Froelich przytaknęła.
– Uważam podobnie.
– Kto więc to zrobił? – spytał Reacher. – Kogo jeszcze widać na taśmie?
– Sprzątaczy – powiedziała Froelich.
Zaprowadziła ich do swego biura, z szuflady biurka wyjęła trzy kasety wideo. Podeszła do półek. Między drukarką i faksem stał mały telewizor Sony.
– To kopie – oznajmiła. – Oryginały trzymamy pod kluczem. Magnetowidy są podłączone do jednego zegara głównego. Jedna taśma to sześć godzin materiału. Od szóstej rano do południa, od południa do szóstej, od szóstej do północy, od północy do szóstej i znowu.
Znalazła w szufladzie pilota, włączyła telewizor, wsunęła do odtwarzacza pierwszą taśmę. Usłyszeli szczęk, cichy pisk i na ekranie pojawił się niewyraźny obraz.
– Środa wieczór – oznajmiła Froelich. – Od osiemnastej.
Obraz był szaromleczny, szczegóły lekko rozmyte. To jednak wystarczyło. Kamera ukazywała całą kwadratową poczekalnię, widzianą zza głowy sekretarki, która siedziała przy biurku i rozmawiała przez telefon. Wyglądała staro, miała siwe włosy. Drzwi gabinetu Stuyvesanta, widoczne po prawej stronie obrazu, były zamknięte. W lewym dolnym rogu ujrzeli datę i godzinę. Froelich nacisnęła przewijanie i obraz przyspieszył. Biała głowa sekretarki poruszała się komicznie. Jej dłoń śmigała w górę, w dół, gdy kobieta kończyła jedną rozmowę i zaczynała następną. Jakiś człowiek znalazł się w polu widzenia i dostarczył na biurko cały stos poczty wewnętrznej. Sekretarka sortowała ją z szybkością automatu. Otwierała każdą kopertę, starannie wyjmowała zawartość, po czym na każdym liście przybijała u góry pieczątkę.
– Co robi? – spytał Reacher.
– Data otrzymania – wyjaśniła Froelich. – Cała ta operacja opiera się na bardzo dokładnej pracy papierkowej. Jak zawsze.
Sekretarka lewą ręką odginała kartki, prawą stemplowała datę. Przyspieszone tempo sprawiało, że pracowała oślepiająco szybko. W dolnym rogu obrazu data pozostawała bez zmian, czas płynął tak szybko, że mogli to jeszcze zarejestrować. Reacher odwrócił się od obrazu i rozejrzał po biurze Froelich. Typowe pomieszczenie rządowe. Cywilny odpowiednik biur, w których sam spędził większość czasu. Uderzająco brzydkie i wielkim kosztem wciśnięte do pięknego starego budynku. Solidna szara nylonowa wykładzina, laminowane meble, kable w prostych białych osłonkach. Wszędzie piętrzyły się wysokie stosy papieru. Na ścianach wisiały raporty i notatki służbowe. Dostrzegł też szafkę ze szklanymi drzwiami. W środku na półkach ułożono jakiś metr książek na temat procedur służbowych. Pomieszczenie nie miało okna. Stała w nim jednak roślinka w plastikowej doniczce na biurku – blada, sucha, walcząca o życie. Żadnych zdjęć, pamiątek, niczego osobistego prócz słabej woni perfum w powietrzu i na obiciu krzesła.
– Dobra. Teraz Stuyvesant wychodzi – oznajmiła Froelich.
Reacher obejrzał się na ekran i ujrzał licznik wskazujący 19:30, następnie 19:31. Stuyvesant z trzykrotnym przyspieszeniem wyszedł z gabinetu. Był wysokim mężczyzną o szerokich barkach, lekko zgarbionym, siwiejącym na skroniach. W dłoni trzymał cienką teczkę. Przyspieszenie sprawiało, że poruszał się z absurdalną energią. Niemal podbiegł do wieszaka, zdjął czarny płaszcz przeciwdeszczowy, narzucił go na ramiona, podbiegł z powrotem do biurka sekretarki, pochylił się gwałtownie, powiedział coś i pędem zniknął z ekranu. Froelich jeszcze mocniej nacisnęła przycisk przewijania i taśma zdwoiła prędkość. Sekretarka poruszała się gwałtownie i kręciła na swym krześle. Cyferki licznika stały się nieczytelne. Gdy 19 zmieniła się w 20, sekretarka zerwała się z miejsca, a Froelich spowolniła taśmę z powrotem do potrójnej szybkości, pokazując, jak kobieta na sekundę uchyla drzwi Stuyvesanta. Trzymając je za klamkę i podnosząc stopę z ziemi, zajrzała do środka, natychmiast odwróciła się i zamknęła drzwi. Przebiegła przez poczekalnię, zabrała torebkę, parasolkę i płaszcz, i zniknęła w mroku korytarza. Froelich ponownie przyspieszyła. Tym razem licznik jeszcze szybciej pędził naprzód, obraz jednak zupełnie się nie zmieniał. Opuszczone biuro trwało w bezruchu, podczas gdy czas pędził naprzód.
