Wysiedliśmy w milczeniu. Dzieci patrzyły na nas martwymi oczami. Przypomniała mi się wypowiedź Fontine'a z Nędzników (z musicalu, nie wiem, czy jest w książce): „Czy oni wiedzą, że kochają coś, co już umarło?”.
Wśród dzieci ulicy byli chłopcy, transwestyci i transseksualiści; były też dziewczynki. Z pewnością zostanę oskarżony o seksizm, gdy to powiem, ale nie spotkałem ani jednej klientki. Nie twierdzę, że kobiety nie korzystają z płatnej miłości. Na pewno tak. Tylko że najwidoczniej nie szukają jej na ulicach. Klienci z ulicy, zwani „frajerami”, to zawsze mężczyźni. Szukają piersiastej lub chudej, młodej, starej, nieśmiałej, niewiarygodnie zmysłowej, dorosłych mężczyzn, małych chłopców, zwierząt, wszystkiego. Niektórym nawet towarzyszą kobiety, przyjaciółki lub żony. Jednak klientami dzielnic rozpusty są mężczyźni.
Pomimo całej gadaniny o zmysłowych przeżyciach, mężczyźni przeważnie przybywają tutaj w wiadomym celu, po ten rodzaj seksu, jaki bez trudu można uprawiać w zaparkowanym samochodzie. Ma to głęboki sens, jeśli się nad tym zastanowić. Przede wszystkim wygoda. Nie trzeba szukać pokoju i za niego płacić. Zmniejsza się także ryzyko zachorowania na jedną z chorób przenoszonych drogą płciową, aczkolwiek nie da się go całkiem wyeliminować. Nie ma niebezpieczeństwa zajścia w ciążę. Nawet nie trzeba się całkiem rozbierać…
Oszczędzę wam dalszych szczegółów.
Stara gwardia – tak nazywam tych, którzy skończyli osiemnaście lat – powitała Squaresa ciepło. Znają go i lubią. Moja obecność ich speszyła. Minęło trochę czasu, od kiedy byłem na pierwszej linii. Mimo to niektórzy z weteranów rozpoznali mnie, co sprawiło mi swoistą przyjemność.
Squares podszedł do prostytutki zwanej Candi. Ruchem głowy wskazała dwie drżące dziewczyny skulone w bramie. Obrzuciłem je uważnym spojrzeniem. Najwyżej szesnastoletnie, przesadnie umalowane. Ścisnęło mi się serce. Miały na sobie superkrótkie szorty i sztuczne futerka, a na nogach wysokie szpilki. Często zastanawiałem się, skąd biorą te stroje. Czyżby alfonsi prowadzili specjalne sklepy z ubiorami dla dziwek?
– Świeże mięso – powiedziała Candi.
Squares zmarszczył brwi i kiwnął głową. Najlepsze cynki dostajemy od weteranek. Robią to z dwóch powodów. Po pierwsze, wyprowadzając nowe z obiegu, eliminują konkurencję. Na ulicy szybko traci się urodę. Szczerze mówiąc, Candi wyglądała odrażająco. Nowe dziewczyny, chociaż muszą kulić się w bramie dopóty, dopóki nie zdobędą własnego terenu, na pewno zostaną zauważone.
Po drugie, one naprawdę chcą pomóc. Nie sądźcie, że jestem naiwny. Wiem jednak, że pamiętają, co im się przytrafiło. I chociaż może nie mówią głośno o tym, że wybrały złą drogę, to zdają sobie sprawę, że dla nich jest już za późno. Nie mogą wrócić. Kiedyś spierałem się z Candimi tego świata. Uważałem, że nigdy nie jest za późno, że jeszcze mogą zmienić swoje życie. Myliłem się. Właśnie dlatego musimy dotrzeć do nich jak najszybciej. Po tym, jak miną pewien punkt, nie zdołamy ich uratować. Zmiany są nieodwracalne. Ulica pożera je i wypluwa – zniszczone, zużyte. Dla nas są stracone. Umrą na ulicy albo skończą w więzieniu czy w do – mu wariatów.
– Gdzie Raquel? – zapytał Squares.
– Pracuje w samochodzie – odparła Candi.
– Wróci?
– Tak.
