Выбрать главу

– Znalazł go – mruknął Reacher.

– Ten numer z teczką jest dziwny – zauważyła Neagley. – Czemu ją zostawił?

– Może miał wczesne spotkanie – podsunął Reacher. -Może zostawił ją, bo wiedział, że i tak zaraz wyjdzie.

Przewinął następną godzinę. Ludzie pojawiali się i znikali. Froelich dwa razy zajrzała do gabinetu. Potem zjawili się technicy z kryminalistyki. Dwadzieścia minut później wyszli, zabierając list w plastikowej torebce na dowody. Reacher przewinął taśmę, wciąż na podglądzie, i znów obejrzał wydarzenia całego poranka, tym razem od tyłu. Zespół z kryminalistyki wyszedł i znów się pojawił. Froelich dwa razy wyszła i weszła. Stuyvesant zjawił się i zniknął. Tak samo sekretarka.

– Teraz zaczynają się nudy – westchnął Reacher. – Całe

godziny niczego.

Obraz na ekranie znieruchomiał, ukazując puste biuro. Licznik cofał się szybko. Nie działo się absolutnie nic. Na oryginalnej taśmie szczegóły widać było lepiej, nie dostrzegli ich jednak zbyt wiele – jedynie szarość i mleczną biel. Wystarczy do podglądu, ale nagranie nie dostałoby raczej żadnych nagród technicznych.

– Wiesz co – powiedział Reacher. – Przez trzynaście lat byłem gliną i nigdy nie znalazłem niczego istotnego na taśmie z kamery przemysłowej. Ani razu.

– Ja też nie – dodała Neagley. – A ile godzin zmarnowałam.

O szóstej rano taśma zatrzymała się gwałtownie. Reacher wysunął ją, przewinął drugą taśmę do końca i ponownie rozpoczął cierpliwe oglądanie od tyłu. Licznik przeskoczył na piątą i dalej ku czwartej. Nic. Jedynie biuro, puste, szare, nieruchome.

– Czemu robimy to dziś wieczór? – spytała Neagley.

– Bo jestem niecierpliwy – wyjaśnił Reacher.

– Chcesz zdobyć punkt dla wojska? Chcesz pokazać tym cywilom, jak pracują prawdziwi zawodowcy?

– Nie muszę niczego udowadniać – odparł Reacher. -Zdobyliśmy już trzy i pół punktu.

Pochylił się bliżej ekranu, walcząc z chęcią zamknięcia oczu. Czwarta rano. Nic, nikt nie dostarczał żadnych listów.

– A może jest inny powód, dla którego robimy to już dzisiaj? – zagadnęła Neagley. – Może starasz się przeskoczyć swojego brata?

– Nie muszę. Wiem dokładnie, czym się różniliśmy. I nie obchodzi mnie zdanie nikogo innego.

– Co się z nim stało?

– Umarł.

– Już się domyśliłam. Ale jak?

– Został zabity, na służbie. Tuż po tym, jak wyszedłem z wojska. W Georgii, na południe od Atlanty. Tajne spotkanie z informatorem w sprawie fałszerstw. Wpadli w zasadzkę. Dwukrotnie strzelono mu w głowę.

– Znaleźli ludzi, którzy to zrobili?

– Nie.

– To straszne.

– Niezupełnie. Ja ich znalazłem.

– I co zrobiłeś?

– A jak myślisz?

– Dobra. Jak?

– Było ich dwóch, ojciec i syn. Syna utopiłem w basenie, ojciec spłonął w pożarze. Wcześniej strzeliłem mu w pierś z czterdziestkiczwórki.

– To powinno załatwić sprawę.

– A morał historii brzmi: nie zaczepiaj mnie ani moich bliskich. Szkoda tylko, że nie wiedzieli o tym wcześniej. -Jakieś konsekwencje?

– Szybko zniknąłem, trzymałem się z daleka, musiałem. Nie mogłem przyjechać na pogrzeb.

– Kiepska sprawa.

– Facet, z którym się spotykał, też zginął. Wykrwawił się na śmierć pod autostradą. Była też kobieta z biura Joego, jego asystentka Molly Beth Gordon. Zabili ją nożem na lotnisku w Atlancie.

– Widziałam jej nazwisko na liście honorowej.

Reacher umilkł. Taśma cofała się niestrudzenie. Trzecia

rano, druga pięćdziesiąt pięć. Druga czterdzieści. Nic.

– Cała ta sprawa była jednym wielkim bagnem – rzekł. – Tak naprawdę to wyłącznie jego wina.

