– Widziałam go – powiedziała. Myślałem, że się przesłyszałem.
– Twojego brata. Widziałam go. Sądzę, że to był on. Odzyskałem głos na tyle, aby zapytać:
– Kiedy?
– Wczoraj na cmentarzu.
W tym momencie przyszła kelnerka. Wyjęła zza ucha ołówek i zapytała, czego sobie życzymy. Przez chwilę się nie odzywaliśmy. Kelnerka odkaszlnęła. Katy zamówiła sałatkę. Poprosiłem o omlet z serem. Kelnerka zapytała z jakim: amerykańskim, szwajcarskim, cheddarem? Odparłem, że może być cheddar. Czy życzę sobie domowe frytki czy francuskie? Wybrałam domowe. Białe pieczywo, żytnie, pszenne? – indagowała dalej. I nic do picia, dziękuję.
W końcu kelnerka odeszła.
– Opowiedz o tym – poprosiłem. Katy zgasiła papierosa.
– Poszłam na cmentarz, żeby wyjść z domu. Wiesz, gdzie leży Julie, prawda? Skinąłem głową.
– Racja. Widziałam cię tam. Kilka dni po pogrzebie.
– Tak – potwierdziłem. Nachyliła się do mnie.
– Kochałeś ją?
– Nie wiem.
– Złamała ci serce.
– Może. Dawno temu.
Katy spojrzała na swoje ręce.
– Powiedz mi, jak to było – poprosiłem.
– Wyglądał zupełnie inaczej. Mówię o twoim bracie. Co prawda, niezbyt dobrze go pamiętam, jak przez mgłę. Widziałam go na zdjęciach.
– Chcesz powiedzieć, że stał przy grobie Julie?
– Ściśle rzecz biorąc, pod wierzbą.
– Co takiego?
– Może pięćdziesiąt metrów dalej rośnie wierzba. Nie weszłam frontową bramą. Przeskoczyłam przez płot. Dlatego się mnie nie spodziewał. Nadeszłam z końca cmentarza i zobaczyłam faceta, który stał pod wierzbą i spoglądał w kierunku grobu Julie. Nie zauważył mnie. Był zamyślony. Klepnęłam go w ramię. Podskoczył, a kiedy odwrócił się i zobaczył mnie… No cóż, sam widzisz, jak wyglądam. O mało nie wrzasnął. Chyba wziął mnie za ducha.
– Jesteś pewna, że to był Ken?
– Nie, nie jestem pewna. – Wytrząsnęła z paczki następnego papierosa, a potem dorzuciła:
– Tak, wiedziałam, że to on.
– Skąd mogłaś wiedzieć?
– Powiedział mi, że on tego nie zrobił.
Zakręciło mi się w głowie. Opuściłem ręce i ścisnąłem obicie siedzenia. Kiedy w końcu odzyskałem głos, spytałem:
– Co dokładnie powiedział?
– Najpierw: „Nie zabiłem twojej siostry”.
– I co wtedy zrobiłaś?
– Stwierdziłam, że kłamie i że zaraz zacznę krzyczeć.
– Zrobiłaś to?
– Nie.
– Dlaczego?
Katy jeszcze nie zapaliła drugiego papierosa. Wyjęła go z ust i położyła na blacie.
– Ponieważ mu uwierzyłam – odparła. – W jego głosie było coś… sama nie wiem. Od tak dawna go nienawidziłam. Nie masz pojęcia, jak bardzo. Teraz jednak… – urwała i po dłuższej chwili podjęła: – Cofnęłam się. On do mnie podszedł. Ujął moją twarz w dłonie, spojrzał mi w oczy i rzekł: „Zamierzam znaleźć zabójcę, obiecuję”. I to wszystko. Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem uciekł.
– Czy mówiłaś… Potrząsnęła głową.
– Nikomu. Chwilami sama nie jestem pewna, czy to naprawdę się wydarzyło, czy tylko sobie to wszystko wyobraziłam lub wymyśliłam. – Popatrzyła na mnie. – Myślisz, że on zabił Julie?
– Nie.
– Widziałam cię w telewizji. Uważałeś, że on nie żyje, ponieważ znaleziono jego krew na miejscu zbrodni.
