Выбрать главу

Squares zawahał się. Od kiedy go znałem, stosował tę sztuczkę z „zaginioną dziewczyną”. Widoczna na zdjęciu dziewczyna, prawdziwa Angie, umarła przed piętnastoma laty. Zamarzła na ulicy. Squares znalazł ją za pojemnikiem na śmieci. Na pogrzebie matka Angie dała mu tę fotografię. Chyba nigdy się z nią nie rozstawał.

– Dobra, dzięki. – Squares wyjął wizytówkę i podał Jeri. – Jeśli ją zobaczysz, dasz mi znać? Możesz dzwonić o każdej porze. Kiedy zechcesz.

Wzięła wizytówkę i obróciła ją w palcach.

– No, może…

Znowu chwila wahania. Potem Squares rzekł:

– Na razie.

– Taak.

Zrobiliśmy coś, co było najtrudniejsze: odeszliśmy.

Raquel tak naprawdę miał na imię Roscoe. A przynajmniej tak nam powiedział – a może powiedziała. Nigdy nie wiedziałem, czy zwracać się do Raquela jak do mężczyzny, czy kobiety. Pewnie powinienem go (czy też ją) o to zapytać.

Znaleźliśmy ze Squaresem samochód zaparkowany przed zamkniętą bramą dostawczą. Typowe miejsce do numerków na ulicy. Okna wozu były zaparowane, ale i tak trzymaliśmy się z daleka. Dobrze wiedzieliśmy, co się tam dzieje, i nie mieliśmy ochoty tego oglądać.

Po chwili otworzyły się drzwiczki samochodu i zobaczyliśmy Raquela. Jak już pewnie się domyślacie, Raquel jest transwestytą, stąd wątpliwości co do płci. O transseksualistach zazwyczaj mówi się w formie żeńskiej, ale z transwestytami nie jest to takie proste. Czasem stosuje się formę żeńską, lecz może to być odebrane jako przesadnie poprawne.

Chyba właśnie tak było w przypadku Raquela.

Wygramolił się z samochodu, sięgnął do torebki i wyjął aerozol do ust. Trzy psiknięcia, chwila namysłu i jeszcze trzy. Wóz odjechał. Raquel ruszył ku nam.

Wielu transwestytów zachwyca eteryczną urodą. Raquel się do nich nie zaliczał. Był czarnoskóry, miał metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył co najmniej sto dwadzieścia kilo. Bicepsy były niczym balerony, pokryta zarostem twarz przypominała Homera Simpsona. Głos brzmiał tak piskliwie, że Michael Jackson wydawałby się przy nim ochrypłym brygadzistą dokerów.

Raquel twierdził, że ma dwadzieścia dziewięć lat, ale mówił tak już sześć lat temu, kiedy go poznałem. Pracował pięć dni w tygodniu, w słońcu i w deszczu, i miał swoją wierną klientelę. Gdyby chciał, mógłby porzucić ulicę i umawiać się na spotkania w mieszkaniu. Jednak podobało mu się na ulicy. Ludzie tego nie rozumieją. Tymczasem ulica bywa mroczna i niebezpieczna, ale również ekscytująca. Noc ma w sobie energię, elektryzuje. Na ulicy czujesz się kimś. Dla niektórych z naszych dzieciaków był to wybór między niskopłatną pracą a emocjami nocy. W przypadku, gdy nie widzisz przed sobą żadnej przyszłości, wybór jest oczywisty.

Raquel zauważył nas i zaczął dreptać w naszym kierunku. Nosił szpilki numer czterdzieści cztery. Zapewniam was, że nie było mu łatwo. Przystanął pod latarnią. Twarz miał zniszczoną, niczym skała nękana od stuleci sztormami. Nie znam historii jego życia. To nałogowy kłamca. Według jednej z jego opowieści karierę pierwszoligowego piłkarza przekreśliła kontuzja kolana. Innym razem mówił, że skończył studia z wyróżnieniem i otrzymał propozycję pozostania na uczelni. Według jeszcze innej wersji był weteranem wojny w Zatoce. Raquel uścisnął Squaresa na powitanie i cmoknął w policzek. Potem spojrzał na mnie.

– Świetnie wyglądasz, Słodki Willy – powiedział.

– O, dzięki, Raquel.

