Выбрать главу

– Siedziałem na wieży kościelnej – oznajmił Reacher.

– Kościół został zamknięty.

– O ósmej rano. Byłem tam od piątej.

– Przeszukano go.

– Siedziałem na dzwonnicy, na szczycie drewnianej drabiny, za klapą. Drabinę obsypałem pieprzem. Wasze psy straciły zainteresowanie i zostały na dole.

– To byli miejscowi ludzie. Partacze. Zastanawiałam się, czy nie odwołać tej imprezy.

– Powinnaś była.

– Potem chciałam poprosić, by włożył kamizelkę.

– Nic by to nie dało, celowałbym w głowę. Był piękny dzień, Froelich. Czyste niebo, słońce, ani śladu wiatru, chłodne gęste powietrze. Idealne. I niecałe sto metrów odległości. Mogłem go trafić prosto między oczy.

Umilkła.

– John Malkovich czy Edward Fox? – spytała.

– Załatwiłbym Armstronga, a potem tak wielu ludzi, ilu bym zdołał. Trzy, cztery sekundy. Głównie gliniarzy, ale także kobiety i dzieci. Celowałbym tak, by ranić, nie zabić. Najpewniej w brzuch, to najskuteczniejsze. Ludzie rzucający się na ziemi, krwawiący… Gwarantowana ogólna panika. To dość, by uciec. W ciągu dziesięciu sekund wypadłbym z kościoła i zniknął w najbliższej uliczce. Neagley czekała w samochodzie. Włączyłaby silnik, gdy tylko usłyszałaby strzały. Zatem prawdopodobnie byłbym Edwardem Foxem.

Froelich wstała, podeszła do okna, położyła dłonie na parapecie, spoglądając w przestrzeń.

– To katastrofa – oznajmiła.

Reacher nie odpowiedział.

– Chyba nie przewidywałam aż takiej determinacji – dodała. – Nie wiedziałam, że może dojść do regularnej wojny partyzanckiej.

Reacher wzruszył ramionami.

– Zamachowcy nie muszą być łagodnymi istotkami, a to oni ustanawiają tu reguły gry.

Froelich przytaknęła.

– Nie wiedziałam też, że będziesz miał pomoc, zwłaszcza pomoc kobiety.

– W pewnym sensie cię ostrzegłem. Mówiłem, że nie mógłbym działać, gdybyś się mnie spodziewała. Nie możesz oczekiwać, że zamachowcy zgłoszą się wcześniej i przedstawią ci swoje plany.

– Wiem – rzekła. – Po prostu wyobrażałam sobie samotnego człowieka.

– To zawsze będzie zespół – powiedział Reacher. – Samotnicy nie istnieją.

W szybie odbił się ironiczny uśmieszek Froelich.

– Zatem nie wierzysz raportowi Warrena?

Pokręcił głową.

– I ty też nie – dodał. – Żaden zawodowiec w to nie uwierzy.

– Dziś nie czuję się jak zawodowiec.

Neagley wstała, podeszła do okna i przysiadła na parapecie obok Froelich, zwrócona plecami do szyby.

– Ważny jest kontekst – rzekła. – To o nim musisz pamiętać. Nie jest wcale tak źle. Reacher i ja służyliśmy w wydziale spraw karnych armii Stanów Zjednoczonych. Byliśmy wysoce kwalifikowanymi specjalistami, wyszkolonymi w najróżniejszych dziedzinach. Przede wszystkim uczono nas myśleć, podejmować inicjatywę. I oczywiście działać bez litości oraz zachowywać pewność siebie. Musieliśmy być twardsi niż ludzie, za których odpowiadaliśmy, a niektórzy z nich byli naprawdę twardzi. Toteż jesteśmy raczej nietypowi. W całym kraju nie znajdziesz więcej niż dziesięć tysięcy osób wyszkolonych podobnie jak my.

– Dziesięć tysięcy to mnóstwo – zauważyła Froelich.

– Spośród dwustu osiemdziesięciu jeden milionów? A ilu z nich jest akurat w odpowiednim wieku, ma czas i motyw? Z punktu widzenia statystyki to pomijamy margines. Nie przejmuj się więc, bo to i tak niewykonalne zadanie. Musisz pozwalać mu się odsłaniać, bo to polityk, cały czas musi być widoczny. Nam nawet by się nie śniło pozwolić komukolwiek na rzeczy, które robi Armstrong. Nigdy, przenigdy. Byłoby to kompletnie niedopuszczalne.

Froelich odwróciła się, powiodła wzrokiem po pokoju. Raz jeszcze przełknęła ślinę i skinęła lekko głową.

