Brak odpowiedzi.
– Koniec z ubezpieczeniem zdrowotnym i premiami. Brak odpowiedzi.
– Może nawet zamkną was w więzieniu. Cisza.
– Cokolwiek się stanie, to się stanie – powiedział Julio.
– Czy ktoś kazał wam go tam położyć? Ktoś, kogo znacie, ktoś z pracy?
Zero reakcji.
– Ktoś, kogo znacie spoza pracy?
– Nie mieliśmy nic wspólnego z żadnym listem.
– Co zatem zrobiliście? – spytał Reacher.
– Sprzątaliśmy. Po to tam jesteśmy.
– Siedzieliście tam bardzo długo.
Julio spojrzał na żonę, jakby coś go zaskoczyło.
– Oglądaliśmy taśmę – wyjaśnił Reacher.
– Wiemy o kamerach – powiedział Julio.
– Co noc pracujecie tak samo?
– Musimy.
– Każdej nocy siedzicie tam tak długo? Julio wzruszył ramionami.
– Pewnie tak.
– Odpoczywacie tam?
– Nie, sprzątamy.
– Pracujecie według ścisłej rutyny?
– Chyba tak. Odkurzamy, ścieramy kurze, opróżniamy
kosz, układamy wszystko, przechodzimy do następnego
biura.
W pokoju zapadła cisza, słychać było jedynie odległy rytm z samochodowego radia, wytłumiony przez otaczające ich ściany i okna.
– W porządku – rzuciła Neagley. – Teraz posłuchajcie.
Taśma pokazuje, że weszliście do środka. Rano na biurku
znaleziono list. Uważamy, że położyliście go tam, bo ktoś
was poprosił. Może twierdził, że to dowcip albo zwykły
kawał. Może wmówił wam, że to nic takiego. I rzeczywiście to nic takiego, nic się nie stało. Musimy jednak wiedzieć, kto to był, ponieważ to także stanowi część gry.
Chcemy go znaleźć, a wy musicie nam powiedzieć. W przeciwnym razie gra dobiegnie końca i będziemy musieli założyć, że zostawiliście tam list z własnej inicjatywy. A to
już nie jest w porządku. To naprawdę złe wieści, bo list to
groźba pod adresem wiceprezydenta elekta Stanów Zjednoczonych. Za to można pójść do więzienia.
Brak reakcji. Kolejna długa cisza.
– Zwolnią nas? – spytała w końcu Maria.
– Nie słuchałaś? – odparła Neagley. – Jeśli nie powiecie nam, kto to był, pójdziecie do więzienia.
Twarz Marii była nieruchoma niczym wyrzeźbiona z kamienia. Podobnie twarze Anity i Julia. Kamienne rysy, puste oczy, stoickie, nieszczęśliwe miny. Przez tysiące lat chłopi nauczyli się jednego: wcześniej czy później nadchodzi rok głodu.
– Chodźmy – powiedział Reacher.
Wstali, przeszli przez przedpokój, przeskoczyli huśtawkę i sami otworzyli sobie drzwi. Gdy dotarli do suburbana, Froelich zamykała właśnie swój telefon komórkowy. W oczach miała panikę.
– Co się stało? – spytał Reacher.
– Dostaliśmy następny – odparła – dziesięć minut temu. Jest gorszy.
6
Czekał już na nich na środku długiego stołu w sali konferencyjnej. Wokół zebrała się niewielka grupka ludzi. Zamontowane w suficie halogeny oświetlały go idealnie. Brązowa koperta 20 na 30 centymetrów z metalowym zamknięciem, rozdarta z jednej strony. I pojedyncza kartka białego papieru, na której wydrukowano osiem słów: Dzień, w którym umrze Armstrong, zbliża się niechybnie. Wiadomość wydrukowano w dwóch liniach, idealnie wypośrodkowanych między marginesami, nieco powyżej środka kartki. Oprócz liter na papierze nie było nic innego. Ludzie przyglądali mu się w milczeniu. Mężczyzna w garniturze, wcześniej pilnujący recepcji, przecisnął się przez tłumek i zagadnął Froelich.
– Ja miałem w ręku kopertę – oznajmił. – Listu nie dotknąłem, wytrząsnąłem go.
– Jak się tu znalazł? – spytała.
– Strażnik z garażu poszedł do łazienki. Gdy wrócił, znalazł go na półce wewnątrz budki i przyniósł wprost do mnie. Przypuszczam, że też zostawił odciski na kopercie.
– Kiedy dokładnie?
– Pół godziny temu.
– W jaki sposób strażnik robi sobie przerwę? – spytał Reacher.
