– O mój Boże, kochana mała Agneta, co z nią będzie? Muszę ją odnaleźć. Ona mnie potrzebuje!
Malin położyła mu rękę na ramieniu.
– Tak, powinieneś ją odszukać. Bo teraz Agneta opowiedziała, co się stało. Ona została zgwałcona, ale w domu jej nie uwierzyli.
Henning zbladł.
– Zgwałcona? Przez kogo?
– Myślisz to samo co ja? Otóż ona wyznała rodzicom, a służąca podsłuchała, że zaopiekowała się człowiekiem odepchniętym przez wszystkich. Chciała zrobić dobry uczynek i chciała, żeby jej bliski przyjaciel, Henning Lind z Ludzi Lodu, mógł być z niej dumny. No i ten mężczyzna ją zgwałcił.
– O mój Boże – wyszeptał Henning.
– Tak, ale to nie wszystko. Bo gwałt będzie zdaje się miał następstwa.
– Jakiego rodzaju następstwa? – spytał Henning. Wargi odmawiały mu posłuszeństwa, więc słowa zabrzmiały bardzo niewyraźnie.
Malin westchnęła.
– Ja się boję, Henning. Boję się bardziej, niż jestem w stanie to wyrazić. Kiedy mówię o następstwach, to mam na myśli, oczywiście, te najbardziej naturalne w takich wypadkach. A on przecież jest chory! Czy nie pamiętasz, co ludzie gadali?
Żadne z nich nie wymówiło jeszcze ani razu imienia Ulvara. Ale oboje dobrze wiedzieli, kto zgwałcił Agnetę.
– Tak, pamiętam – odparł Henning, któremu się po prostu zbierało na płacz. – Nie chcieli go trzymać w szpitalu ze względu na niebezpieczeństwo zarażenia innych chorych. Och, biedna Agneto, co ja mógłbym dla ciebie zrobić? Muszę cię odszukać…
W drzwiach stanął Viljar.
– Ulvar jest na dziedzińcu – powiedział bezbarwnym głosem. – I wziął Benedikte jako zakładnika.
Świat zawalił się Henningowi na głowę.
– Benedikte? – zapytał spokojnie, lecz brzmiało to jak krzyk.
– Tak. I grozi, że poderżnie jej gardło, jeśli nie dostanie skarbu Ludzi Lodu.
Wszyscy zebrali się na dziedzińcu. Otaczali kręgiem Ulvara, który stał za niczego nie rozumiejącą Benedikte. Jak na ironię, dziewczynka była znacznie wyższa niż jej porywacz. A on nie przestawał miotać na wszystkich przekleństw, nienawistnych słów i okropnych pogróżek.
Naprzeciwko niego stał Viljar z Belindą. I Henning, i Marco, i mały Christoffer. A także Malin i Per.
I nikt nie mógł nic zrobić. Nikt nie był w stanie pomóc Benedikte.
Dzień był wietrzny, lecz mimo to ciepły. Szeleściły liście lip w alei i trawy w ogrodzie. Po dziedzińcu tańczyły małe gałązki niesione wiatrem. Po tym starym podwórzu, po którym chodził Tengel Dobry z uczuciem szczęścia, że los dał mu to wszystko. Budynki zmieniły się od tamtej pory, lecz ziemia była ta sama. Z jak zawsze wydeptaną trawą tam, gdzie ludzie chodzili na skróty, i ze starymi żwirowanymi alejkami, z zapachem stajni i obory i z jaskółkami śmigającymi w powietrzu.
A teraz zapanowało tu zło. Przekleństwo Ludzi Lodu znowu dało o sobie znać.
Henning był bliski utraty zmysłów z rozpaczy.
– Zabrałeś mi wszystko, co miałem drogiego, Ulvarze. Zawiodłeś moje zaufanie. Przez całe życie odpłacałeś mi złem za dobro. Zabrałeś mi przyszłą żonę i zniszczyłeś jej życie. A teraz chcesz zabrać mi to, co mam na ziemi najdroższego!
– Tę tutaj? – zapytał Ulvar z szyderczym chichotem. – Też jest o co podnosić krzyk. Paskudniejszego dzieciaka nigdy nie widziałem! Ale ty lepszego nie mogłeś zrobić, ty ślamazarny koźle!
Benedikte… Mała, niezdarna, nieszczęśliwa Benedikte w swojej pięknej niedzielnej sukience w małe czerwone serduszka. Tak strasznie kochała tę sukienkę! Wkrótce z niej wyrośnie. Jeśli nie… Może nie będzie miała okazji już z niczego wyrosnąć.
Nie! Od takich myśli można oszaleć!
Per powiedział ostro:
– Puść dziecko, Ulvarze, bo jak nie, to wezwiemy policję!
