Выбрать главу

– Jak się masz, Will? – zapytała łagodnie.

– Lepiej.

Cofnęła się i zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem. Była na pogrzebie mojej matki. Ona i Squares nie mieli przed sobą sekretów. Squares i ja też niczego nie ukrywaliśmy. Tak więc, w wyniku logicznego rozumowania można było dojść do wniosku, że Wanda i ja nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.

– Kończy zajęcia – wyjaśniła. – Ćwiczenia w oddychaniu pranayama. Skinąłem głową. Spojrzała na mnie, jakby nagłe coś przyszło jej do głowy.

– Masz chwilkę czasu?

Miało to zabrzmieć całkowicie obojętnie, ale niezupełnie jej wyszło..

– Jasne – powiedziałem.

Popłynęła – gdyż Wanda była zbyt zjawiskowa, żeby po prostu chodzić – korytarzem. Poszedłem za nią, nie odrywając oczu od łabędziej szyi. Minęliśmy fontannę tak dużą i tak ozdobną, że miałem chęć wrzucić do niej pensa. Zajrzałem do jednej z mijanych klas. Kompletna cisza, nie licząc głośnych oddechów. Wyglądało to jak scena z filmu. Urodziwi ludzie – nie wiem, gdzie Squares znalazł tyle pięknych osób – stojący ramię w ramię w wojowniczej pozie, z pogodnymi twarzami, wyciągniętymi rękami i rozstawionymi nogami

(przednia zgięta w kolanie pod kątem prostym).

Gabinet, który Wanda dzieliła ze Squaresem, znajdował się po prawej. Opadła na krzesło, jakby było zrobione z pianogumy, i skrzyżowała nogi w pozycji kwiatu lotosu. Ja usiadłem naprzeciw niej w bardziej konwencjonalny sposób. Przez chwilę nic nie mówiła. Zamknęła oczy i widziałem, że próbowała się rozluźnić. Czekałem.

– Nie było tej rozmowy – zaznaczyła na wstępie.

– W porządku.

– Jestem w ciąży.

– Hej, to wspaniale!

Zamierzałem wstać, żeby pogratulować i ją uściskać.

– Squares źle to przyjął. Zastygłem.

– Jak to?

– Chce się z tego wywinąć.

– Jak?

– Nie wiedziałeś, prawda?

– Prawda.

– On mówi ci o wszystkim, Will. Wie o tym od tygodnia.

– Zrozumiałem, o co jej chodzi.

– Pewnie nie chciał mi nic mówić ze względu na moją matkę. Spojrzała na mnie surowo i powiedziała:

– Nie kręć.

– Taak, przepraszam.

Umknęła wzrokiem w bok. Ta fasada spokoju. Teraz widać było na niej pęknięcia.

– Myślałam, że będzie uszczęśliwiony.

– A nie był?

– Sądzę, że chce, żebym… – Na chwilę zabrakło jej słów. – Żebym usunęła. To zbiło mnie z nóg.

– Tak powiedział?

– Nic nie powiedział. Więcej pracuje po nocach. Wziął dodatkowe zajęcia.

– Unika cię.

– Tak.

Drzwi pokoju otworzyły się bez pukania. Squares wetknął swoją nieogoloną gębę do pokoju. Posłał Wandzie przelotny uśmiech. Odwróciła się. Squares uniósł kciuk w znajomym geście.

– Zaczynamy rock and rolla.

Nie zamieniliśmy słowa, dopóki nie znaleźliśmy się w furgonetce.

– Powiedziała ci – mruknął Squares.

Nie było to pytanie, więc nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Wetknął kluczyk w stacyjkę.

– Nie będziemy o tym rozmawiać – zdecydował. Nie było więc o czym rozmawiać.

Furgonetka Covenant House wjeżdża prosto w trzewia molocha. Niektóre dzieciaki same przychodzą do naszych drzwi. Inne przywozimy samochodem. Nasza praca wymaga kontaktu z miękkim podbrzuszem społeczeństwa: spotykania się ze zbiegłymi z domów dziećmi i ulicznikami, często określanymi mianem „wyrzutków”. Dzieciak z ulicy trochę przypomina – wybaczcie mi to porównanie – chwast. Im dłużej przebywa na ulicy, tym trudniej go z niej wyrwać.