W sali zapadła cisza, ludzie odwrócili się, słysząc nowy głos. Mężczyzna z recepcji spojrzał na niego ostro z miną: kim ty do diabła jesteś?, później jednak dostrzegł twarz Froelich, wzruszył ramionami i odpowiedział posłusznie:
– Spuszcza szlaban i zamyka go. To wszystko. Biegnie
do łazienki, wraca też biegiem. Dwa, trzy razy na zmianę.
Siedzi tam pełnych osiem godzin.
Froelich skinęła głową.
– Nikt nie ma do niego pretensji. Czy ktoś wezwał już ekipę z laboratorium?
– Czekaliśmy na ciebie.
– W porządku, zostawcie go na stole. Niech nikt niczego nie dotyka. Zamknijcie pomieszczenie.
– Czy w garażu jest kamera? – zapytał Reacher.
– Tak, jest.
– Każ, by Nendick natychmiast przyniósł nam dzisiejszą taśmę.
Neagley wyciągnęła szyję, spoglądając na stół.
– Ujęli to dość kwieciście, nie sądzisz? A „niechybnie”
zdecydowanie eliminuje możliwość zwykłej zapowiedzi.
To otwarta groźba.
Froelich przytaknęła.
– Masz rację – powiedziała cicho. – Jeśli ktoś chciał zrobić dowcip, nagle stał się on bardzo poważny.
Wymówiła te słowa głośno, wyraźnie, i Reacher dostatecznie szybko zrozumiał, jaki miała w tym cel, by powieść wzrokiem po twarzach zebranych w sali osób. Żadna z nich nie zareagowała. Froelich zerknęła na zegarek.
– Armstrong jest już w powietrzu – oznajmiła. – W drodze do domu.
Przez sekundę milczała.
– Wezwijcie dodatkowy zespół – poleciła. – Połowa ludzi do Andrews, druga połowa do domu Armstronga. I dodatkowy samochód w konwoju. Jedźcie okrężną trasą.
Jeszcze przez chwilę ludzie czekali, potem zaczęli działać, szybko i sprawnie: elitarny zespół szykujący się do akcji. Reacher obserwował ich uważnie i podobało mu się to, co widział. Wraz z Neagley poszli za Froelich do jej biura. Tam zadzwoniła pod numer FBI i prosiła o pilne przysłanie zespołu z laboratorium. Wysłuchała odpowiedzi i odwiesiła słuchawkę.
– Nie ma raczej wątpliwości, co znajdą – rzuciła w przestrzeń. W tym momencie zapukał Nendick i wszedł do środka, niosąc w dłoni dwie kasety.
– Dwie kamery – wyjaśnił. – Jedna wewnątrz budki, wysoko na ścianie, skierowana w dół i na bok. Ma identyfikować kierowców w samochodach. Druga na zewnątrz, patrzy w głąb podjazdu, rejestruje zbliżające się wozy.
Położył obie kasety na biurku i wyszedł. Froelich podniosła pierwszą. Przysunęła krzesło do swego telewizora, włożyła kasetę do odtwarzacza i nacisnęła przycisk. To była kamera z budki. Filmowała pod ostrym kątem, mogła jednak uchwycić twarz kierowcy w oknie samochodu. Froelich przewinęła trzydzieści pięć minut, ponownie nacisnęła odtwarzanie. Wartownik siedział na swym stołku. Na ekranie widzieli jego lewy bark. Nie poruszał się. Froelich przewinęła taśmę do miejsca, w którym wstał. Dotknął kilku przycisków i zniknął. Przez trzydzieści sekund nic się nie działo. Potem na ekranie z prawej strony pojawiła się ręka, jedynie ręka w grubym miękkim rękawie, może tweedowym. Dłoń okrywała skórzana rękawiczka, w palcach tkwiła koperta. Właściciel ręki przepchnął ją przez na wpół
zamknięte przesuwane okienko i zsunął na półkę. Następnie ręka zniknęła.
– Wiedział o kamerze – podsumowała Froelich.
– Najwyraźniej – odparła Neagley. – Stał metr od budki i wyciągał rękę.
– Ale czy wiedział o drugiej? – spytał Reacher.
Froelich wyjęła pierwszą kasetę, wsadziła drugą. Przewinęła trzydzieści pięć minut, nacisnęła odtwarzanie. Ujrzeli przed sobą uliczkę podjazdową. Kiepskiej jakości nagranie sprawiło, że padające z zewnątrz plamy światła ostro kontrastowały z obszarami ukrytymi w cieniu. Cieniom brakowało szczegółów. Wszystko kręcono z wysoka, pod ostrym kątem. Góra obrazu obejmowała wyjazd na główną ulicę. Od dołu kończył się jakieś półtora metra od budki. Szerokość natomiast była doskonała, znakomita, wyraźnie widzieli obie ściany. Nikt nie zdołałby podejść do wejścia garażu, nie przechodząc przez pole widzenia kamery.