Sheila nie żyła.
Wciąż tam byłem, z Sheilą, w naszym mieszkaniu, czepiając się tego obrazu, usiłując zatrzymać to, co już umknęło. W pewnym momencie zwróciłem uwagę na słowa Pistillo.
– Powinieneś był z nami współpracować, Will.
– Co takiego?!
– Gdybyś powiedział nam prawdę, może udałoby się ją uratować.
Nie pamiętam, co było dalej, oprzytomniałem w furgonetce.
Squares na przemian tłukł pięścią w kierownicę i przysięgał zemstę. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wzburzonego. Moja reakcja była krańcowo inna. Czułem się tak, jakby ktoś wypuścił ze mnie powietrze. Gapiłem się przez okno. Wciąż nie przyjmowałem do wiadomości tego, co się stało, ale na dłuższą metę nie dało się ignorować przerażających w swej wymowie faktów.
– Dopadniemy go – powtórzył Squares.
W tym momencie nic mnie to nie obchodziło. Zaparkowaliśmy nieprawidłowo przed budynkiem. Squares wyskoczył z samochodu.
– Nic mi nie będzie – powiedziałem.
– I tak wejdę z tobą na górę – rzekł. – Chcę ci coś pokazać. Tępo skinąłem głową.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, Squares sięgnął do kieszeni i wyjął pistolet. Z bronią w ręku sprawdził całe mieszkanie. Nikogo. Wręczył mi pistolet.
– Zamknij drzwi. Jeśli ten stuknięty dupek wróci, rozwal go.
– Nie potrzebuję broni – upierałem się.
– Mimo to rozwal go.
Nie odrywałem oczu od pistoletu.
– Chcesz, żebym został? – zapytał.
– Wolę być sam.
– Taak, w porządku, gdybyś mnie potrzebował, mam komórkę. Dwadzieścia cztery, siedem.
– Dobra. Dzięki.
Wyszedł, nie mówiąc nic więcej. Położyłem broń na stole. Stałem i rozglądałem się po naszym mieszkaniu. Nie pozostało w nim już nic z Sheili. Jej zapach się ulotnił. Powietrze wydawało się rozrzedzone, nijakie. Miałem ochotę zamknąć wszystkie okna i drzwi, zabić je gwoździami, próbując zachować choć odrobinę Sheili. Ktoś zamordował kobietę, którą kochałem.
Po raz drugi?
Morderstwa Julie nie odczułem jednak w taki sposób. Taak, wciąż usiłowałem nie przyjmować do wiadomości tego, co się wydarzyło, lecz głos wewnętrzny podpowiadał, że już nic nie będzie takie jak przed tym. Wiedziałem o tym. Wiedziałem też, że tym razem się z tego nie otrząsnę. Są ciosy, po których można wstać – ten do nich nie należał. Targały mną rozmaite uczucia, spośród których dominująca była rozpacz.
Już nigdy nie będę z Sheilą. Ktoś zamordował kobietę, którą kochałem.
Pomyślałem o piekle, przez które przeszła Sheila. Rozmyślałem o tym, jak dzielnie walczyła, i o tym, że ktoś – zapewne z jej przeszłości – zaczaił się i ukradł jej to wszystko.
Powoli zaczął budzić się we mnie gniew.
Podszedłem do biurka, pochyliłem się i sięgnąłem do dolnej szuflady. Wyjąłem aksamitne pudełeczko, nabrałem tchu i je otworzyłem.
Pierścionek z trzykaratowym brylantem, kolor G, klasa VI, okrągły szlif. Zwykły, platynowy, z dwoma prostokącikami pod oczkiem. Kupiłem go dwa tygodnie temu, w dzielnicy jubilerów, w sklepie przy Czterdziestej Siódmej. Pokazałem go tylko mojej matce i zamierzałem oświadczyć się w jej obecności. Jednak mama już nie czuła się dostatecznie dobrze. Mimo to pocieszała mnie myśl, że mama wiedziała, że znalazłem sobie kogoś, kogo nie tylko zaaprobowała, ale i polubiła. Po śmierci matki czekałem tylko na odpowiednią chwilę, żeby wręczyć go Sheili.