Squares skinął głową i podszedł do dwóch nowych. Jedna już nachylała się do okienka buicka. Nie wyobrażacie sobie, jakie to frustrujące. Chciałoby się doskoczyć i przerwać to. Odciągnąć dziewczynę, wepchnąć rękę w gardło frajera i wyrwać mu płuca. A przynajmniej pogonić go, zrobić mu zdjęcie czy też cokolwiek innego. Nic jednak nie możesz uczynić, bo stracisz zaufanie. A wtedy staniesz się bezużyteczny.
Trudno było patrzeć na to bezczynnie. Na szczęście, nie jestem wyjątkowo odważny czy agresywny. To trochę ułatwia sytuację.
Zobaczyłem, jak drzwi buicka się otwierają. Wydawało się, że samochód pochłania dziewczynę. Znikła, wessana przez ciemność. Chyba nigdy przedtem nie czułem się tak bezradny. Spojrzałem na Squaresa. Nie odrywał oczu od wozu. Buick odjechał wraz z dziewczyną, jakby nigdy nie istniała.
Squares podszedł do tej, która została. Ruszyłem za nim, trzymając się z tyłu. Dolna warga dziewczyny drżała, jakby powstrzymywała płacz, lecz spoglądała wyzywająco. Najchętniej wsadziłbym ją do furgonetki, w razie potrzeby używając siły. Nasza praca w ogromnym stopniu opiera się na samokontroli. Właśnie dlatego Squares jest w niej mistrzem. Zatrzymał się pół metra przed dziewczyną, przezornie nie naruszając jej przestrzeni.
– Cześć – powiedział.
– Spojrzała na niego i mruknęła:
– Cześć.
– Pomyślałem, że mogłabyś mi pomóc. – Squares przysunął się bliżej i wyjął z kieszeni zdjęcie. – Może ją widziałaś?
Dziewczyna nawet nie spojrzała na zdjęcie.
– Nikogo nie widziałam.
– Proszę – rzekł Squares z cholernie anielskim uśmiechem – nie jestem gliniarzem. Próbowała udawać twardą.
– Tak się domyśliłam – powiedziała. – Rozmawiałeś z Candi i innymi. Squares przysunął się jeszcze bliżej.
– My, to znaczy mój kolega i ja…
Słysząc to, pomachałem jej ręką i uśmiechnąłem się.
– …usiłujemy uratować tę dziewczynę. Teraz zaciekawiona, zmrużyła oczy.
– Uratować przed czym?
– Szukają jej pewni bardzo źli ludzie.
– Kto?
– Jej alfons. My pracujemy dla Covenant House. Słyszałaś o nas? Wzruszyła ramionami.
– To miejsce, gdzie można się zatrzymać – ciągnął Squares. – Nic szczególnego. Można tam wpaść i zjeść gorący posiłek, przespać się w ciepłym łóżku, skorzystać z telefonu, dostać czyste ubrania i tak dalej. W każdym razie ta dziewczyna – znów pokazał zwyczajne zdjęcie białej młodej dziewczyny z aparatem na zębach – ma na imię Angie. Zawsze podawaj imię. To zbliża.
– Była u nas. To naprawdę fajny dzieciak. Chodziła na kursy wieczorowe i znalazła pracę. Zmieniła swoje życie, wiesz?
Dziewczyna milczała. Squares wyciągnął rękę.
– Wszyscy nazywają mnie Squares – rzekł. Dziewczyna westchnęła, a potem podała mu swoją.
– Jestem Jeri.
– Miło mi cię poznać.
– Taak. Nie widziałam tej Angie i jestem trochę zajęta.
W tym momencie należało właściwie ocenić sytuację. Zaczniesz naciskać zbyt mocno, a stracisz dziewczynę na zawsze. Ukryje się w swojej norze i nigdy z niej nie wyjdzie. Wszystko, co byłeś w stanie zrobić, to zasiać ziarno. Przekonać ją, że jest jeszcze oaza, cicha przystań, bezpieczne miejsce, gdzie czeka na nią posiłek i pomoc. Wskazać miejsce, gdzie choć na jedną noc może się schronić i nie wychodzić na ulicę. Kiedy już tam się znajdzie, otoczyć ją bezgraniczną miłością. Jednak nie teraz. W tym momencie tylko byś ją przeraził. Skłonił do ucieczki.
I chociaż pękało ci przy tym serce, nic więcej nie mogłeś zrobić.
Mało kto potrafił przez dłuższy czas wykonywać tę robotę. A ci, którzy umieli i odnosili w niej szczególne sukcesy, byli… trochę stuknięci. Musieli być.