– Muszę ją zobaczyć!
Pielęgniarka zawahała się na moment.
– Spróbuję to jakoś zorganizować. Ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei! To może być ktoś inny, a poza tym jej stan umysłowy może cię przerazić.
Kiwał głową. Wszystko rozumie, ale najważniejsze jest, żeby wiedzieć. Czuł, że serce wali mu jak młotem, o mało nie wyskoczy z piersi, i wiedział, że to podniecenie nie jest dla niego dobre, lecz nie mógł na to nic poradzić. Żeby tylko znowu nie stracił przytomności, wszystko inne jest bez znaczenia.
Pielęgniarka rozejrzała się bezradnie po sali. I wtedy on po raz pierwszy uświadomił sobie, że nie jest tu sam, że w pomieszczeniu stoi wiele łóżek z szarą, nędzną pościelą, że leżą na nich mężczyźni, przeważnie starzy, którzy utracili wszelki kontakt z rzeczywistością, lecz także tacy, którzy przyglądają mu się ciekawie. Gdzieś w kącie ktoś jęczał monotonnie. Cierpki odór przenikał wszystko, ale odczuwał go już tak długo, że zdążył się przyzwyczaić. W każdym razie – prawie się przyzwyczaił. Nawet zapach karbolu nie był w stanie tego odoru zdusić.
Pojmował, dlaczego pielęgniarka się waha. Czy można wprowadzić kobietę do takiej sali? Jeśli w ogóle to pomieszczenie można nazwać salą. On sam jednak nie był w stanie opuścić łóżka i dlatego tak błagał siostrę, żeby przyprowadziła nieznajomą z łodzi.
W końcu skinęła głową i wyszła. Powiedziała, że porozmawia o tym z doktorem.
Czekając, próbował jakoś określić sam siebie, próbował spojrzeć na siebie oczyma innych. Chciał wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Teraz już wiedział, kim jest. Jest mianowicie Viljarem Lindem z Ludzi Lodu, a ten mały człowiek, którego wspomnienie rozgrzewa jego serce i który absolutnie powinien otrzymać wiadomość, to jego syn Henning, czekający w domu w Norwegii.
Wszystko do niego powróciło, wszystko teraz pamiętał. Zastanawiał się tylko, od jak dawna tak tu leży. Coś mu mówiło, że z pewnością długo. Dotknął ręką podbródka i stwierdził, że ma długą brodę, on, zawsze gładko ogolony. Stwierdził jednak także coś innego. Mianowicie ręka, którą dotykał podbródka, była okaleczona. Nie miał odwagi obejrzeć swoich rąk, ale kiedy to wreszcie zrobił, ogarnęło go uczucie głębokiego przygnębienia. Prawie nie miał palców. Jakbym utracił część samego siebie, pomyślał. Nigdy już nie zobaczy swoich palców, do których się w ciągu życia przyzwyczaił. Bardzo dziwne uczucie!
Ukrył ręce pod zniszczonym kocem.
Czas mijał. Czy one nigdy nie przyjdą? Był zmęczony i odczuwał potrzebę snu, lecz napięcie nie pozwalało mu zasnąć.
A jeśli to nie jest Belinda? Jeśli Belinda odeszła na zawsze?
Nie, nie! Tego by nie przeżył; po tym, przez co oboje przeszli, już nie!
A co będzie, jeśli go nie pozna? Był przecież tak nieprawdopodobnie chudy, sama skóra i kości. Włosy długie i potargane, oczy musiały wpaść głęboko. Mógł sobie wyobrazić, że podobny jest teraz do Jana Chrzciciela na pustyni, który żywił się jedynie szarańczą, włosy i broda rosły mu jak chciały, ubranie było w strzępach.
I to teraz, kiedy ze względu na Belindę chciał wyglądać jak najlepiej! Czuł się tak, jakby miał ją spotkać po raz pierwszy w życiu.
Jeśli to rzeczywiście ona…
Próbował sobie przypomnieć tamtych ludzi z szalupy. Na początku było ich sześcioro. Najpierw fala zmyła jedną parę. Dwoje zostało…?
Wtedy on był już tak zmęczony zimnem i głodem, prawie zamroczony, nie był w stanie się ruszyć. Pamiętał tylko, że wciąż obejmował ramieniem nieprzytomną Belindę. Czy oprócz niej była w łodzi jeszcze jakaś kobieta? Tak, była.
I to ona mogła leżeć w tutejszym szpitalu.
Nie życzył nikomu śmierci, ale…
Drzwi otworzyły się. Weszła pielęgniarka. Trzymała za rękę jakąś kobietę.
– Belinda! – chciał zawołać, ale był tak wzruszony, że nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
– A zatem to jest twoja żona – ucieszyła się pielęgniarka i podprowadziła Belindę do łóżka. Jej wejście wywołało poruszenie na sali, lecz siostra uciszyła wszystkich.