Tracimy wiele tych dzieci. Więcej, niż ratujemy. Zapomnijcie o tym porównaniu z chwastami. Jest głupie, ponieważ sugeruje, że pozbywamy się czegoś złego, a zachowujemy to, co dobre. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Może spróbujmy innego porównania: ulica jest jak rak. Wczesne wykrycie i podjęcie leczenia są kluczem do sukcesu.

Niewiele lepsza analogia, ale rozumiecie, co mam na myśli.

– Federalni przesadzili – oznajmił Squares.

– Z czym?

– Z kartoteką Sheili.

– Mów dalej.

– Wszystkie te aresztowania miały miejsce dawno temu.

– Chcesz o tym posłuchać?

– Tak.

Wjeżdżaliśmy w coraz ciemniejsze zaułki. Dziwki wciąż zmieniają tereny łowieckie. Często można je znaleźć w pobliżu Lincoln Tunnel lub Javitz Center, ale ostatnio policja je stamtąd przegoniła. Dziwki przeniosły się na południe, do dzielnicy licznych przetwórni mięsa po zachodniej stronie Osiemnastej. Dziś wieczorem wyległo ich mnóstwo.

Squares wskazał na nie ruchem głowy.

– Sheila mogła być jedną z nich.

– Pracowała na ulicy?

– Uciekła z domu, z małej miejscowości na Środkowym Zachodzie. Wysiadła z autobusu i wpadła.

Zetknąłem się z tym zbyt wiele razy, żeby miało mnie zaszokować. Tylko że tym razem nie chodziło o nieznajomą spotkaną na ulicy, ale o najbardziej zdumiewającą kobietę, jaką znałem.

– Dawno temu – powiedział Squares, jakby czytał w moich myślach. – Po raz pierwszy została zatrzymana, gdy miała szesnaście lat.

– Prostytucja? Kiwnął głową.

– Potem jeszcze trzykrotnie w ciągu następnych osiemnastu miesięcy. Według akt pracowała dla alfonsa, niejakiego Louisa Castmana. Podczas ostatniego zatrzymania miała przy sobie dwie uncje i nóż. Próbowali wrobić ją w handel narkotykami i napad z bronią w ręku, ale odstąpili od oskarżenia.

Wyjrzałem przez okno. Niebo szarzało, jaśniało. Na tych ulicach widzi się zbyt wiele zła. Ciężko pracujemy, żeby choć częściowo je zwalczyć. Wiem, że odnosimy sukcesy, że ratujemy ludziom życie. Mam jednak świadomość, że to, co się dzieje w tej mrocznej kloace nocy, już nigdy ich nie opuści. Pozostawia ślad. Można o tym zapomnieć i żyć dalej, ale tego piętna nie da się zupełnie zatrzeć.

– Czego się obawiasz? – zmieniłem temat, ale Squares w lot pojął, o co pytam.

– Nie będziemy o tym mówić.

– Kochasz ją, a ona ciebie.

– Jest czarna.

Odwróciłem się do niego. Wiedziałem, że nie miał na myśli tego, o co można by go podejrzewać. Już nie był rasistą. Tyle że jest tak, jak wspomniałem. Piętna nie da się zatrzeć. Znałem ich oboje i wyczuwałem panujące między nimi napięcie. Nie było tak silne, jak ich miłość, ale istniało.

– Kochasz ją – powtórzyłem. Jechał dalej w milczeniu.

– Może z początku właśnie to cię pociągało – ciągnąłem. – Jednak ona nie jest już twoim odkupieniem. Kochasz ją.

– Will?

– Taak?

– Wystarczy.

Nagle furgonetka zjechała na prawo. Światła reflektorów przemknęły po dzieciach nocy. Nie pierzchnęły jak spłoszone szczury. Wprost przeciwnie, stały, gapiąc się w milczeniu, bez zmrużenia oka. Squares rozejrzał się, dostrzegł swoją ofiarę i zatrzymał wóz.