– Otwieraczem do konserw – wyjaśniła. – Zardzewiałym. Zajęło mu to prawie godzinę. Nie tylko twarz mi pokaleczył.
Nie dodając już ani jednego słowa, Tanya wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, po czym Squares zapytał:
– Louis Castman?
– Gliny?
– Castman?
– Tak, i zrobiłem to. Chryste, cokolwiek chcecie usłyszeć, przyznam się do wszystkiego. Tylko zabierzcie mnie stąd. Na miłość boską!
– Nie jesteśmy z policji – wyjaśnił Squares.
Castman leżał na wznak na specjalnym łóżku z poręczami i kółkami. Do piersi miał podłączoną jakąś rurkę. Aparat wciąż piszczał i coś w nim wznosiło się i opadało, rozciągane jak miech akordeonu. Castman był białym mężczyzną, świeżo ogolonym i wymytym. Miał czyste włosy. W kącie zauważyłem zlew, a pod nim basen. Poza tym w pokoju było pusto. Ani szafki, toaletki, ani telewizora, radia czy zegara. Żadnych książek, gazet czy tygodników. Okna były zasłonięte. Czułem, że na ten widok robi mi się niedobrze.
– Co panu jest? – zapytałem.
Castman skierował na mnie wzrok – i tylko wzrok.
– Jestem sparaliżowany – wyjaśnił. – Pieprzone porażenie wszystkich czterech kończyn. Poniżej szyi… – urwał i zamknął oczy. – Nic.
Nie wiedziałem, od czego zacząć. Najwidoczniej Squares też nie wiedział.
– Proszę – odezwał się Castman. – Musicie mnie stąd zabrać, zanim…
– Zanim co?
– Zostałem postrzelony jakieś trzy, może cztery lata temu.
– Nie pamiętam. Nie wiem, jaki dziś jest dzień, miesiąc czy rok.
– Nie mam pojęcia, kto jest prezydentem. – Z trudem przełknął ślinę. – Ona jest walnięta, człowieku. Próbuję wzywać pomocy, ale to nic nie daje. Wyłożyła ściany korkiem. Po całych dniach leżę i patrzę na te ściany.
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Squares jednak pozostał nieporuszony.
– Nie przyszliśmy tu słuchać historii twego życia powiedział. – Chcemy zapytać cię o jedną z twoich dziewczyn.
– Przyszliście do niewłaściwego faceta – odparł. – Już od dawna nie pracuję na ulicach.
– To dobrze. Ona też.
– Kto?
– Sheila Rogers.
– Aha. – Castman uśmiechnął się, słysząc to nazwisko. Co chcecie wiedzieć?
– Wszystko.
– A jeśli nie zechcę powiedzieć?
– Squares dotknął mojego ramienia.
– Wychodzimy – rzekł.
– Co? – W głosie Castmana słychać było strach.
– Nie chce pan współpracować, panie Castman, to nie. Nie będziemy pana dłużej niepokoić.
– Zaczekajcie! – wrzasnął. – Dobra, słuchajcie, wiecie, ilu miałem gości, od kiedy tu leżę?
– Nic mnie to nie obchodzi – rzekł Squares.
– Sześciu. Sześć osób i nikogo… no nie wiem… co najmniej od roku. A ta szóstka to same moje dawne dziewczyny.
– Przyszły drwić ze mnie. Patrzeć, jak robię pod siebie. Chcecie usłyszeć coś przerażającego? Cieszyłem się z tych odwiedzin.
– Wszystko, byle przerwać monotonię, rozumiecie?
– Sheila Rogers – rzucił ze zniecierpliwieniem Squares.
Z rurki wydobył się cichy bulgot. Castman otworzył usta. Pojawiła się na nich bańka śliny. Zamknął usta i spróbował jeszcze raz.
– Poznałem ją… Boże, niech pomyślę… dziesięć lub piętnaście lat temu. Obstawiałem Port
Authority. Przyjechała autobusem z Iowy czy Idaho, z jakiejś gównianej mieściny.
Obstawiał Port Authority. Dobrze znałem ten system. Alfonsi czekają na dworcu. Zgarniają nowe, które wysiadają z autobusów – zdesperowane uciekinierki, przybywające do Nowego Jorku, aby zostać modelkami, aktorkami, zacząć nowe życie, uciec przed nudą lub molestowaniem. Alfonsi czają się jak stado drapieżników. Rzucają się, dopadają ofiarę i wysysają z niej krew.
