Taśma przesuwała się, nic się nie działo. Obserwowali licznik, póki nie dotarł do momentu wcześniejszego o dwadzieścia sekund od pojawienia się ręki. Wówczas skupili uwagę na ekranie. U góry pojawiła się postać, niewątpliwie mężczyzna, bez dwóch zdań. Ramiona i krok świadczyły o tym wyraźnie. Intruz miał na sobie ciężki tweedowy płaszcz, szary bądź ciemnobrązowy, ciemne spodnie, grube buty, szalik i kapelusz na głowie – z szerokim rondem, ciemny, zsunięty na czoło. Maszerował szybko, ze spuszczoną głową. Kamera cały czas ukazywała bardzo wyraźnie czubek kapelusza.
– Wiedział o drugiej kamerze – skomentował Reacher.
Taśma przesuwała się dalej. Mężczyzna szedł szybko, lecz wyraźnie miał swój cel. Nie spieszył się, nie biegł, cały czas panował nad sobą. W prawej dłoni trzymał kopertę,
którą przyciskał do ciała. Dotarł do dolnej krawędzi obrazu i zniknął, po czym pojawił się trzy sekundy później, już bez koperty. W tym samym tempie pomaszerował do końca uliczki i ostatecznie zniknął. Froelich zatrzymała taśmę.
– Opis?
– Niemożliwy – odparła Neagley. – Mężczyzna, nieco niski i przysadzisty, zapewne praworęczny. Nie widać, by kulał. Poza tym nie wiemy nic. Niczego nie widzieliśmy.
– Może nie aż tak przysadzisty – dodał Reacher. – Ten kąt skraca sylwetkę.
– Dysponował informacjami z wewnątrz – oświadczyła Froelich. – Wiedział o kamerach i przerwach wartownika. A zatem to jeden z nas.
– Niekoniecznie – nie zgodził się Reacher. – Może być z zewnątrz i po prostu was śledzić. Zewnętrzną kamerę da się dostrzec, jeśli dobrze poszukać. I mógł założyć istnienie tej drugiej. Większość firm używa podobnych. A wystarczyłoby parę dni obserwacji, by dowiedział się, jak wyglądają przerwy wartownika. Ale wiesz co? Nieważne, czy to ktoś z wewnątrz, czy z zewnątrz. Minęliśmy go o włos, musieliśmy, gdy pojechaliśmy przesłuchać sprzątaczy. Bo nawet jeśli to wasz człowiek, potrzebował czasu, by trafić na odpowiednią chwilę. Musiał obserwować. Zapewne siedział po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w wejście, może przez lornetkę.
W biurze zapadła cisza.
– Nikogo nie widziałam – odparła Froelich.
– Ja też nie – dodała Neagley.
– Miałem zamknięte oczy – rzekł Reacher.
– I tak byśmy go nie zauważyli – mruknęła Froelich. -Kiedy usłyszał silnik, z pewnością się schował.
– Pewnie tak – przyznał Reacher. – Ale przez chwilę byliśmy bardzo blisko.
– Cholera. – Froelich westchnęła.
– Tak, cholera – powtórzyła Neagley.
– To co robimy teraz? – spytała Froelich.
– Nic – odparł Reacher. – Nic nie możemy zrobić. Wszystko to działo się ponad czterdzieści minut temu. Jeśli to ktoś z wewnątrz, zdążył już wrócić do domu, może leży w łóżku. Jeśli z zewnątrz, jest już na autostradzie i jedzie na zachód, północ, południe. Mógł już przejechać nawet pięćdziesiąt kilometrów. Trudno, abyśmy zawiadomili policję w czterech stanach i kazali im szukać jadącego samochodem praworęcznego mężczyzny, który nie kuleje. A lepszego opisu nie mamy.
– Mogliby poszukać płaszcza i kapelusza na tylnym siedzeniu.
– Jest listopad, Froelich. Wszyscy noszą płaszcze i kapelusze.
– Co zatem zrobimy? – spytała ponownie.
– Liczmy na najlepsze, uwzględniajmy najgorsze. Skup się na Armstrongu, na wypadek gdyby groźba była prawdziwa. Pilnuj go bardzo dokładnie. Jak mówił Stuyvesant, groźby to nie to samo co prawdziwy zamach.
– Jak wyglądają jego plany? – spytała Neagley.
