Wtedy Malin uświadomiła sobie, że nie należy do największych uwodzicielek. I wtedy właśnie postanowiła pojechać do Norwegii, zwłaszcza że bardzo się martwiła o Sagę.
I Bogu dzięki, że tak się stało! Że przyjechała na czas, by zająć się tymi trzema sierotami!
Kiedy teraz widziała bezgraniczne zaufanie, jakim darzy ją Henning, doznawała zawrotu głowy na myśl, co by to było, gdyby wtedy się nie zjawiła.
Malin wiedziała, że odpowiedzialność za chłopców spada na jej barki. Ale nie była to odpowiedzialność przyjemna.
Z czasem bliźniaki zaczęły stawać, a potem chodzić. Dreptały po domu na sztywnych nogach, padały co chwila i rozbijały się boleśnie, zanim nauczyły się przechodzić z pokoju do pokoju przez wysokie progi, które wyrastały na ich drodze niczym góry. Opieka nad nimi była teraz dla Malin i Henninga jeszcze bardziej wyczerpująca, zwłaszcza jeśli chodzi o Ulvara, który był niebywale pomysłowy, ale za to nieposłuszny. Od samego początku istniało w nim wiele zła, lecz odkąd sobie uświadomił, co potrafi i na ile go stać, naprawdę trudno było dać sobie z nim radę. Malin i Henning czuli się czasami tak zmęczeni, że niecierpliwie wyglądali nadejścia wieczoru, żeby malcy poszli już spać.
Marco chodził własnymi drogami. Był dzieckiem spokojnym i w jakiś sposób tajemniczym, a przy tym tak pięknym, że patrzenie na niego sprawiało niemal ból. Uśmiechał się często, łagodnie, z rozmarzonym spojrzeniem. Nie mówił tyle, co agresywny Ulvar, ale obaj bracia mogli siedzieć ze sobą godzinami i gaworzyć dziecięcym językiem, którego nikt inny nie rozumiał. I kochali się szczerze, choć tak bardzo się między sobą różnili.
Malin odczuwała ból za każdym razem, kiedy miała się zajmować Ulvarem. Nigdy nie przywykła do jego zdeformowanego ciała, do tych jego kanciastych kształtów i ostro zakończonych ramion. Co się w przyszłości stanie z tym nieszczęsnym dzieckiem? Ile będzie musiał wycierpieć z powodu ludzkiej nietolerancji? Ona i Henning nie będą się przecież mogli wiecznie nim opiekować. A zresztą wszystko wskazywało na to, że nią Ulvar wcale się nie przejmował. Niejednokrotnie raniło ją jego złośliwe zachowanie, ale tłumaczyła sobie, że on po prostu taki jest. Wiedziała zresztą, że jeśli ten chłopiec wobec kogokolwiek żywi ludzkie uczucia, to przede wszystkim wobec Marca. Następny był Henning. Malin była dla niego złem koniecznym.
Henning natomiast zdumiewał ją. Był nieprawdopodobnie zręczny we wszystkim, czego się tknął; wszystko mu się udawało. Malin często myślała o tym, co jej opowiadał. Że jeden z czarnych aniołów położył mu rękę na głowie i oświadczył, że teraz Henning musi być wybranym, w miejsce Sagi…
I rzeczywiście, wydawało się czasem, że chłopiec rozporządza jakąś wyjątkową siłą, która pomaga mu pokonać wszelkie przeciwności i tragedie. Jakby nosił w sobie wewnętrzne światło. A ona sama? Czy to naprawdę tylko sprawa przypadku, że przyjechała tu we właściwym czasie? Czy może także i w tym maczał palce jakiś niewidzialny opiekun Henninga?
Poza tym chłopiec miał alraunę. Malin nie wiedziała, jaką rolę ten amulet odgrywa w jego poczynaniach.
Ale, oczywiście, nic za darmo! To, co Henning otrzymał, było siłą, dzięki której mógł przetrwać czasy ciężkich doświadczeń. Bo zmartwień mieli naprawdę niemało, i ona, i on. Malin była niekiedy zmuszona prosić o pomoc swoich rodziców, przede wszystkim, rzecz jasna, finansową, ale nie tylko. W Szwecji istniało wiele różnych rzeczy niezwykle przydatnych w gospodarstwie, których zapóźniona w rozwoju Norwegia nie znała. Najpierw ten kraj znajdował się przez wiele wieków pod panowaniem duńskim i był traktowany jak daleka prowincja, a teraz Szwedzi przejęli styl Duńczyków i raczej gotowi byli ciągnąć z Norwegii zyski, niż jej pomagać.
