Sędzia wyjmuje puszkę z lilipuciej lodówki i pyta, czego bym się napiła.
– Najchętniej coli – odpowiadam.
– A czy wiesz – sędzia otwiera puszkę – że jeśli włoży się mleczny ząb do szklanki z colą, to po kilku tygodniach całkiem się rozpuści? Tyle w niej kwasu węglowego. – Uśmiecha się do mnie. – Mój brat jest dentystą. Mieszka w Warwick i co roku pokazuje tam tę sztuczkę przedszkolakom.
Pociągam łyk napoju i wyobrażam sobie, jak rozpuszcza mi wszystko w środku. Sędzia DeSalvo, zamiast zasiąść za swoim biurkiem, zajmuje miejsce na krześle obok mnie.
– Powiem ci, z czym mam problem, Anno – mówi. – Twoja mama powiedziała, że postąpisz tak, a twój prawnik – że zupełnie odwrotnie. W normalnej sytuacji uznałbym, że matka zna cię lepiej niż facet poznany dwa dni temu. Faktem jednak jest, że poznałaś go w konkretnym celu, mianowicie postanowiłaś skorzystać z usług, które on świadczy. Dlatego sądzę, że powinienem wysłuchać, co masz do powiedzenia na ten temat.
– Mogę pana o coś zapytać?
– Oczywiście – pada odpowiedź.
– Czy koniecznie musi odbyć się proces?
– No cóż… Jeżeli twoi rodzice wyrażą zgodę na usamowolnienie, to będzie po sprawie – mówi sędzia.
Tak dobrze to nigdy nie będzie.
– Kiedy jednak złoży się pozew, wtedy pozwani, czyli w tym wypadku twoi rodzice, muszą stawić się w sądzie. Jeśli są oni zdania, że nie jesteś gotowa, aby podejmować takie decyzje na własną rękę, muszą przedstawić mi powody, dlaczego tak sądzą, inaczej ryzykują, że wydam wyrok zaoczny na twoją korzyść.
Kiwam głową. Obiecywałam sobie po sto razy, że będę trzymać fason. Jeżeli się teraz rozkleję, to sędzia nigdy w życiu nie uwierzy, że jestem zdolna do podejmowania jakichkolwiek decyzji na własną rękę. Poczyniłam bardzo mocne postanowienia, ale na widok puszki napoju jabłkowego w ręce sędziego moje myśli nagle skręcają na boczny tor.
Całkiem niedawno Kate była w szpitalu na badaniu nerek. Zajmowała się nią nowa pielęgniarka. Wręczyła jej kubeczek na próbkę moczu ze słowami: „Jak wrócę, to ma już być pełne”. Kate nie przepada za kategorycznymi poleceniami wydawanymi wyniosłym tonem; postanowiła dać kobiecie nauczkę. Wysłała mnie do automatu z napojami, żebym przyniosła puszkę napoju jabłkowego – tego samego, który w tej chwili pije sędzia DeSalvo. Napełniła nim kubeczek, a kiedy zjawiła się pielęgniarka, uniosła go pod światło i zmrużyła oczy:
– Trochę to mętne. Trzeba jeszcze raz przefiltrować.
Podniosła kubeczek do ust i wypiła wszystko jednym haustem.
Pielęgniarka pobladła śmiertelnie i wypadła z pokoju, a my śmiałyśmy się tak długo, że aż dostałyśmy kolki. Bawiło nas to przez cały dzień, aż do samego wieczora; wystarczyło, że spojrzałyśmy na siebie i od razu puszczały nam nerwy. Czuję, że mnie też za chwilę puszczą.
– Anno? – pyta sędzia DeSalvo i stawia tę głupią puszkę z napojem jabłkowym na stole, przy którym siedzimy. Wybucham płaczem.
– Nie mogę oddać siostrze nerki. Nie mogę i już.
Sędzia DeSalvo bez słowa podaje mi pudełko chusteczek higienicznych. Ugniatam z nich kulkę, wycieram oczy i nos. Przez chwilę panuje cisza; sędzia czeka, aż złapię oddech.
– Posłuchaj mnie, Anno. Nie ma w tym kraju takiego szpitala, gdzie bez zgody dawcy zabrano by narząd do przeszczepu.
– A jak pan myśli, kto podpisuje dokumenty? – pytam. – Nie dziecko. Dziecko jedzie prosto na blok operacyjny. Podpisują je rodzice.
– Nie jesteś już małym dzieckiem. Masz prawo się na to nie zgodzić.
– Jasne. – Czuję, że z powrotem się rozklejam. – Kiedy po dziesiątym nakłuciu ma się już dość igieł i próbuje się o tym powiedzieć, to dorośli mówią z wymuszonym uśmiechem, że tak już wyglądają te zabiegi i że nikt sam z siebie nie prosi, żeby go kłuć dziesięć razy z rzędu. – Wycieram nos chusteczką. – Dziś mam oddać nerkę, jutro będzie coś innego. Zawsze tak jest.
