Выбрать главу

– Kto dzwonił? – pyta Izzy, wyjmując z torby swój miniaturowy warsztat pracy, pudełko pełne narzędzi, kawałków drutu i małych pojemniczków z metalowymi częściami, które ustawiane kolejno na stole wydają odgłos podobny do zgrzytania zębami.

– Sędzia – odpowiadam. – Trzeba pomóc pewnej dziewczynie.

Jednej rzeczy nie mówię siostrze: że tą dziewczyną jestem ja.

W domu państwa Fitzgeraldów nie ma nikogo. Dzwonię dwa razy. To na pewno jakaś pomyłka. Z tego, co przekazał mi sędzia DeSalvo, wynika, że ta rodzina przechodzi głęboki kryzys, tymczasem na razie nic na to nie wskazuje: dom jest dobrze utrzymany, a na trawniku rosną starannie pielęgnowane kwiaty.

Odwracam się i chcę wracać do samochodu; w tej chwili ją zauważam. Wygląda raczej jak dziecko niż nastolatka, jest chuda i trochę kanciasta. Przeskakuje nad każdą szczeliną w chodniku.

– Cześć – zagaduję ją, kiedy podchodzi bliżej. – Nazywasz się Anna?

Głowa w górze, bystre spojrzenie.

– Być może.

– Jestem Julia Romano. Sędzia DeSalvo poprosił mnie, żebym została twoją kuratorką procesową. Wiesz, kto to taki? Sędzia powiedział ci?

Anna mruży oczy.

– W Brockton była jedna dziewczyna, którą porwał facet podający się za znajomego jej mamy. Powiedział, że ma zawieźć ją do mamy do pracy.

Sięgam do torby, grzebię w niej chwilę i wyciągam prawo jazdy oraz plik papierów.

– Proszę bardzo – mówię. – Jak sobie życzysz.

Anna najpierw przygląda mi się uważnie, a potem rzuca okiem na to tragiczne zdjęcie, które zrobiłam do prawa jazdy. Czyta kopię wniosku o usamowolnienie, którą zabrałam z sądu rodzinnego, udając się tutaj. Jeśli nawet jestem psychopatyczną morderczynią, to trzeba przyznać, że dobrze się przygotowałam. Podoba mi się jednak, że Anna nie ufa nieznajomym; oznacza to, że jest rozważna i nie działa bezmyślnie. Jeśli zastanawia się tak długo nad tym, czy może gdzieś ze mną pójść, to zapewne równie dokładnie przemyślała sobie, jak będzie wyglądało jej wyplątywanie się z rodzinnych sieci.

W końcu Anna oddaje mi z powrotem wszystkie dokumenty, które jej wręczyłam.

– A w domu nikogo nie ma? – pyta. – Gdzie są wszyscy?

– Nie wiem. Myślałam, że ty mi powiesz.

Wzrok Anny wędruje do drzwi. Widzę, że zaczęła się denerwować.

– Mam nadzieję, że nie chodzi o Kate.

Przekrzywiam głowę, przyglądając się tej dziewczynce, która już zdążyła mnie zadziwić.

– Masz chwilkę? – pytam. – Chciałabym z tobą porozmawiać.

Po wejściu do zoo najpierw mija się wybieg dla zebr. Ze wszystkich zwierząt w części z fauną afrykańską zebry zawsze lubiłam najbardziej. Słonie mijam obojętnie, gepardy zawsze się chowają, za to zebry po prostu zniewalają mnie swoim urokiem. Gdyby nagle nasz świat stracił wszystkie barwy, zebry odnalazłyby się w nim jak mało które stworzenia.

Mijamy duikery błękitne, antylopy bongo oraz coś, co nazywa się golec, i nie chce wyjść ze swojej norki. Często zabieram do zoo dzieci, które mi przydzielono. Tutaj łatwiej im się otworzyć w rozmowie ze mną. Kiedy siedzimy twarzą w twarz w sądzie czy nawet w kawiarni przy ciastkach, rzadko zdobywają się na szczerość. A w zoo, oglądając gibony skaczące po gałęziach jak gimnastycy na olimpiadzie, opowiadają mi o swoich rodzinach, nie myśląc nawet o tym, co robią.

Coś mi się jednak zdaje, że z tak dojrzałym dzieckiem jak Anna nie miałam jeszcze do czynienia. Wizyta w zoo, jak się okazuje, nie jest dla niej jakąś niesamowitą atrakcją. Chyba trzeba było raczej zabrać ją do kina albo na przechadzkę po sklepach.

Spacerujemy po krętych ścieżkach ogrodu zoologicznego. Anna odzywa się tylko zapytana. Kiedy interesuję się zdrowiem siostry, odpowiada mi grzecznie. Potwierdza, że jej mama faktycznie występuje w roli obrońcy strony pozwanej. Uprzejmie dziękuje, kiedy kupuję jej lody.

– Masz jakąś ulubioną rozrywkę? – pytam.

– Hokej – pada odpowiedź. – Grałam na bramce.

