała mu prosto w oczy, a on w jej wzroku dojrzał ból.
– Myślę jednak, że to beznadziejne. Oni się nie zgodzą – szepnęła i wybiegła z domu.
Henning zaciskał zęby. Wszystko poszło, można powiedzieć, średnio. I jakie to tajemnice ona ukrywa?
Ulvarowi powodziło się znakomicie. Tak znakomicie, że zastanawiał się, czy nie zostać na dłużej w chacie komornika. Nie, oczywiście, że nie. Miał przecież cel, który pragnął osiągnąć. Musi pomóc Tengelowi Złemu. A ponieważ nie udało mu się zdobyć fletu, trzeba próbować innych metod. Miał gotowy plan. Zgodnie z tym, co wyczytał w księgach Ludzi Lodu, kontakt z przodkiem najłatwiej było nawiązać w Dolinie Ludzi Lodu. A zatem powinien się tam udać. Musi jednak być dobrze przygotowany, żeby nie potrzebował zawracać, jak Ulvhedin czy Ingrid albo Heike i Tula.
W takim razie musi zdobyć skarb. Za wszelką cenę; jeśli będzie trzeba, to gwałtem, po trupach, to zresztą nie stanowi dla Ulvara żadnej przeszkody. Wiedział, że musi to zrobić, nie wiedział tylko jeszcze jak. Ta część planu nie była gotowa. Nie może pójść do Doliny bez skarbu, to pewne.
Tymczasem rozkoszował się uczynnością Agnety. Przychodziła do niego codziennie z jedzeniem i różnymi smakołykami. Zrobiła mu bardzo wygodne posłanie, sprzątała i ozdabiała chatę, dbała, by mu niczego nie brakowało.
Po latach spędzonych w strasznych warunkach zakładu dla psychicznie chorych to wszystko było niczym rozkoszny sen.
Dlatego też kiedy do niego przychodziła, stawał się słodki jak miód. Była bardzo spłoszona i wyraźnie się go bała, ale on przemawiał najłagodniejszym tonem i najdelikatniejszym głosem, przypominał sobie dawno zapomniane dobre maniery, których uczyli go Henning i Malin, i często skarżył się na bóle, to tu, to tam. Chętnie leżał w łóżku, kiedy przychodziła, i miał „gorączkę”. Wtedy gładziła go delikatnie po czole i przygotowywała mu coś gorącego do picia. Udawało mu się też nakłonić ją czasami, by przyniosła coś mocniejszego z plebanii. Dolewała mu parę kropli do rozgrzewającego napoju, a była tak głupia, że potem zostawiała całą butelkę. Te cholerne baby są naprawdę głupie!