Skinąłem głową.
– Nadal w to wierzysz?
– Nie – odparłem. – Już nie.
– Dlaczego zmieniłeś zdanie?
– Chyba dlatego – odparłem – że ja też go szukam.
– Chcę ci pomóc.
Powiedziała: „Chcę”, ale wiedziałem, że pomyślała: „Muszę”.
– Proszę, Will. Pozwól mi. Zgodziłem się.
15
Szeryf Bertha Farrow zmarszczyła brwi, patrząc ponad ramieniem George'a Volkera.
– Nienawidzę tych urządzeń – powiedziała.
– Nie powinnaś – odparł Volker, wprawnie stukając w klawiaturę. – Komputer to nasz przyjaciel.
– I co teraz robi ten twój przyjaciel?
– Skanuje odciski palców naszej nieznajomej.
– Skanuje?
– Jak wyjaśnić to komuś, kto cierpi na technofobię? Volker spojrzał na Berthę i potarł brodę.
– To jak połączenie kserokopiarki i faksu. Robi kopię odcisków palców i przesyła je pocztą elektroniczną do CJIS w Wirginii Zachodniej.
CJIS to skrót od Criminal Justice Information Services. Teraz, kiedy wszystkie wydziały policji miały dostęp do sieci – nawet te w takich kompletnie zakazanych dziurach jak ich mieścina – odciski palców można było przesyłać przez Internet do identyfikacji. Jeśli dane linie papilarne znajdują się w olbrzymiej bazie danych National Crime Information Center, w mgnieniu oka poznają tożsamość zmarłej.
– Myślałam, że CJIS znajduje się w Waszyngtonie powiedziała Bertha.
– Już nie. Senator Byrd kazał je przenieść.
– Porządny facet.
– Och tak.
Bertha poprawiła kaburę i wyszła na korytarz. Komisariat mieścił się w tym samym budynku co kostnica. Było to wygodne, chociaż czasem dokuczliwe. Kostnica została wyposażona w kiepską wentylację, więc co pewien czas wydobywał się z niej gęsty opar formaldehydu i rozkładających się zwłok.
Po chwili wahania Bertha Farrow otworzyła drzwi do kostnicy. Nie było tu lśniących szuflad, błyszczących stalowych narzędzi ani innych akcesoriów, jakie widuje się w telewizji. Clyde rzadko korzystał z kostnicy, gdyż – bądźmy szczerzy – nie miał tu wiele do roboty. Najczęściej ofiary śmiertelne pochodziły z wypadków samochodowych. W zeszłym roku Don Taylor upił się i przypadkiem strzelił sobie w głowę. Jego małżonka żartowała, że stary Don strzelił, bo spojrzał w lustro i wziął się za łosia. Kostnica – do licha, to zbyt zaszczytna nazwa dla dawnej stróżówki – mogła pomieścić zaledwie dwa ciała. Jeśli Clyde potrzebował więcej miejsca, korzystał z odpowiednich pomieszczeń przedsiębiorstwa pogrzebowego Wally'ego. Clyde stał przy stole, na którym leżało ciało niezidentyfikowanej kobiety. Miał na sobie niebieski fartuch i rękawiczki chirurgiczne. Płakał. Z radia na ścianie płynęła aria operowa, żałosne zawodzenie odpowiednie do sytuacji.
– Otworzyłeś ją już? – zapytała Bertha, choć odpowiedź była oczywista. Clyde dwoma palcami otarł łzy.
– Nie.
– Czekasz na pozwolenie?
Posłał jej gniewne spojrzenie zaczerwienionych oczu.
– Na razie przeprowadzam obdukcję.
– Co było przyczyną zgonu, Clyde?
– Nie będę miał pewności, dopóki nie zakończę sekcji.
Bertha podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu, udając, że chce go pocieszyć i nawiązać bliższy kontakt.
– A wstępne sugestie?
– Została dotkliwie pobita.
Wskazał na klatkę piersiową. Bertha zobaczyła wyraźne wgłębienie. Żebra zostały wgniecione jak styropianowy kubek pod naciskiem buta.
– Mnóstwo siniaków – zauważyła.