popełniła poważny błąd, ujawniając wam istnienie jakiegokolwiek zagrożenia. Mogę tylko rzec, że przechwytuje
my mnóstwo gróźb, a potem się nimi zajmujemy. To co
robimy, pozostaje tajne. Proszę zatem, abyście przyjęli do
wiadomości, że od tej pory obowiązuje was bezwzględny
zakaz wspominania o tej sytuacji komukolwiek poza obecnymi tutaj. O sytuacji i o wszelkich naszych procedurach.
Wynika to z przepisów federalnych. Mogę uciec się też do
pewnych sankcji.
Odpowiedziała mu cisza. Reacher milczał, Neagley siedziała bez słowa, Froelich sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Stuyvesant całkowicie ją ignorował – patrzył na Reachera i Neagley, z początku wrogo, a potem, o dziwo, z namysłem. Znów zaczął się nad czymś zastanawiać. Wstał, podszedł do niskiego kredensu z telefonami, przykucnął przed nim, otworzył drzwiczki, wyjął dwa żółte notatniki i dwa długopisy. Wrócił, położył je przed Reacherem i Neagley. Ponownie okrążył stół i usiadł na swoim miejscu.
– Zapiszcie wasze pełne nazwiska – polecił. – Wszystkie
imiona, przydomki, pseudonimy, daty urodzenia, numery
ubezpieczenia społecznego, numery identyfikacyjne z wojska i aktualne adresy.
– Po co? – spytał Reacher.
– Po prostu to zróbcie – odparł Stuyvesant.
Reacher zawahał się chwilkę, po czym podniósł długopis. Froelich spojrzała na niego niespokojnie. Neagley uniosła wzrok, wzruszyła ramionami i zaczęła pisać. Reacher odczekał sekundę, po czym poszedł w jej ślady. Skończył jednak znacznie wcześniej. Nie miał drugiego imienia, nie miał też adresu. Stuyvesant podszedł do nich od tyłu, zebrał ze stołu notatniki i bez słowa wyszedł z sali, trzymając je pod pachą. Drzwi zatrzasnęły się za nim ze szczękiem.
– No to mam kłopoty – oznajmiła Froelich. – I wam też narobiłam kłopotów.
– Nie przejmuj się – odparł Reacher. – Każe nam podpisać zobowiązanie do zachowania tajemnicy, to wszystko. Przypuszczam, że poszedł je przygotować.
– Ale co zrobi ze mną?
– Pewnie nic.
– Zdegraduje, wyleje?
– Zgodził się na audyt. Audyt był konieczny z powodu gróźb. Te dwie sprawy łączą się ze sobą. Powiemy mu, że cię wypytywaliśmy.
– Zdegraduje mnie – upierała się Froelich. – Od początku nie podobał mu się ten pomysł z audytem. Mówił, że oznacza on brak wiary we własne siły.
– Bzdura – mruknął Reacher. – U nas ciągle robi się takie rzeczy.
– Audyty rozwijają wiarę we własne siły – dodała Neagley. – Mówię z doświadczenia. Lepiej wiedzieć coś na pewno, niż liczyć na szczęście.
Froelich odwróciła wzrok, nie odpowiedziała. W sali zapadła cisza, wszyscy czekali. Pięć minut, dziesięć, piętnaście. Reacher wstał, przeciągnął się, podszedł do kredensu i obejrzał czerwony telefon. Podniósł słuchawkę, przyłożył do ucha; ani śladu sygnału. Przebiegł wzrokiem poufne notatki na tablicy. Sufit był niski, Reacher czuł na głowie ciepło lamp halogenowych. Usiadł ponownie, odwrócił krzesło, odchylił się i oparł stopy na siedzeniu sąsiedniego. Zerknął na zegarek. Stuyvesanta nie było już dwadzieścia minut.
– Co on, do diabła, robi? – spytał. – Sam je pisze?
– Może dzwoni do swoich agentów – podsunęła Neagley. – Może wszyscy trafimy do więzienia. W ten sposób zapewni sobie nasze wieczne milczenie.
Reacher ziewnął i uśmiechnął się.
– Damy mu jeszcze dziesięć minut, potem wychodzimy. Pójdziemy gdzieś razem na kolację.
Stuyvesant wrócił po kolejnych pięciu minutach. Wszedł do sali, zamknął za sobą drzwi. W rękach nie miał żadnych papierów. Usiadł na swym wcześniejszym miejscu, położył dłonie płasko na blacie. Palcami zaczął wystukiwać szybki rytm.
– Dobra – rzekł. – Na czym skończyliśmy? Reacher miał
chyba pytanie?
Reacher zdjął nogi z krzesła i odwrócił się.
– A miałem? – spytał.
Stuyvesant przytaknął.