– Tak apetycznie, że mógłbym cię zjeść.

– Ciężko pracowałem – odparłem. – To dodaje mi uroku. Raquel objął mnie ramieniem.

– Mógłbym się zakochać w kimś takim jak ty.

– Pochlebiasz mi, Raquel.

– Taki mężczyzna mógłby wyciągnąć mnie z tego bagna.

– Jasne, ale pomyśl o tych wszystkich złamanych sercach, jakie byś zostawił. Raquel zachichotał.

– Masz rację.

Pokazałem mu zdjęcie Sheili, jedyne, jakim dysponowałem. Uświadomiłem sobie, że to dziwne. Oboje niespecjalnie lubiliśmy się fotografować, ale żeby mieć tylko jedno zdjęcie?

– Poznajesz ją? – zapytałem. Raquel obejrzał zdjęcie.

– To twoja kobieta – odparł. – Widziałem ją kiedyś w schronisku.

– Racja. A widziałeś ją gdzieś jeszcze?

– Nie. Czemu pytasz?

Nie miałem powodu, by kłamać.

– Uciekła. Szukam jej.

Raquel jeszcze raz zerknął na fotografię.

– Mogę ją zatrzymać?

Zrobiłem w biurze kilka kopii, więc mu ją dałem.

– Popytam – obiecał.

– Dzięki. Skinął głową.

– Raquel? – wtrącił się Squares. – Pamiętasz alfonsa, niejakiego Louisa Castmana? Twarz Raquela nagle straciła wszelki wyraz. Rozejrzał się na boki.

– Raquel? – ponaglił Squares.

– Muszę wracać do pracy. Obowiązki, rozumiesz. Zastąpiłem mu drogę. Spojrzał na mnie zniecierpliwiony.

– Ona kiedyś pracowała na ulicy – powiedziałem.

– Twoja dziewczyna?

– Tak.

– Dla Castmana?

– Tak.

Raquel przeżegnał się.

– To zły człowiek, Słodki Willy. Najgorszy.

– Dlaczego?

– Oblizał wargi.

– Dziewczyn jest w bród. To towar. Przynoszą pieniądze, zostają w interesie; nie przynoszą, sam wiesz, co się z nimi dzieje.

Wiedziałem.

– Tylko że z Castmanem – Raquel wymówił to nazwisko w taki sam sposób, w jaki niektórzy mówią „rak” – było inaczej.

– Jak?

– Psuł własny towar. Czasem dla zabawy.

– Mówisz o nim w czasie przeszłym – zauważył Squares.

– To dlatego, że wypadł z interesu jakieś… trzy lata temu.

– Żyje?

Raquel zamilkł. Wahał się.

– Jeszcze żyje – odparł w końcu. – Tak sądzę.

– Co masz na myśli?

Raquel tylko potrząsnął głową.

– Musimy z nim porozmawiać – powiedziałem. – Wiesz, gdzie możemy go znaleźć?

– Dotarły do mnie tylko plotki.

– Jakie?

Znów potrząsnął głową.

– Sprawdźcie na rogu Wright Street i Avenue D w południowym Bronksie. Słyszałem, że tam można go znaleźć odparł i odszedł, stąpając nieco pewniej na tych swoich szpilkach. Samochód podjechał, zatrzymał się i znowu zobaczyłem, jak ludzka istota pogrąża się w mroku nocy.

9

W większości dzielnic człowiek obawiałby się budzić kogoś o pierwszej w nocy. Ta do nich nie należała. Wszystkie okna były zabite deskami, w drzwiach tkwiły kawałki dykty. Farba nie tyle się łuszczyła, co obłaziła płatami.

Squares zapukał w dyktę i natychmiast odezwał się kobiecy głos:

– Czego tam?

– Szukamy Louisa Castmana.

– Odejdźcie.

– Musimy z nim porozmawiać.

– Macie nakaz?

– Nie jesteśmy z policji.

– A kim jesteście? – spytała kobieta.

– Pracujemy dla Covenant House.

– Nie ma tu uciekinierów! – zawołała, bliska histerii. Idźcie stąd.

– Ma pani wybór – rzekł Squares. – Albo teraz porozmawiamy z Castmanem, albo wrócimy z bandą wścibskich gliniarzy.

– Ja nic nie zrobiłam.