– Spójrz, moja droga. To twój mąż! Nie poznajesz go?
Oczy Belindy… Mój Boże, co się z nią stało?
Przyglądała się leżącemu pustym, odrobinę zaciekawionym wzrokiem. Najwyraźniej trochę się bała. Ale mimo wszystko? Czyż w jej spojrzeniu nie dostrzegał też zdziwienia? Jak zawsze, kiedy się wie, że mamy przed sobą kogoś znajomego, ale nie potrafimy go ulokować w pamięci.
Coś w nim zwracało uwagę Belindy.
Miała na sobie prosty i ubogi szpitalny kitel, była chuda i wyniszczona, ale Viljar uważał, że ładna jest jak zawsze. Bo w jego oczach Belinda zawsze była pięknością, choć inni uważali ją raczej za osobę przeciętnej urody. Kochał ją tak szczerze, że wpadł w rozpacz widząc ją w tym stanie, niczego nie pojmującą. Chciał pogłaskać ją po policzku tak, jak to miał w zwyczaju, żeby poznała, że to on. Nie odważył się jednak pokazać jej swoich rąk, żeby jej nie przestraszyć jeszcze bardziej. Stała przecież przy nim przerażona, gotowa w każdej chwili uciekać od tej nieznajomej zjawy na łóżku.
W jej oczach krył się lęk. Była podobna do porzuconego dziecka.
A on ledwie ją widział, bo oczy miał pełne łez.
Wtem Belinda zaczęła mówić.
Viljar doznał szoku. On rozumiał jej bezsensowne słowa.
Zwracając się do pielęgniarki, powiedział:
– Słyszałem to już wiele lat temu. W taki sposób przemawiała do naszego malutkiego synka, kiedy był niemowlęciem. Ona teraz też mówi do niego.
Pielęgniarka nie odpowiedziała. Ta rozdzierająca scena odebrała jej mowę, zwłaszcza że nie do końca zrozumiała sytuację. Wydawało jej się mianowicie, że syn Viljara i Belindy również był w łodzi i że nieszczęsna kobieta straciła rozum po śmierci syna.
– Belindo, czy ty mnie nie poznajesz? – pytał błagalnym tonem. – To ja, Viljar, twój mąż. Tyle lat przeżyliśmy razem.
W jej oczach pojawił się jakby przelotny błysk, ale zaraz znów zrobiły się puste.
Serce mu się ściskało z rozpaczy. Szlochał bezradnie, wszystko się wokół niego zawaliło, nie był w stanie znieść tego straszliwego zawodu, że jego ukochana tak się zmieniła.
A tyle chciał jej powiedzieć! Nic nie mógł zrobić, żeby nie wiem jak walczył.
Mimo wszystko jednak Belinda żyje. Siedzi obok niego na łóżku i gaworzy do niego jak do dziecka.
Pielęgniarka przyglądała się jej. Wszystkie ruchy Belindy, głos, wyraz twarzy wskazywały, że ta kobieta naprawdę straciła świadomość. Nie zdawała sobie sprawy, z kim ma do czynienia, wiedziała jedynie, że to jakaś istota, która potrzebuje jej pomocy tak jak małe dziecko.
Ten mężczyzna był teraz dla niej właśnie małym dzieckiem. Niemowlęciem. Kimś, kim mogła się zajmować, gaworzyć do niego. Pielęgniarka zastanawiała się, co też ta biedaczka sobie teraz myśli, co się kołacze w tej nieszczęsnej głowie. Nie sprawiała wrażenia, że boi się męża, wprost przeciwnie, uważała go za kogoś, kogo zna, chociaż słabo. Nie potrafiła tylko uporządkować swojego wyobrażenia ani o nim, ani o rzeczywistości, która ją otacza. To także było oczywiste.
Biedna kobieta! Straciła rozum i chyba nie ma dla niej ratunku.
Pielęgniarka próbowała zabrać ją z powrotem do sali kobiecej. Wtedy jednak Belinda wczepiła się palcami w krawędź łóżka, przerażona, że musiałaby opuścić tego człowieka, który jest od niej taki zależny.
Uzależniony od niej? Pielęgniarka była kobietą wychowaną w surowej wierze chrześcijańskiej, tu nie wchodził w grę żaden podstęp ani myśl o własnej wygodzie, ale uczepiła się właśnie tej jednej sprawy, tego, że Belinda czuje się odpowiedzialna za Viljara.
– Czy pomogłabyś mi go ostrzyc? – zapytała krótko. – I ogolić?
Ku swemu największemu zdumieniu tą drogą dotarła do Belindy. Nikt nigdy w tym szpitalu nie zdołał nawiązać kontaktu z Belindą, a teraz ona najwyraźniej rozumiała, o co chodzi.