– Spytałeś o tę szczególną groźbę. To albo robota kogoś z wewnątrz, albo z zewnątrz. Oczywiste, prawda?
– Teraz o tym rozmawiamy?
– Owszem – odparł Stuyvesant.
– Czemu? Co się zmieniło?
Stuyvesant puścił jego pytania mimo uszu.
– Jeśli to robota z zewnątrz, czy powinniśmy się martwić? Może nie, bo to także przypomina baseball. Jeśli Jankesi przyjadą do miasta, twierdząc, że pokonają Orioles,
czy znaczy to, że tak się stanie? Przechwałki to nie to samo
co spełnienie groźby.
Nikt się nie odezwał.
– Tu powinniście się wypowiedzieć – rzucił Stuyvesant.
Reacher wzruszył ramionami.
– No dobra – powiedział. – Myślisz, że to robota kogoś z zewnątrz?
– Nie. Myślę, że to zastraszenie z wewnątrz, mające zaszkodzić karierze Froelich. A teraz spytaj, co zamierzam z tym zrobić.
Reacher zerknął na niego, potem na zegarek, na ścianę. Dwadzieścia pięć minut, sobotni wieczór w samym środku trójkąta DC-Maryland-Wirginia.
– Wiem, co zamierzasz z tym zrobić – oznajmił.
– Wiesz?
– Zamierzasz zatrudnić mnie i Neagley do przeprowadzenia wewnętrznego śledztwa.
– Zamierzam?
Reacher przytaknął.
– Jeśli obawiasz się wewnętrznego zastraszenia, potrzebujesz wewnętrznego śledztwa. To jasne. A nie możesz wykorzystać kogoś ze swoich ludzi, bo mógłbyś trafić przypadkiem na winnego. Nie chcesz też ściągać FBI, bo nie tak
pracuje się w Waszyngtonie. Nikt nie pierze brudów publicznie. Potrzebujesz zatem kogoś z zewnątrz. A w tej chwili
siedzi przed tobą dwójka takich ludzi. Są już w to zaangażowani, bo Froelich ich włączyła. Albo zatem kończysz ich
angażować, albo najmujesz do nowej roboty. A wolałbyś nająć, bo dzięki temu nie musiałbyś obwiniać o nic świetnej agentki, którą właśnie awansowałeś. Czy możesz nas zatem do czegoś wykorzystać? Oczywiście, że tak. Kto byłby lepszy niż młodszy brat Joego Reachera? W Departamencie Skarbu Joe Reacher to ktoś w rodzaju świętego. Jesteś zatem kryty, i ja także, dzięki Joemu, od początku jestem dla was wiarygodny. Byłem też dobrym śledczym w wojsku, podobnie jak Neagley. Wiesz, bo właśnie sprawdziłeś. Domyślam się, że spędziłeś dwadzieścia pięć minut, rozmawiając z Pentagonem i Agencją Bezpieczeństwa Narodowego. Po to były ci te wszystkie szczegóły. Sprawdzili nas w swoich komputerach i wyszło, że jesteśmy czyści. Bardziej niż czyści. Zapewne wciąż mają nasze wszystkie uprawnienia i zapewne są one dużo szersze, niż potrzebujesz.
Stuyvesant przytaknął. Sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego.
– Doskonała analiza – pochwalił. – Dostaniecie tę robotę, gdy tylko otrzymam na papierze oficjalną informację o waszym poziomie dostępu. To powinno potrwać jakąś godzinę, dwie.
– Możesz to zrobić? – wtrąciła Neagley.
– Mogę zrobić, co tylko zechcę – odparł Stuyvesant. -Prezydenci dają dużą władzę ludziom, którzy mają utrzymywać ich przy życiu.
Cisza.
– Czy będę podejrzany? – spytał Stuyvesant.
– Nie – odparł Reacher.
– A może powinienem? Może powinienem być waszym numerem jeden? Może zmuszono mnie, bym awansował kobietę? Uczyniłem to pod naciskiem, ale w głębi duszy jestem przeciw, toteż działam za jej plecami, by doprowadzić ją do paniki i tym samym zdyskredytować.
Reacher milczał.
– Mogłem znaleźć przyjaciela bądź krewnego, od którego nigdy nie pobrano odcisków. Mogłem położyć list na własnym biurku o wpół do ósmej w środę wieczór i polecić sekretarce, by go nie zauważyła. Posłuchałaby mojego polecenia. Albo mógłbym kazać sprzątaczom, by przemycili go tamtej nocy. Oni też by mnie posłuchali. Równie dobrze jednak mogliby posłuchać poleceń Froelich. Ona najpewniej powinna być waszym numerem dwa. Może mieć przyjaciela bądź krewnego, od którego nie pobierano odcisków. I mogła wszystko zaaranżować tak, by świetnie sobie z tym poradzić i zwiększyć swą wiarygodność.