– Dzięki – powiedziała. – Za to, że próbowałaś mnie pocieszyć. Ale teraz muszę trochę pomyśleć.

– Kordony – wtrącił Reacher. – Powinny mieć szerokość trzech czwartych kilometra. Nie dopuszczaj do niego ludzi i niech cały czas towarzyszy mu co najmniej czterech agentów, dosłownie w zasięgu ręki. Tyle przynajmniej możesz zrobić.

Froelich pokręciła głową.

– Nie mogę – rzekła. – Uznano by to za nierozsądne, a nawet niedemokratyczne. Przez najbliższe trzy lata czekają go setki podobnych tygodni. Po trzech latach sytuacja jeszcze się pogorszy, bo ostatni rok kadencji to rok wyborów. Obaj będą próbowali wygrać, toteż będziemy musieli rozluźnić kontrolę. A za jakieś siedem lat Armstrong zacznie ubiegać się o własną nominację. Widzieliście kiedyś, jak to robią? Spotkania z tłumami, wszędzie, w całym kraju, począwszy od New Hampshire. Nieformalne wiece w miasteczkach, imprezy charytatywne, absolutny koszmar.

W pokoju zapadła cisza. Neagley zsunęła się z parapetu i przeszła na drugą stronę do komody. Wyjęła z szuflady, z której pochodziły zdjęcia, dwie cienkie teczki. Uniosła pierwszą.

– Raport pisemny – oznajmiła. – Najważniejsze spostrzeżenia i zalecenia z punktu widzenia zawodowców.

– W porządku – mruknęła Froelich.

Neagley podniosła drugą teczkę.

– I nasze wydatki – dodała. – Na wszystko mamy rachunki, kwity i tak dalej. Wystawcie czek na nazwisko Reachera, to jego pieniądze.

– W porządku – powtórzyła Froelich. Wzięła teczki i przycisnęła je do piersi, niczym talizman.

– No i jeszcze Elizabeth Wright z New Jersey – wtrącił Reacher. – Nie zapomnij też o niej. Musicie się nią zająć.

Powiedziałem, że w ramach rekompensaty za stracone spotkanie prawdopodobnie zaprosicie ją na bal inauguracyjny.

– W porządku – oznajmiła Froelich po raz trzeci. – Jasne, bal… Nieważne. Pomówię z kimś o tym.

Przez chwilę stała bez ruchu.

– To katastrofa – powtórzyła.

– To niewykonalne zadanie – przypomniał Reacher. – Nie zadręczaj się.

Skinęła głową.

– Joe mówił mi to samo. Mówił, że zważywszy na okoliczności, powinniśmy uważać dziewięćdziesięciopięcio-procentowe powodzenie za swój sukces.

– Dziewięćdziesięcioczteroprocentowe – poprawił Reacher. – Odkąd przejęliście zadania ochrony, straciliście jednego prezydenta z osiemnastu. Sześć procent niepowodzenia, nie tak źle.

– Dziewięćdziesiąt cztery, dziewięćdziesiąt pięć – rzekła Froelich. – Nieważne. Wygląda na to, że miał rację.

– Z tego, co pamiętam, często mu się to zdarzało.

– Ale nigdy nie straciliśmy wiceprezydenta – dodała. -Jak dotąd.

Wsunęła teczki pod pachę, ułożyła zdjęcia na komodzie i przesunęła tak, że utworzyły równiutki stosik. Wówczas podniosła je i wsunęła do torebki. Powiodła wzrokiem kolejno po czterech ścianach, jakby uczyła się na pamięć każdego szczegółu. Widać było, że jest lekko rozkojarzona. Ponownie pozdrowiła skinieniem głowy pustą przestrzeń i skierowała się do drzwi.

– Muszę iść – powiedziała.

Wyszła z pokoju, drzwi zamknęły się za nią z mlaśnięciem. Przez chwilę w pokoju było cicho, potem Neagley wstała. Chwyciła mankiety bluzy i wyciągnęła ręce wysoko w górę. Odchyliła głowę do tyłu i ziewnęła. Jej włosy spłynęły na ramiona. Rąbek koszuli uniósł się i Reacher ujrzał twarde mięśnie nad paskiem dżinsów. Brzuch miała karbowany niczym skorupa żółwia.

– Wciąż świetnie wyglądasz – zauważył.

– Ty też. Do twarzy ci w czarnym.

– Zupełnie jakbym był w mundurze – mruknął. – Ostatnio miałem na sobie mundur pięć lat temu.

Neagley skończyła się przeciągać, przygładziła włosy i poprawiła koszulę.