Выбрать главу

– Przepraszam?

– Nie mam pojęcia, gdzie on jest.

– Jak to możliwe? Jesteś jego bratem. Bardzo cię kochał.

– Czego chcesz, John?

– Powiedz mi – rzekł i znów pokazał białe zęby co stało się z twoją szkolną miłością, Julie Miller? Chajtnęliście się?

Wytrzeszczyłem oczy. Wciąż się uśmiechał. Wiedziałem, że ze mnie kpi. To dziwne, ale on i Julie się przyjaźnili. Nie mogłem tego zrozumieć. Julie twierdziła, że dostrzega w nim głębię pod powłoczką psychozy. Kiedyś zażartowałem, że pewnie wyjęła mu cierń z łapy. Teraz zastanawiałem się, jak to rozegrać. Brałem pod uwagę ucieczkę, ale wiedziałem, że nie zdążyłbym dopaść drzwi. Wiedziałem też, że sobie z nim nie poradzę.

– Długo cię nie było? – zapytałem.

– Całe lata, Willie.

– Kiedy ostatni raz widziałeś Kena? Udał głęboki namysł.

– Och, chyba jakieś… dwanaście lat temu? Od tego czasu byłem za morzem. Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu.

– Uhm. Zmrużył oczy.

– To brzmi tak, jakbyś mi nie wierzył. – Przysunął się bliżej. O mało nie odskoczyłem. – Boisz się mnie?

– Nie.

– Nie ma tu starszego brata, który by cię obronił, Willie.

– I nie jesteśmy już w liceum, John. Spojrzał mi w oczy.

– Myślisz, że świat jest teraz inny? Usiłowałem się trzymać.

– Wyglądasz na przestraszonego, Willie.

– Wynoś się – powiedziałem.

Zaskoczył mnie. Opadł na podłogę i podciął mi nogi. Runąłem na wznak. Zanim zdążyłem się poruszyć, założył mi dźwignię na rękę. Nacisnął z całej siły, pokonując opór bicepsu. Wyłamywał mi rękę w stawie łokciowym. Poczułem przeszywający ból.

Usiłowałem się wyrwać. Zmienić pozycję. Cokolwiek, byle ten nacisk zelżał. W pewnym momencie Duch powiedział lodowatym głosem:

– Przekaż mu, że już dość chowania się, Willie. Że może stać się krzywda innym ludziom. Takim jak ty albo twój ojciec lub siostra. A może nawet ta mała Millerówna, z którą spotkałeś się dzisiaj. Przekaż mu to.

Był szybki jak błyskawica. Jednym płynnym ruchem puścił moją rękę i uderzył mnie pięścią w twarz. Miałem wrażenie, że eksplodował mi nos. Zakręciło mi się w głowie. Może na chwilę straciłem przytomność, sam nie wiem.

Kiedy znów podniosłem głowę, Ducha już nie było.

19

Squares podał mi worek z lodem.

– Taak, pewnie powinienem zobaczyć tamtego, co?

– Jasne – odparłem, przykładając lód do obolałego nosa. – Wygląda jak finalista konkursu piękności.

Squares usiadł na kanapie i położył buty na stoliku do kawy.

– Wyjaśnij mi, co się stało.

– Uroczy facet – zauważył Squares, gdy już wysłuchał mojej opowieści.

– Czy wspomniałem, że męczył zwierzęta?

– Taak.

– Albo że trzymał w swoim pokoju kolekcję czaszek?

– Rany, to musiało robić wrażenie na panienkach.

– Nie rozumiem. – Odjąłem worek od twarzy. Miałem wrażenie, że nos mam wypchany drobniakami. – Dlaczego Duch miałby szukać mojego brata?

– Dobre pytanie.

– Myślisz, że powinienem zadzwonić na policję?

– Squares wzruszył ramionami.

– Powiedz mi jeszcze raz, jak się nazywa.

– John Asselta.

– Zakładam, że nie znasz jego obecnego miejsca zamieszkania.

– Nie.

– Wychował się w Livingston?

– Tak. Przy Woodland Terrace czterdzieści siedem.

– Pamiętasz jego adres?