– Miałem niezłe wyniki – mówił Castman. – Po pierwsze, jestem biały. Te ze Środkowego Zachodu to prawie wyłącznie białe dupy. Boją się czarnego luda. Nosiłem ładne garnitury i dyplomatkę. Byłem cierpliwy. W każdym razie tamtego dnia czekałem na peronie sto dwudziestym siódmym. To było moje ulubione miejsce. Miałem stamtąd dobry widok na co najmniej sześć różnych stanowisk. Sheila wysiadła z autobusu. Człowieku, co to był za towar! Najwyżej szesnastoletnia, w najlepszym wieku. W dodatku dziewica, chociaż na oko nie można było tego orzec. Przekonałem się o tym później.
Napiąłem mięśnie. Squares nieznacznie przesunął się między łóżko a mnie.
– Zacząłem nawijać. Sprzedałem jej moją najlepszą bajeczkę. Wiecie jaką? Wiedzieliśmy.
– Nawijałem, że zrobię z niej wziętą modelkę. Spokojnie, nie tak jak inne dupki. Byłem gładki jak jedwab, ale Sheila była sprytniejsza od innych. Ostrożna. Wcale nie nalegałem. Udawałem obojętnego. W końcu one wszystkie chcą w to uwierzyć, no nie? Wciąż słyszą o jakiejś supermodelce, którą odkryto na konkursie dójek, i tym podobne bzdury, i właśnie dlatego tutaj przyjeżdżają.
Maszyna przestała piszczeć. Zabulgotała, po czym znowu zaczęła popiskiwać.
– Sheila próbowała się zabezpieczyć. Powiedziała mi jasno, że nie chodzi na żadne przyjęcia ani nic takiego. Ja na to, że nie ma sprawy, ja też nie. Jestem biznesmenem. Zawodowym fotografem i łowcą talentów. Zrobimy kilka zdjęć. To wszystko. Przygotujemy album. Czysta sprawa – żadnych przyjęć, narkotyków, golizny, niczego, co by jej się nie podobało. A byłem dobrym fotografem. Miałem do tego oko. Widzicie te ściany? Zdjęcia Tanyi to moja robota.
Spojrzałem na fotografie niegdyś pięknej Tanyi i ścisnęło mi się serce. Kiedy znów zwróciłem wzrok na łóżko, Castman patrzył wprost na mnie.
– Pan – powiedział.
– Co takiego?
– Sheila. – Uśmiechnął się. – Zależy panu na niej, prawda? Nie odpowiedziałem.
– Kocha ją pan.
Przeciągnął słowo „kocha”. Drwiąco. Milczałem.
– Hej, człowieku, nie mam ci tego za złe. To był niezły towar. Człowieku, jak ona potrafiła obciągać…
Zrobiłem krok w stronę łóżka. Castman zaśmiał się. Squares zastąpił mi drogę i spojrzał prosto w oczy, kręcąc przecząco głową. Cofnąłem się. Miał rację.
Castman przestał się śmiać, ale wciąż na mnie patrzył.
– Chcesz wiedzieć, jak przerobiłem twoją panienkę, kochasiu? Nie odpowiedziałem.
– Tak samo jak Tanyę. Widzicie, zgarniałem najlepsze, te, w które czarni bracia nie mogli wbić szponów. Dzięki dobrej technice. Nawciskałem Sheili kitu i w końcu przyszła do mojej pracowni na zdjęcia. Wystarczyło. Tylko tego było mi trzeba.
– Połknęła haczyk i była załatwiona.
– Jak? – zapytałem.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jak?
Castman zamknął oczy. Wciąż się uśmiechał, rozkoszując się tym wspomnieniem.
– Zrobiłem jej mnóstwo zdjęć – wszystkie grzeczne i miłe. Kiedy skończyliśmy, przyłożyłem jej nóż do gardła. Potem przykułem do łóżka w pokoju, który miał… – Zachichotał, otworzył oczy i rozejrzał się wokół -…ściany wyłożone korkiem. Podałem jej narkotyk. Sfilmowałem ją, jak dochodziła do siebie, tak że wyglądało na to, że wszystko stało się za jej zgodą. Nawiasem mówiąc, w ten sposób twoja Sheila straciła dziewictwo: na taśmie wideo. Z niżej podpisanym. Bombowo, no nie?
Znów ogarnęła mnie wściekłość. Nie wiedziałem, jak długo jeszcze zdołam się powstrzymać przed skręceniem mu karku. Przypomniałem sobie jednak, że właśnie tego chciał.
– Na czym to skończyłem? Ach tak, przykułem ją i chyba przez tydzień wstrzykiwałem narkotyk. Klasa towar. Drogi. No cóż, koszty własne. W każdej branży trzeba szkolić personel, no nie? W końcu Sheila uzależniła się, a powiem wam, że tego dżina nie da się zamknąć z powrotem w butelce. Kiedy ją rozkułem, dziewczyna była gotowa lizać mi buty za szprycę, rozumiecie?