– Twoja mama powiedziała mi, że chcesz wycofać wniosek. Czy to znaczy, że mnie okłamała?
– Nie – przełykam ślinę.
– Dlaczego w takim razie ty ją okłamałaś?
Na to pytanie istnieje tysiąc odpowiedzi. Wybieram najprostszą.
– Bo ją kocham.
I znów cała jestem we łzach.
– Przepraszam – mówię. – Bardzo przepraszam.
Sędzia wpatruje się we mnie, marszcząc czoło.
– Wiesz, co zrobię? Wyznaczę pewną osobę do współpracy z twoim prawnikiem. Tym sposobem będę miał dwójkę doradców, którzy pomogą mi zdecydować, co jest dla ciebie najlepsze. Odpowiada ci to?
Odgarniam włosy, które zasypały mi całą twarz, i zakładam je za ucho. Czoło i policzki mam tak rozpalone, że wydają się spuchnięte.
– Tak – mówię.
– Dobrze. – Sędzia wciska włącznik telefonu wewnętrznego i wydaje polecenie, aby przyprowadzić wszystkich do gabinetu.
Mama wchodzi pierwsza i od razu rusza w moim kierunku, ale Campbell i jego pies zagradzają jej drogę. Campbell spogląda na mnie pytająco i unosi pięść z kciukiem skierowanym ku górze; chce wiedzieć, czy dobrze mi poszło.
– Ponieważ nie mam pewności co do zaistniałej sytuacji – odzywa się sędzia DeSalvo – zamierzam wyznaczyć kuratora procesowego, który spędzi dwa tygodnie z rodziną państwa Fitzgerald. Nie potrzebuję chyba dodawać, że od obu stron oczekuję pełnej współpracy. Po zapoznaniu się ze sprawozdaniem kuratora zarządzę rozpatrzenie sprawy. Gdyby do tego czasu wydarzyło się coś, o czym powinienem się dowiedzieć, wtedy będzie na to odpowiednia pora.
– Dwa tygodnie… – mówi mama. Wiem, o czym w tej chwili myśli. – Panie sędzio, z całym szacunkiem, dwa tygodnie to bardzo dużo, zważywszy na ciężką chorobę mojej córki.
Nie poznaję własnej matki. Widziałam ją już pod różnymi postaciami. Była tygrysem, walczącym z biurokracją resortu zdrowotnego, który zawsze jest zbyt powolny jak na jej potrzeby. Była skałą, na której wszyscy znajdowaliśmy oparcie. Była pięściarzem, wyćwiczonym w uchylaniu się przed ciosami wymierzanymi przez los. Ale po raz pierwszy widzę ją jako prawnika.
Sędzia DeSalvo kiwa głową.
– Dobrze. Zarządzam rozpatrzenie sprawy na przyszły poniedziałek. W tym czasie proszę o dostarczenie historii choroby Kate…
– Wysoki sądzie – przerywa Campbell Alexander – nie muszę chyba zwracać uwagi wysokiego sądu na niezwykłe okoliczności tej sprawy. Moja klientka mieszka pod jednym dachem z adwokatem pozwanej strony, co stanowi rażące naruszenie zasad sprawiedliwości.
Słyszę, jak mama syczy gniewnie.
– W żadnym wypadku nie pozwolę sobie odebrać dziecka.
Jak to: odebrać? A gdzie ja się podzieję?
– Nie mogę mieć pewności, że adwokat przeciwnej strony nie będzie się starał obrócić istniejących warunków na swoją korzyść, wysoki sądzie. Widzę tutaj możliwość wywierania nacisku na moją klientkę – recytuje Campbell bez mrugnięcia okiem.
– Panie Alexander, nic mnie nie skłoni do zabrania tego dziecka z domu rodzinnego – oznajmia sędzia DeSalvo, ale potem zwraca się do mojej mamy: – Pani Fitzgerald, nie wolno pani rozmawiać o tej sprawie z córką, chyba że w obecności jej adwokata. Jeśli pani odmówi lub jeżeli dotrze do mnie, że złamała pani ten zakaz, mogę być zmuszony do sięgnięcia po znacznie bardziej drastyczne metody.
– Rozumiem, wysoki sądzie – mówi mama.
– Zatem – sędzia DeSalvo wstaje – do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Wychodzi z gabinetu, a jego klapki klekoczą cicho o posadzkę.
Kiedy tylko drzwi się za nim zamykają, odwracam się do mamy. Chcę powiedzieć, że zaraz wszystko jej wyjaśnię, ale słowa więzną mi w gardle. Nagle czuję, jak mokry, zimny nos pakuje mi się w dłoń. To Sędzia. Dzięki niemu moje rozszalałe serce uspokaja się nieco.