– Dla niej już i tak będzie za późno. Viljar, ty stary, okaleczony słabeuszu, przynieś mi natychmiast skarb! Nie dostaniecie dziewczyny z powrotem, dopóki nie dacie mi skarbu.
Wiatr bawił się szpakowatymi włosami Viljara.
– Nie możesz dostać skarbu – powiedział starając się, by brzmiało to spokojnie, choć był tak zdenerwowany, że dygotał jak w febrze. – Przyrzekłem to Heikemu na statku, którym wracaliśmy z Danii. Dobrze wiesz, że użyłbyś go w niecnych celach.
– Tak, właśnie tak zrobię. I muszę go mieć!
– Gdzie zamierzasz z nim pójść? – zapytała Malin.
– Nic cię to nie obchodzi, ty stara zdziro! Ale mogę ci powiedzieć. Zamierzam pójść do Doliny Ludzi Lodu. Bo Tengel Zły mnie wybrał, żebym go uwolnił.
– Głupie gadanie!
– Myślicie, że go nie widziałem, co? I mało brakowało, a już byłbym go uwolnił. Już prawie miałem w ręku flet…
– O mój Boże – szepnął Viljar.
Powietrze przeszył ohydny śmiech.
– Tak, tak, oszukałem was wszystkich! Nie wiedzieliście o tym, co? Że przeczytałem wszystkie te przeklęte księgi o Ludziach Lodu. Tuż pod waszymi nosami!
Wszyscy wstrzymali dech. Jego trzymająca nóż ręka groźnie zbliżała się do gardła Benedikte.
– Ale podstępni ludzie spalili flet. Wobec tego muszę mieć skarb, i to szybko. Nie mam już czasu, żeby czekać.
– Skarbu tutaj nie ma – powiedział Henning.
– Wiem o tym, stary baranie! Ty, Viljar, ze mną i z dzieciakiem pojedziesz po skarb. I będziesz robił, co mówię, bo jak nie, to…
Wykonał nieznaczny ruch nożem, a Benedikte krzyknęła głośno. Po szyi dziewczynki spływała strużka krwi.
– Ulvar – poprosił Marco. – Puść Benedikte!
Ulvar odwrócił się do niego natychmiast.
– A ty trzymaj pysk! Palcem w bucie nie ruszyłeś, żeby mi pomóc, a taki niby jesteś miłosierny! Ty także pojedziesz z nami. Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak i musiałbym ciachnąć.
Zrobił dla demonstracji groźny gest.
Dziewięcioletni Christoffer zobaczył, że jego najlepsza przyjaciółka płacze. Widział krew na jej szyi i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, dopadł do niej.
– Nie wolno ci kaleczyć Benedikte! – zawołał i zaczął szarpać Ulvara za rękę.
Malin krzyknęła i zrobiła krok naprzód. Wszyscy widzieli, że dłoń Ulvara zaciska się na nożu. Wtedy rozległ się strzał, a jego echo długo jeszcze odbijało się od zabudowań.
Ulvar wytrzeszczył oczy i patrzył, niczego nie rozumiejąc, na swego brata. Potem osunął się na ziemię, a nóż wypadł mu z ręki.
Marco stał z dymiącym pistoletem w dłoni.
Skąd on wziął tę broń? pomyślał Henning, bo jego umysł nie był jeszcze w stanie przyjąć innych wrażeń.
Benedikte rzuciła się z płaczem w ramiona ojca, a on przyciskał ją do siebie z desperacją.
– Tato – szlochała żałośnie. – Czy ja jestem brzydka?
– Nie – odpowiedział, a płacz dławił go w gardle. – Nie, Benedikte. Nie, dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczynką na świecie.
– I dla nas także – powiedziała Malin, kucając obok małej. – Dla nas wszystkich jesteś ładna.
Pośrodku podwórza klęczał Marco i płakał. Nigdy przedtem nie widzieli go w takim stanie. Ten niezwykle urodziwy młodzieniec trzymał w objęciach ciało brata i płakał gorzkimi łzami.
– To było konieczne, Marco – powiedziała Belinda łagodnie.
– Wiem, ale on był moim bratem. Zawsze mnie podziwiał, a ja musiałem to zrobić. Ja go kochałem, Belindo. W jakiś dziwny sposób kochałem go.
– Wiemy o tym, Marco. My też go kochaliśmy.
– Czy myślicie, że on zdążył się zorientować, kto go…?
– Nie, Marco – odparł Viljar. – To była momentalna śmierć.
– Dziękuję – szepnął Marco i pochylił głowę nad swoim bliźniaczym bratem. Gładził delikatnie jego niesforne włosy.