– Grałaś?

Wzruszenie ramion.

– Im się jest starszym, tym trener robi się mniej wyrozumiały. Nie można opuszczać meczów, a ja nie lubię sprawiać zawodu całej drużynie.

Ciekawe ujęcie problemu.

– A twoi znajomi? Grają jeszcze?

– Jacy znajomi? – Anna potrząsa głową. – Kiedy siostra musi odpoczywać, nie można nikogo zapraszać do domu. Wystarczy, że mama raz przyjedzie po ciebie na imprezę o drugiej w nocy, bo trzeba jechać do szpitala, i już nikt więcej cię nie zaprosi. Pani pewnie skończyła średnią szkołę już jakiś czas temu i tego nie pamięta, ale w tym wieku ludzie myślą, że dziwactwa są zaraźliwe.

– Ale masz kogoś, z kim możesz porozmawiać?

Spojrzenie.

– Kate – mówi Anna, a po chwili pyta, czy mam telefon komórkowy.

Wyjmuję aparat z torebki i podaję jej.

Anna wystukuje numer szpitala, z pamięci.

– Szukam pacjentki – mówi do słuchawki. – Kate Fitzgerald. – Spogląda w moją stronę. – Rozumiem, dziękuję. – Wciska klawisz i oddaje mi telefon. – W rejestracji nic nie wiedzą.

– To chyba dobrze?

– Informacje o nowych pacjentach czasami idą do centrali kilka godzin.

Opieram się o poręcz przy wybiegu dla słoni.

– Widzę, że martwisz się o siostrę – zauważam. – Jesteś pewna, że zniesiesz to, co może się wydarzyć, kiedy przestaniesz jej pomagać?

– Ja wiem, co się wtedy wydarzy – odpowiada Anna ponurym głosem. – Nigdy nie mówiłam, że to wszystko mi się podoba. – Unosi twarz.

W spojrzeniu tym dostrzegam wyzwanie, żebym spróbowała jej coś zarzucić.

Przyglądam się dziewczynce przez chwilę. Co ja bym zrobiła, gdybym nagle się dowiedziała, że Izzy potrzebuje mojej nerki, części wątroby, szpiku kostnego? Odpowiedź nie wymaga nawet zastanowienia: jak najszybciej jedziemy do szpitala i robimy, co trzeba.

To prawda; lecz byłby to mój wybór, moja decyzja.

– Czy rodzice zapytali cię chociaż raz, czy chcesz pomagać siostrze w taki sposób?

Wzruszenie ramion.

– Niby tak… Rodzice bardzo dobrze umieją zadawać pytania, na które sami już sobie odpowiedzieli. Na przykład: „To chyba nie z twojej winy cała klasa nie mogła za karę wyjść na przerwę?” albo „Zjesz brokułów, prawda?”.

– Czy rodzice wiedzą, że nie jesteś zadowolona z decyzji, które podjęli za ciebie?

Anna odpycha się od poręczy i rusza dalej, pod górę.

– Może kilka razy im o tym powiedziałam. Ale przecież Kate też jest ich córką.

Fragmenty tej układanki zaczynają pasować do siebie. Podejmując decyzje w imieniu dziecka, rodzice zazwyczaj mają na względzie to, co jest dla niego najlepsze. Jeśli jednak w tych wyborach zaślepiają ich potrzeby drugiego dziecka, wszystko się wali, grzebiąc głęboko pod gruzami ofiary – właśnie takie jak Anna.

Pozostaje pytanie: czy Anna postanowiła złożyć pozew do sądu, ponieważ uważa, że sama potrafi zatroszczyć się lepiej o własne zdrowie niż jej rodzice, czy może jest to rozpaczliwe wołanie o to, żeby chociaż raz jej wysłuchano?

Zatrzymujemy się przed wybiegiem dla niedźwiedzi polarnych. Mieszkają tu dwa misie, Trixie i Norton. Anna ożywia się po raz pierwszy, odkąd tutaj jesteśmy. Roziskrzonym wzrokiem wodzi za Kobe, synkiem Trixie, najmłodszym podopiecznym naszego zoo. Kobe klepie łapką mamę wygrzewającą się na kamieniach, próbuje wciągnąć ją do zabawy.

– Ostatnio urodził się tutaj mały niedźwiadek polarny – mówi Anna. – Oddali go do innego zoo.

Faktycznie, przypominam sobie, że czytałam o tym w „ProJo”. Całe wydarzenie posłużyło do przeprowadzenia dużej kampanii promocyjnej na rzecz stanu Rhode Island.

– Jak pani sądzi: czy on myśli, że to była kara, bo był niegrzeczny?

Na szkoleniu dla kuratorów procesowych uczą nas zwracać uwagę na objawy depresji. Poznajemy mowę ciała, gestów, oznaki wahań nastroju, uczymy się rozpoznawać nagłe zobojętnienie. Widzę, jak Anna zaciska dłonie na metalowej barierce. Jej oczy mętnieją; przypominają stare, nieczyszczone złoto.