Teraz ja wzruszyłem ramionami. Tak to już było w Livingston. Pamiętało się takie rzeczy.

– Jego matka… nie wiem, jak było dokładnie. W każdym razie uciekła czy coś takiego, kiedy był mały. Ojciec pił jak smok. Miał dwóch braci, obu starszych od siebie. Jeden zdaje się, że na imię miał Sean – był weteranem z Wietnamu.

Nosił długie włosy, pozlepianą brodę i chodził po mieście, mamrocząc coś pod nosem. Wszyscy uważali go za wariata.

Ich podwórze wyglądało jak złomowisko, zawsze zarośnięte chwastami. Ludziom w

Livingston to się nie podobało. Policja wlepiała im za to mandaty. Squares zapisał coś w notesie.

– Pozwól, że się tym zajmę.

Bolała mnie głowa. Próbowałem zebrać myśli.

– Jest ktoś taki w twojej szkole? – zapytałem. – Psychol, który krzywdzi ludzi dla rozrywki?

– Taak – odparł Squares. – Ja.

Trudno mi było w to uwierzyć. Wiedziałem, że Squares to kawał zimnego drania, ale myśl o tym, że mógłby być taki jak Duch, że drżałbym, mijając go na korytarzu, że potrafiłby rozbić komuś czaszkę i śmiać się z tego… to jakoś nie mieściło mi się w głowie.

Znów przyłożyłem lód do nosa, krzywiąc się z bólu. Squares pokręcił głową.

– Dziecino.

– Szkoda, że nie postanowiłeś spróbować sił w medycynie.

– Pewnie masz złamany nos – orzekł.

– Tak się domyśliłem.

– Chcesz jechać do szpitala?

– Nie, jestem twardy gość. Prychnął drwiąco.

– I tak nic by ci nie pomogli. – Przygryzł dolną wargę, a potem powiedział: – Coś się stało.

Nie spodobał mi się ton jego głosu.

– Miałem telefon od naszego ulubionego fedzia, Joego Pistillo. Znowu odjąłem worek z lodem od nosa.

– Znaleźli Sheilę?

– Nie wiem.

– To czego chciał?

– Nie chciał powiedzieć. Prosił tylko, żebym cię przywiózł.

– Kiedy.

– Natychmiast. Powiedział, że to grzecznościowy telefon.

– Grzecznościowy? W jakim sensie?

– Niech mnie szlag trafi, jeśli wiem.

– Nazywam się Clyde Smart – powiedział mężczyzna najłagodniejszym głosem, jaki Edna Rogers kiedykolwiek słyszała. – Jestem lekarzem sądowym.

Edna Rogers patrzyła, jak jej mąż, Neil, podaje rękę temu człowiekowi. Ona ograniczyła się do kiwnięcia głową. Kobieta – szeryf też tam była. Tak samo jak jeden z jej zastępców. Edna Rogers pomyślała, że oni wszyscy są tacy poważni. Ten cały Clyde usiłował powiedzieć kilka pocieszających słów. Kazała mu się zamknąć.

Clyde Smart w końcu podszedł do stołu. Neil i Edna Rogersowie, małżonkowie od czterdziestu dwóch lat, stali razem i czekali. Nie dotykali się. Nie podtrzymywali się na duchu. Minęło wiele lat od czasu, gdy ostatni raz trzymali się za ręce.

Lekarz sądowy w końcu przestał gadać i podniósł prześcieradło.

Kiedy Neil Rogers zobaczył twarz Sheili, skulił się niczym zranione zwierzę. Potem podniósł głowę i wydał okrzyk, który w uszach Edny zabrzmiał jak wycie kojota przed burzą. Widząc zachowanie męża, Edna wiedziała, że nie będzie żadnego cudu, zanim jeszcze spojrzała na ciało. Zebrała całą odwagę i popatrzyła na córkę. Pod wpływem macierzyńskiego odruchu, nakazującego pocieszać, nawet po śmierci, wyciągnęła rękę, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

Patrzyła, aż wszystko rozmazało się jej w oczach, a twarz Sheili zaczęła się zmieniać, młodnieć. Jej pierworodna znów stała się niemowlęciem, mającym przed sobą całe życie, pozwalając matce lepiej nim pokierować.