Mimo wszystko Norwegowie żyli własnym życiem, rozwijali swoją kulturę, pielęgnowali narodową dumę i specjalnie się nie przejmowali tym, że nazywano ich prowincjuszami.
Christer i Magdalena pomagali nieustannie swej jedynej córce we wszystkim, o co prosiła.
Fakt, że w parafii znajdowało się tyle nowych willi, oznaczał, iż mieszkało tu teraz wielu bardzo zamożnych ludzi. To zawsze przyciąga również niepożądane elementy. Coraz częściej szajki rzezimieszków napadały na bogate domostwa, a lensman nie był w stanie temu zapobiec i ludzie wciąż się skarżyli.
Malin nie zwracała uwagi na pogłoski o tego rodzaju wydarzeniach, zresztą nie miała na to czasu. W głębi duszy liczyła, że stara Lipowa Aleja jest zbyt ubogą zagrodą pośród tych wielkich, nowoczesnych budowli w okolicy i zapewne nie stanowi zachęty dla włamywaczy.
I nie wiedziała, co takiego mogłoby przyciągnąć złodziei do Lipowej Alei, dopóki którejś nocy nie przyszli. Z początku sądziła, że to może imponująca aleja wysadzana lipami pozwala się domyślać, iż za czymś takim znajdować się musi bogactwo. Ale to nie było tak…
Pewnego jesiennego wieczora obudziło ją jakieś chrobotanie. Po chwili doszły do niej przyciszone głosy. Malin usiadła na posłaniu z sercem bijącym gwałtownie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jacy są bezbronni. Henning spał i Malin nie chciała go budzić. Chłopcy w jego wieku bywają czasem niebezpiecznie odważni, mógłby się z gołymi rękami rzucić na włamywaczy, nie zastanawiając się nad tym, jacy są groźni.
Malin będzie musiała radzić sobie sama.
Chłodny sierp księżyca świecił w okno i rozjaśniał pokój.
Upewniła się, że malcy śpią spokojnie w łóżeczku obok niej. Z pokoju Henninga słyszała równy oddech.
Wstała cichutko, włożyła szlafrok i kapcie. Przez chwilę nasłuchiwała, co się dzieje na dole, po czym wzięła pogrzebacz i podeszła do schodów.
Było ich dwóch i mieli latarkę. Ostre, syczące szepty przeraziły ją.
– Do cholery jasnej, gdzie tu szukać skarbu w tej starej ruderze? Kto ci nagadał takich głupot?
– Niech skonam, oni mają skarb! Nigdy nie słyszałeś o wielkim skarbie Ludzi Lodu? Nawet w Christianii o tym wiedzą.
– Głupiś! Jakby oni mieli skarb, to myślisz, mieszkaliby w takiej cholernej norze?
– Macie rację – powiedziała stojąca u szczytu schodów Malin głosem tak spokojnym i zimnym, na jaki tylko mogła się zdobyć. – To prawda, że istnieje coś, co określane jest jako skarb Ludzi Lodu, ale nie przypuszczam, żeby akurat was mogło to zainteresować.
Na dźwięk jej słów zesztywnieli. Stali teraz bez ruchu i gapili się na nią.
– Jezus Maryja – wykrztusił jeden. Najwyraźniej nie spodziewali się nikogo zobaczyć.
– A co temu skarbowi jest? – zapytał drugi z napastników, który chyba nie należał do najlepszych dzieci Boga.
– Skarb składa się ze starych środków leczniczych – rzekła Malin z nadzieją, że złodzieje nie usłyszą, jak bardzo drży jej głos. – Skarb ma wartość jedynie dla naszego rodu. Bądźcie więc uprzejmi i opuśćcie ten dom.
Rzezimieszek zmrużył oczy.
– Stare środki lecznicze, co? Uważam, że powinnaś nam ten skarb pokazać, sikorko.
O mój Boże, myślała Malin przerażona. Co ja najlepszego zrobiłam?
Drugi z napastników, który najwyraźniej miał bardzo nieskomplikowany zasób słów, przerwał mu:
– Co, do diabła, chcesz robić z jakimiś cholernymi starymi lekarstwami?
Pierwszy odpowiedział dobrze słyszalnym szeptem:
– Znam jednego zbieracza, który sypnie forsą za takie coś. Trzymaj pysk i nie wtrącaj się! – Do Malin zaś powiedział: – Pokażesz nam ten skarb, prawda? To nie zrobimy ci krzywdy.