Kochaliśmy się z Sheilą. Oświadczyłbym się jej w jakiś zabawny, niezręczny, pseudooryginalny sposób, a jej zamgliłyby się oczy, po czym powiedziałaby „tak” i zarzuciła mi ręce na szyję. Potem pobralibyśmy się i zaczęli wspólne życie. Byłoby wspaniałe.
Ktoś pozbawił nas tego wszystkiego.
Zagłębiłem się w fotelu i podciągnąłem kolana pod brodę. Zacząłem kołysać się i szlochać, rozdzierająco, rozpaczliwie.
Nie wiem, jak długo to trwało. Po jakimś czasie zdołałem się opanować. Postanowiłem zwalczyć żal, który paraliżuje, w przeciwieństwie do gniewu. Gniew czaił się i czekał. Dopuściłem go do siebie.
22
Katy Miller przystanęła w progu, słysząc podniesiony głos ojca.
– Po co tam poszłaś?! – krzyczał.
Matka i ojciec znajdowali się w saloniku. Pokój ten, jak większość pozostałych pomieszczeń, miał w sobie coś z anonimowości hotelowego wnętrza. Meble były funkcjonalne, błyszczące, solidne i wyglądały odpychająco. Obrazy na ścianach ukazywały statki pod żaglami lub martwe natury. Nie było tu żadnych figurek, pamiątek z wakacji, kolekcji drobiazgów czy zdjęć rodzinnych.
– Poszłam złożyć kondolencje – wyjaśniła matka.
– Dlaczego, do diabła?
– Uznałam, że tak trzeba.
– Trzeba? Jej syn zamordował naszą córkę.
– Jej syn – powtórzyła Lucille Miller – ale nie ona.
– Nie wciskaj mi tego gówna. Ona go wychowała.
– To nie czyni jej odpowiedzialną.
– Przedtem miałaś inne zdanie. Matka nie dała się zakrzyczeć.
– Od dawna tak uważałam – powiedziała – tylko nie mówiłam tego głośno. Warren Miller zaczął krążyć po pokoju.
– A ten palant cię wyrzucił?
– Cierpi. Nie wiedział, co mówi.
– Nie chcę, żebyś tam chodziła – podkreślił, bezsilnie wygrażając palcem. – Słyszysz mnie? Z tego, co wiadomo, pomagała ukrywać się temu parszywemu sukinsynowi.
– I co z tego?! – zawołała.
Katy o mało nie wrzasnęła. Pan Miller gwałtownie odwrócił głowę.
– Co?
– Była jego matką. Czy my postąpilibyśmy inaczej?
– O czym mówisz?
– A gdyby to Julie zabiła Kena i musiała się ukrywać? Co byśmy zrobili?
– Gadasz bzdury.
– Nie, Warrenie, wcale nie. Chcę wiedzieć, jak byśmy się zachowali, gdybyśmy znaleźli się na ich miejscu? Wydalibyśmy Julie? Czy też usiłowalibyśmy jej pomóc?
Pan Miller odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Katy. Ich spojrzenia spotkały się i po raz kolejny ojciec nie zdołał wytrzymać wzroku córki. Warren Miller bez słowa pognał na górę. Wszedł do „pracowni komputerowej” i zamknął za sobą drzwi. Był to dawny pokój Julie. Przez dziewięć lat, od dnia śmierci Julie, pozostawał nienaruszony. Potem nagle ojciec spakował wszystko, co tam się znajdowało, i schował. Pomalował ściany na biało i kupił nowy stolik komputerowy w Ikei. Sypialnia stała się pracownią komputerową. Katy uznała, że oto pogodził się z losem i zamknął pewien okres swego życia. Okazało się, że jest wprost przeciwnie. To zachowanie przypominało konwulsyjne ruchy umierającego, który udowadnia, że może wstać z łóżka, chociaż w ten sposób tylko przyspiesza swój koniec. Katy nigdy tam nie wchodziła. Teraz, kiedy zniknęły widoczne ślady istnienia Julie, jej duch wydawał się jeszcze wyraźniej obecny i bardziej dominujący.