– Poszłam złożyć kondolencje – wyjaśniła matka.
– Dlaczego, do diabła?
– Uznałam, że tak trzeba.
– Trzeba? Jej syn zamordował naszą córkę.
– Jej syn – powtórzyła Lucille Miller – ale nie ona.
– Nie wciskaj mi tego gówna. Ona go wychowała.
– To nie czyni jej odpowiedzialną.
– Przedtem miałaś inne zdanie. Matka nie dała się zakrzyczeć.
– Od dawna tak uważałam – powiedziała – tylko nie mówiłam tego głośno. Warren Miller zaczął krążyć po pokoju.
– A ten palant cię wyrzucił?
– Cierpi. Nie wiedział, co mówi.
– Nie chcę, żebyś tam chodziła – podkreślił, bezsilnie wygrażając palcem. – Słyszysz mnie? Z tego, co wiadomo, pomagała ukrywać się temu parszywemu sukinsynowi.
– I co z tego?! – zawołała.
Katy o mało nie wrzasnęła. Pan Miller gwałtownie odwrócił głowę.
– Co?
– Była jego matką. Czy my postąpilibyśmy inaczej?
– O czym mówisz?
– A gdyby to Julie zabiła Kena i musiała się ukrywać? Co byśmy zrobili?
– Gadasz bzdury.
– Nie, Warrenie, wcale nie. Chcę wiedzieć, jak byśmy się zachowali, gdybyśmy znaleźli się na ich miejscu? Wydalibyśmy Julie? Czy też usiłowalibyśmy jej pomóc?
Pan Miller odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Katy. Ich spojrzenia spotkały się i po raz kolejny ojciec nie zdołał wytrzymać wzroku córki. Warren Miller bez słowa pognał na górę. Wszedł do „pracowni komputerowej” i zamknął za sobą drzwi. Był to dawny pokój Julie. Przez dziewięć lat, od dnia śmierci Julie, pozostawał nienaruszony. Potem nagle ojciec spakował wszystko, co tam się znajdowało, i schował. Pomalował ściany na biało i kupił nowy stolik komputerowy w Ikei. Sypialnia stała się pracownią komputerową. Katy uznała, że oto pogodził się z losem i zamknął pewien okres swego życia. Okazało się, że jest wprost przeciwnie. To zachowanie przypominało konwulsyjne ruchy umierającego, który udowadnia, że może wstać z łóżka, chociaż w ten sposób tylko przyspiesza swój koniec. Katy nigdy tam nie wchodziła. Teraz, kiedy zniknęły widoczne ślady istnienia Julie, jej duch wydawał się jeszcze wyraźniej obecny i bardziej dominujący.
Lucille Miller ruszyła w kierunku kuchni. Katy bez słowa podążyła za matką, która wzięła się do zmywania. Katy po raz nie wiadomo który żałowała, że nie potrafi powiedzieć czegoś, co złagodziłoby jej ból. Rodzice nigdy nie rozmawiali z nią o Julie. W ciągu minionych lat może ze sześć razy podsłuchała ich rozmowy o morderstwie. Zawsze kończyły się tak samo: milczeniem i łzami.
– Mamo?
– Wszystko w porządku, kochanie.
Lucille zaczęła jeszcze energiczniej szorować garnki. Katy zauważyła, że matce znowu przybyło siwych włosów. Trochę bardziej się przygarbiła i była bledsza.
– Zrobiłabyś to? – zapytała Katy. Matka nie odpowiedziała.
– Pomogłabyś Julie uciec?
Lucille Miller załadowała opłukane naczynia do zmywarki. Nalała detergentu i włączyła przycisk. Katy czekała jeszcze chwilę, ale matka się nie odezwała.
Na palcach weszła na górę. Usłyszała zduszone łkanie ojca, dobiegające zza drzwi pracowni komputerowej. Ojciec zawsze płakał rozpaczliwie, całym ciałem. Zduszonym głosem błagał raz po raz, „proszę, już dość”, jakby prosił jakiegoś niewidzialnego dręczyciela, żeby położył kres jego żałobie. Katy stała i słuchała, ale płacz nie cichł.
Nie mogła już dłużej tego znieść. Poszła do swojego pokoju i spakowała plecak. Zamierzała skończyć z tym raz na zawsze.
Wciąż siedziałem w ciemności, z kolanami podciągniętymi pod brodę.