– Dzisiejszą noc spędzi w domu. Jutro jedzie na Kapitol.
– No to wszystko w porządku. Na Kapitolu spisałaś się wzorowo. Jeśli nawet Reacher i ja nie zdołaliśmy przejść przez tamtejszą ochronę, nie uda się to żadnemu krępemu mężczyźnie w płaszczu. Zakładając, że krępy mężczyzna w płaszczu chce cokolwiek zrobić, a nie tylko trochę cię podenerwować.
– Tak sądzisz?
– Jak mówił Stuyvesant, odetchnij głęboko i bierz się do roboty. Bądź pewna siebie.
– To nie wystarczy. Muszę wiedzieć, kto to jest.
– Wcześniej czy później się dowiemy. Do tego czasu, jeśli nie możesz atakować, musisz się bronić.
– Ona ma rację – potwierdził Reacher. – Na wszelki wypadek skup się na Armstrongu.
Froelich z roztargnieniem skinęła głową. Wyjęła kasetę z odtwarzacza i z powrotem wsadziła pierwszą. Puściła ją ponownie, wpatrując się w ekran. Strażnik wrócił z łazienki, zauważył kopertę, podniósł ją i wybiegł z pola widzenia obiektywu.
– Nie wygląda to dobrze – rzekła.
Ekipa laboratoryjna z FBI zjawiła się godzinę później. Technicy sfotografowali kartkę papieru leżącą na stole konferencyjnym; do ustalenia skali użyli biurowej linijki. Następnie sterylną plastikową pincetą unieśli kartkę i kopertę i umieścili w dwóch osobnych workach na dowody. Froelich podpisała formularz potwierdzający ich przekazanie, a technicy zabrali list do siebie. Następnie dwadzieścia minut spędziła, rozmawiając przez telefon. Pilnowała Armstronga, który wysiadł z helikoptera marynarki wojennej w bazie Andrews i ruszył do domu.
– W porządku, wszystko bezpieczne – oznajmiła w końcu. – Na razie.
Neagley ziewnęła i przeciągnęła się.
– To zrób sobie przerwę. Bądź gotowa na ciężki tydzień.
– Czuję się tak głupio – mruknęła Froelich. – Nie wiem, czy to zabawa, czy wszystko dzieje się serio.
– Za bardzo się przejmujesz – powiedziała Neagley.
Froelich wbiła wzrok w sufit.
– Co teraz zrobiłby Joe?
Reacher uśmiechnął się i zawiesił głos.
– Pewnie poszedłby do sklepu i kupił sobie garnitur.
– Mówię poważnie.
– Na minutę zamknąłby oczy i rozpracował całą sprawę niczym zadanie szachowe. Czytał Karola Marksa, wiedziałaś? Mówił, że Marks tłumaczył każde zdarzenie jednym prostym pytaniem, które brzmiało: kto na tym zyska?
– I co?
– Załóżmy, że to rzeczywiście ktoś z wewnątrz. Karol
Marks powiedziałby: w porządku, jeden z waszych ludzi chce
na tym zyskać. Joe zapytałby: dobra, ale jak zamierza zyskać?
– Sprawiając, że zbłaźnię się na oczach Stuyvesanta?
– I zostaniesz zdegradowana bądź zwolniona. Bo w ten
sposób on na tym zyska. To byłby jego cel. I to jedyny cel. W takiej sytuacji Armstrongowi nic nie grozi. To najważniejsze. A potem Joe powiedziałby: dobra, załóżmy, że to nie ktoś z wewnątrz. Załóżmy, że to człowiek z zewnątrz. W jaki sposób on chce na tym zyskać?
– Zabijając Armstronga.
– I to coś mu daje. Joe stwierdziłby, że musisz zachowywać się tak, jakby to był człowiek z zewnątrz. Działać bardzo spokojnie, bez paniki i przede wszystkim skutecznie. W ten sposób upieczesz dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zachowując spokój, nie pozwolisz zyskać człowiekowi z wewnątrz. Jeśli ci się uda, udaremnisz plany człowieka z zewnątrz.
Froelich, wyraźnie sfrustrowana, skinęła głową.
– Ale z kim mamy do czynienia? Co powiedzieli sprzątacze?
– Nic – odparł Reacher. – Osobiście uważam, że ktoś, kogo znają, przekonał ich, by przemycili list do środka, lecz nie chcą się do tego przyznać.