Выбрать главу

– To kopia pewnego listu – oznajmiła.

Położyła ją na stole. Reacher i Neagley przysunęli bliżej krzesła i przyjrzeli się. Teczka była zupełnie standardowa, kryła w sobie kolorowe zdjęcie 20 na 25 centymetrów. Przedstawiało kartkę białego papieru, leżącą na drewnianej powierzchni, z drewnianą biurową linijką obok, wskazującą skalę. Wyglądało to na zwykły papier listowy. Pośrodku, parę centymetrów bliżej górnej krawędzi widniały trzy słowa. Czeka cię śmierć. Grube, ciemne litery, niewątpliwie wydrukowane z komputera.

W pokoju panowała cisza.

– Kiedy to przyszło? – spytał Reacher.

– W poniedziałek po wyborach – odparła Froelich. -Ekspresem.

– Na adres Armstronga?

Froelich przytaknęła.

– W senacie. Ale on tego nie widział. Otwieramy całą publiczną pocztę adresowaną do naszych podopiecznych i przekazujemy tylko to, co uznamy za stosowne. Nie sądziliśmy, że to jest stosowne. A wy?

– Dwie rzeczy. Po pierwsze, to prawda.

– Nie, jeśli zdołam coś na to poradzić.

– Odkryłaś tajemnicę nieśmiertelności? Każdego czeka śmierć, Froelich. Mnie, ciebie. Może dożyjemy setki, ale nie będziemy żyć wiecznie. Zatem technicznie rzecz biorąc, to stwierdzenie faktu. Absolutnie prawdziwa przepowiednia, nie tylko groźba.

– Co nasuwa pytanie – wtrąciła Neagley. – Czy jej autor był dość mądry, by świadomie tak ją sformułować?

– W jakim celu?

– By uniknąć kary, gdybyście go znaleźli? Albo ją oczywiście. Móc powiedzieć: hej, to nie była groźba, po prostu stwierdzenie faktu. Mikroślady mówią cokolwiek o inteligencji nadawcy.

Froelich spojrzała na nią ze zdumieniem i ze sporym szacunkiem.

– Dojdziemy do tego – rzekła. – I jesteśmy niemal pewni, że to on, nie ona.

– Czemu?

– Dojdziemy do tego – powtórzyła Froelich.

– Ale dlaczego w ogóle się tym przejmujecie? – spytał Reacher. – To moja druga reakcja. Z pewnością wszyscy oni dostają całe worki podobnych gróźb.

Froelich skinęła głową.

– Zwykle kilkanaście tysięcy rocznie. Tyle że większość z nich trafia do prezydenta. Rzadko się zdarza, by list wysłano wyłącznie do wiceprezydenta. Większość jest pisana na starych kawałkach papieru, kredkami, z błędami ortograficznymi, pokreślona. Ma jakieś wady. Ten nie. Od początku się wyróżniał. Toteż obejrzeliśmy go uważnie.

– Gdzie nadano list?

– W Las Vegas. Co niestety w niczym nie pomaga. Jeśli chodzi o przyjezdnych Amerykanów, Vegas może poszczycić się największą liczbą turystów.

– Jesteście pewni, że przysłał to Amerykanin?

– To kwestia procentów. Nigdy jeszcze nie dostaliśmy pisemnej groźby od cudzoziemca.

– I nie sądzicie, że mieszka w Vegas?

– Mało prawdopodobne. Uważamy, że pojechał tam, by wysłać list.

– Z powodu? – wtrąciła Neagley.

– Z powodu śladów – wyjaśniła Froelich. – Wyniki są bardzo niezwykłe. Wskazują na niezmiernie ostrożnego i starannego sprawcę.

– Szczegóły?

– Byłaś specjalistką w żandarmerii wojskowej?

– Specjalizowała się w skręcaniu ludziom karków – mruknął Reacher. – Ale czasami interesowały ją inne rzeczy.

– Nie słuchaj go – prychnęła Neagley. – Przeszłam sześciomiesięczne szkolenie w laboratoriach FBI.

Froelich przytaknęła.

– Wysłaliśmy to do FBI. Mają większe możliwości niż my.

Ktoś zapukał do drzwi. Reacher wstał, przysunął oko do wizjera. Kelner z kawą. Otworzył drzwi, odebrał mu tacę. Duży dzbanek, trzy odwrócone filiżanki, trzy spodeczki. Ani śladu mleka, cukru bądź łyżeczek – oraz samotna różowa róża w wąskim porcelanowym wazonie. Zaniósł tacę do stołu. Froelich przesunęła zdjęcie, by zrobić miejsce. Neagley ustawiła filiżanki i zaczęła nalewać.

– Co odkryło FBI? – spytała.