– Ostre słowa.

– Wyszedł poza swoją działkę. Czy ty dałabyś się złapać w zasadzkę podczas spotkania?

– Nie.

– Ja też nie.

– Zrobiłabym wszystko, co trzeba – powiedziała Neagley. – No wiesz, przyjechała trzy godziny wcześniej, wszystko sprawdziła, obserwowała, zablokowała podejścia.

– Ale Joe tego nie zrobił. Nie znał się na tym. Chodzi o to, że wyglądał na twardziela. Metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, sto trzydzieści kilo, zbudowany jak skała, ręce jak łopaty, groźna twarz. Pod względem fizycznym byliśmy jak bliźniacy. Ale nasze mózgi działały inaczej. W głębi ducha Joe był typem mózgowca, niewinnym, więcej – naiwnym. Nigdy nie uciekał się do nieczystych zagrań. Dla niego wszystko przypominało partię szachów. Odbiera telefon, ustala termin spotkania, jedzie na nie. Zupełnie jakby przesuwał swego skoczka czy wieżę. Nie spodziewał się, że ktoś może się zjawić i rozwalić całą szachownicę.

Neagley nie odpowiedziała. Taśma pędziła do tyłu. Na ekranie nic się nie działo. Puste kwadratowe biuro, szare, nieruchome.

– Po wszystkim byłem wściekły, że zachował się tak nie

ostrożnie – ciągnął Reacher. – Potem jednak zrozumiałem,

że nie mogę go za to obwiniać. Żeby być nieostrożnym,

trzeba wiedzieć, jak zachować ostrożność. A on nie wie

dział, po prostu nie wiedział. Nie dostrzegał takich rzeczy.

Nie myślał w ten sposób.

– I?

– Chyba byłem wściekły, że nie załatwiłem tego za niego.

– A mogłeś?

Pokręcił głową.

– Nie widziałem go od siedmiu lat, nie miałem pojęcia, gdzie się podziewa. On nie miał pojęcia, gdzie ja jestem. Ale ktoś taki jak ja powinien był to zrobić. Joe powinien poprosić o pomoc.

– Był zbyt dumny?

– Nie, zbyt naiwny. W tym właśnie problem.

– Mógł jakoś zareagować? Już na miejscu?

Reacher się skrzywił.

– W sumie byli całkiem nieźli. Według naszych kryteriów, półzawodowcy. Musiał mieć jakąś szansę, ale wszystko zależało od ułamka sekundy. Czysty instynkt. A instynkt Joego tkwił głęboko pogrzebany pod całą warstwą mózgową. Pewnie zawahał się, żeby pomyśleć, jak zawsze. Był po prostu zbyt ostrożny.

– Naiwny i zbyt ostrożny – powtórzyła Neagley. – Ludzie stąd nie podzielają tej opinii.

– W oczach ludzi stąd musiał wyglądać jak dzikus. Wszystko jest rzeczą względną.

Neagley poprawiła się na krześle, nie spuszczając wzroku z ekranu.

– Uwaga – rzuciła – zbliża się godzina duchów.

Zegar cofał się nieustannie. Wpół do pierwszej. Spokój. A potem, szesnaście minut po północy, z pogrążonego w mroku korytarza wynurzyła się maszerująca tyłem ekipa sprzątaczy. Reacher obserwował ich poruszających się w przyspieszonym tempie, póki siedem po dwunastej nie zniknęli w gabinecie Stuyvesanta. Wówczas odtworzył taśmę normalnie, ze zwykłą prędkością, patrząc, jak wychodzą z gabinetu i sprzątają stanowisko sekretarki.

– Co o tym sądzisz? – spytał.

– Wyglądają całkiem normalnie – odparła Neagley.

– Gdyby właśnie zostawili tam list, czy byliby tacy spokojni?

Nie spieszyli się. Nie byli niepewni, zdenerwowani, spłoszeni, podnieceni. Nie oglądali się na drzwi Stuyvesanta, po prostu sprzątali, sprawnie i szybko. Ponownie cofnął taśmę do dwunastej siedem i dalej. Zatrzymała się dokładnie o dwunastej. Wyjął kasetę, wsunął na jej miejsce pierwszą. Przewinął. Cofnął na podglądzie, póki nie zjawili się na ekranie, tuż przed dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dwie. Nacisnął odtwarzanie; razem patrzyli, jak sprzątacze zjawiają się w biurze. Gdy widać ich było wyraźnie, zatrzymał taśmę.