– O której przychodzą sprzątacze? – spytał Reacher.
– Tuż przed północą – odparła Froelich.
– Tak późno?
– Pracują na nocną zmianę. Firma działa całą dobę.
– Do tego czasu nie widać nic więcej?
– Absolutnie nic.
– To przewiń, wiemy już, jak to wygląda.
Froelich zaczęła naciskać guziki na pilocie, na zmianę przewijając bez podglądu – ekran pokrywał śnieżny szum – i zaglądając, by sprawdzić wskazanie licznika. O 23:50 zwolniła, licznik cykał, odmierzając sekundy. O 23:52 na końcu korytarza dostrzegli ruch. Z mroku wynurzył się trzyosobowy zespół, dwie kobiety i mężczyzna, wszyscy w czarnych kombinezonach. Wyglądali na Latynosów – niscy, krępi, ciemnowłosi, opanowani. Mężczyzna pchał przed sobą wózek z czarnym workiem na śmieci podczepionym do pętli z przodu i tacami pełnymi ścierek, środków czyszczących i sprejów. Jedna z kobiet niosła odkurzacz z długą rurą i szeroką końcówką, przewieszony przez ramię niczym plecak, druga w jednej dłoni dźwigała wiadro, a w drugiej mop, zakończony dużą myjką z gąbki. Skomplikowany system przekładni, sięgających do połowy kija, umożliwiał wyciskanie nadmiaru wody. Cała trójka nosiła gumowe rękawiczki, bardzo jasne: przezroczyste bądź lekko żółtawe. Cała trójka sprawiała wrażenie zmęczonych; to typowe u ludzi z nocnej zmiany. Wyglądali też czysto, schludnie i bardzo profesjonalnie. Mieli starannie uczesane włosy, a ich twarze mówiły jasno: wiemy, że to zdecydowanie nie najwspanialsza praca na świecie, ale zamierzamy wykonać ją jak należy. Froelich wcisnęła pauzę i zatrzymała taśmę tuż przed drzwiami Stuyvesanta.
– Kim oni są? – spytał Reacher.
– Pracownikami rządowymi – odparła Froelich. – Większość sprzątaczy w tym mieście to pracownicy kontraktowi, zatrudnieni za minimalną stawkę bez żadnych premii.
Często się wymieniają, są nikim. My jednak mamy własny personel, FBI też. Potrzebni nam ludzie, którym możemy zaufać. Zawsze zatrudniamy dwa zespoły, przechodzą wywiad, sprawdzamy ich przeszłość. Nie przekroczą progu, jeśli nie okażą się porządnymi ludźmi. Wówczas płacimy im bardzo dobrze, zapewniamy opiekę zdrowotną, dentystyczną, płatny urlop i tak dalej. To pracownicy naszego departamentu, podobnie jak my wszyscy.
– A oni jak na to reagują?
Skinęła głową.
– Zazwyczaj są wspaniali.
– Sądzisz jednak, że to oni przemycili do środka list?
– Nie widzę innego rozwiązania.
Reacher wskazał ekran.
– Gdzie więc jest teraz?
– Może być w worku ze śmieciami, w sztywnej kopercie. Albo w teczce, przyklejony pod spód jednej z tac czy półek. Nawet na plecach mężczyzny pod kombinezonem.
Nacisnęła odtwarzanie. Sprzątacze ruszyli naprzód do gabinetu Stuyvesanta, drzwi się za nimi zatrzasnęły. Kamera obojętnie patrzyła przed siebie. Licznik tykał, pięć minut, siedem, osiem. I wtedy taśma się skończyła.
– Północ – powiedziała Froelich.
Wysunęła kasetę i założyła drugą. Nacisnęła przycisk, data zmieniła się na czwartkową. Dokładnie o północy licznik wystartował od zera. Zaczął pełznąć naprzód, dwie minuty, cztery, sześć.
– Niewątpliwie są dokładni – zauważyła Neagley. – Nasi sprzątacze biurowi w tym czasie załatwiliby cały budynek. Ot, muśnięcie tu i tam.
– Stuyvesant lubi mieć porządek – odparła Froelich.
Siedem minut po północy drzwi się otworzyły i sprzątacze wyszli.
– Uważasz, że od tej pory list leżał już na biurku? – spytał Reacher.