– Koperta była czysta – powiedziała Froelich. – Standardowa, brązowa, normalnej wielkości z klejem i zamknięciem na metalowy motylek. Adres wydrukowano na samoprzylepnej etykiecie, najprawdopodobniej z tego samego komputera co wiadomość. List wsunięto bez składania. Klej zwilżono wodą z kranu, żadnej śliny, DNA ani odcisków palców na zamknięciu. Znaleźliśmy pięć zestawów na samej kopercie. Trzy należały do pracowników poczty: ich odciski są w aktach, jak wszystkich pracowników rządowych. To warunek zatrudnienia. Czwarte zostawił senacki sortowacz poczty, który to nam przekazał. A piąte nasz agent.

Neagley skinęła głową.

– Zostawmy zatem kopertę. Choć woda z kranu to ciekawy szczegół. Gość dużo czyta, jest na bieżąco.

– A sam list? – spytał Reacher.

Froelich uniosła zdjęcie do światła.

– Bardzo dziwny – rzekła. – Laboratoria FBI twierdzą, że papier został wyprodukowany przez firmę Georgia-Pacific. To ich biały 24-funtowy, gładki, bezkwasowy standardowy papier do drukarek laserowych. Format A4. Georgia-Pacific jest trzecim największym dostawcą na rynku biurowym. Sprzedają setki ton papieru tygodniowo. W żaden sposób nie da się wyśledzić pochodzenia jednej kartki. Lecz jego ryza jest droższa o dolara czy dwa niż zwykłego papieru. To może coś znaczyć. Albo nie.

– A druk?

– Drukarka laserowa Hewlett-Packarda. Poznają to po składzie tonera. Nie potrafią podać modelu, bo wszystkie czarno-białe laserówki używają tego samego tonera. Czcionka to Times New Roman z Microsoft Works 4.5 dla Windows 95, czternastka, bold.

– Mogą podać dokładny program komputerowy?

Froelich skinęła głową.

– Mają od tego speca. Czcionki różnią się odrobinę w różnych edytorach. Autorzy oprogramowania lubią majstrować przy kerningu, czyli odstępach pomiędzy poszczególnymi literami, nie między słowami. Jeśli przyjrzeć się bardzo uważnie, można to wyczuć, a następnie zmierzyć i zidentyfikować program. Niespecjalnie jednak nam to pomoże. Na świecie muszą istnieć miliony pecetów z za instalowanymi Works 4.5.

– I pewnie żadnych odcisków? – wtrąciła Neagley.

– Tu właśnie zaczynają się dziwy – odparła Froelich.

Przesunęła o parę centymetrów tacę z kawą i położyła zdjęcie na blacie. Wskazała górną krawędź. – Tu, na samym skraju, znaleźliśmy mikroskopijne ślady talku.

Następnie pokazała punkt parę centymetrów poniżej.

– A tu mamy dwie wyraźne smugi talku. Jedną z wierzchu, drugą od spodu.

– Lateksowe rękawiczki – mruknęła Neagley.

– Zgadza się – przytaknęła Froelich. – Jednorazowe lateksowe rękawiczki. Takie jak u lekarza czy dentysty. Kupuje się je w pudełkach po pięćdziesiąt bądź sto par. Wnętrze wysypane jest talkiem, co ułatwia nakładanie. W pudełku jednak pozostaje zawsze trochę talku, który przywiera też do zewnętrznej strony rękawiczek. Pył na krawędzi został zapieczony, smugi nie.

– Jasne – rzuciła Neagley. – Gość wkłada rękawiczki, otwiera nową ryzę papieru, porusza go, żeby się nie kleił, stąd talk na krawędzi, ładuje do drukarki, drukuje wiadomość, wówczas talk zostaje zapieczony.

– Bo do druku laserowego wykorzystuje się ciepło – dodała Froelich. – Proszek tonera jest przyciągany do papieru ładunkiem elektrostatycznym uformowanym w kształcie litery, a następnie grzałka wtapia toner na stałe. Przez moment temperatura sięga stu stopni. Neagley pochyliła się niżej.

– Potem wyciąga papier z tacki, chwytając go między kciuk i palec wskazujący, stąd smugi po obu stronach blisko krawędzi, niezapieczone, bo powstały już po druku. I wiecie co? Drukował to w domu, nie w biurze.

– Czemu?

– Chwyt kartki oznacza, że papier wysuwał się z drukarki pionowo, jak grzanka z tostera. Gdyby wychodził płasko, ślady wyglądałyby inaczej. Pozostałaby większa smuga z przodu, efekt przesunięcia, mniejszy ślad z tyłu. A jedyne drukarki Hewlett-Packarda, które wysuwają papier pionowo, to najmniejsze modele, domowe. Sama mam taką. Jest zbyt wolna, by używać jej na większą skalę, a toner wystarczy jedynie na 2500 stron. Amatorski sprzęt. Zatem facet zrobił to u siebie w domu.