Dochodziła północ. Wbrew zwyczajowi, nie wyłączyłem telefonu. Wciąż żywiłem nadzieję, że Pistillo zadzwoni z wieścią, że zaszła wielka pomyłka. Tak to już jest. Próbujesz się bronić, zawrzeć umowę z Bogiem. Usiłujesz przekonać sam siebie, że jest jakieś wyjście, że to się stało w najgorszym z koszmarów.
Był tylko jeden telefon, od Squaresa. Powiedział mi, że dzieciaki z Covenant House chcą jutro uczcić pamięć Sheili, i zapytał, co ja o tym sądzę? Odparłem, że moim zdaniem Sheili na pewno by się to spodobało.
Wyjrzałem przez okno. Furgonetka krążyła wokół bloku. To Squares, ochraniał mnie. Będzie tak jeździł całą noc. Wiedziałem, że zostanie w pobliżu. Pewnie liczył na to, że nadarzy się okazja wyładowania się na kimś. Przypomniałem sobie jego uwagę, że niewiele różni się od Ducha. Myślałem o potędze przeszłości, o tym, przez co przeszedł Squares, czego doświadczyła Sheila, i dziwiłem się, skąd wzięli siłę, żeby się przeciwstawić złemu losowi.
Znów zadzwonił telefon.
Spojrzałem w głąb szklanki z piwem. Nie należałem do tych, którzy topią smutki w alkoholu. Trochę żałowałem, że tak nie jest. Wolałbym niczego nie czuć, ale było wprost przeciwnie. Odczuwałem wszystko tak dotkliwie, jakby zdarto ze mnie skórę. Ręce i nogi stały się niewiarygodnie ciężkie. Miałem wrażenie, że tonę, topię się, że zawsze będzie mi brakowało kilku centymetrów, aby wydostać się na powierzchnię.
Czekałem, aż zgłosi się automatyczna sekretarka. Po trzecim dzwonku usłyszałem kliknięcie, a potem mój głos kazał zostawić wiadomość po sygnale. Kiedy rozległ się pisk, usłyszałem znajomy głos.
– Panie Klein?
Usiadłem. Kobieta na drugim końcu linii próbowała stłumić szloch.
– Tu Edna Rogers, matka Sheili.
Błyskawicznie wyciągnąłem rękę i podniosłem słuchawkę.
– Jestem – powiedziałem. Rozpłakała się. Ja też zacząłem płakać.
– Nie sądziłam, że to będzie tak bolało – szepnęła po chwili. Znów zacząłem kołysać się w fotelu.
– Tak dawno usunęłam ją z naszego życia – ciągnęła pani Rogers. – Przestała być moją córką. Miałam inne dzieci, a ona wyjechała na dobre. Nie chciałam tego, tak wyszło. Kiedy szef policji przyszedł do nas i powiadomił, że ona nie żyje, nie zareagowałam. Tylko kiwnęłam głową i wyprostowałam się, wyobraża pan sobie?
Nie odpowiedziałem, tylko słuchałem.
– Potem przywieźli mnie do Nebraski. Powiedzieli, że już mają jej odciski palców, ale ktoś z rodziny musi zidentyfikować ciało. Tak więc Neil i ja pojechaliśmy na lotnisko w Boise i przylecieliśmy tutaj. Zabrali nas do tego małego komisariatu.
– W telewizji zawsze pokazują je za szybą. Wie pan, o czym mówię? Ludzie stoją na zewnątrz, a oni przytaczają wózek i ciało jest za szybą. Tutaj nie. Zaprowadzili mnie do tego pomieszczenia, a tam była ta… ta bryła nakryta prześcieradłem.
– Nawet nie leżała na noszach, tylko na stole. Potem ten człowiek odchylił prześcieradło i zobaczyłam jej twarz. Po raz pierwszy od czternastu lat ujrzałam twarz Sheili… – urwała. Zaczęła płakać i długo nie mogła przestać. Trzymałem słuchawkę przy uchu i czekałem.
– Panie Klein… – podjęła.
– Proszę mówić mi Will.
– Kochałeś ją, Will, prawda?
– Bardzo.
– Była z tobą szczęśliwa?
– Pomyślałem o pierścionku z brylantem.
– Mam nadzieję.
– Zostanę na noc w Lincoln. Jutro rano chcę przylecieć do Nowego Jorku.
– Byłoby miło.
Powiedziałem jej o wspominkach.
– Czy będziemy mieli potem chwilę czasu, żeby porozmawiać? – spytała.
– Oczywiście.
– Chciałabym zadać ci kilka pytań, a także poinformować o kilku przykrych faktach.