Выбрать главу

Zatem praktycznie każdy, kogo widział, mógł być podejrzany. Reacher potrafiłby przekonująco oskarżyć każdego. Kto był tu na miejscu? Stary porsche z zepsutą rurą wydechową przejechał obok z łoskotem. Tablice z Oklahomy, nieogolony kierowca. Kim był? Obok zardzewiałego rabbita parkował nowiuteńki mercury sable. Sable był czerwony, niemal na pewno wynajęty. Kto go wynajął? Jakiś gość, który przyjechał tu z zadaniem specjalnym? Reacher okrążył samochód, zajrzał przez szybę na tylne siedzenie: ani śladu płaszcza czy kapelusza. Nie dostrzegł też otwartej ryzy papieru biurowego firmy Georgia-Pacific ani pudełka lateksowych lekarskich rękawiczek. Do kogo należał rabbit? Studenta czy anarchisty z prowincji, który w domu ma drukarkę Hewlett-Packarda?

Na chodnikach dostrzegł ludzi. W każdej chwili było widać co najmniej cztery, pięć osób – młodych, starych, białych, czarnych, brązowych. Mężczyzn, kobiety, młodzież z plecakami pełnymi książek. Niektórzy kroczyli szybko, inni spacerowali. Jedni zmierzali wyraźnie do sklepu, inni równie wyraźnie wracali. Jeszcze inni sprawiali wrażenie, jakby szli gdzieś bez celu. Obserwował ich wszystkich kątem oka, ale nie zauważył nic wyjątkowego.

Od czasu do czasu sprawdzał wyższe okna. Było ich mnóstwo. Świetny teren dla strzelca. Labirynt domów, tylnych wyjść, wąskich alejek. Lecz karabin niczego by nie zdziałał w starciu z opancerzoną limuzyną. Zamachowiec potrzebowałby do tego pocisku przeciwpancernego. Choćby najpopularniejszego, AT-4. Dziewięćdziesięciocentymetrowa rura z włókna szklanego, wystrzeliwująca trzy-kilowy pocisk, zdolny przebić dwudziestosiedmiocentymetrowy pancerz. A potem w grę wchodził już efekt kumulacyjny. Dziura wlotowa pozostawała niewielka, toteż

wybuch ograniczał się do wnętrza pojazdu. Z Armstronga zostałyby maleńkie, zwęglone strzępy, nie większe niż ślubne konfetti. Reacher przebiegł wzrokiem po wysokich oknach. Wątpił, by limuzyna miała zbyt gruby pancerz na dachu. Uznał, że musi spytać o to Froelich. A także o to, czy często jeździ tym samym samochodem co jej podopieczny.

Skręcił za róg i znalazł się na końcu ulicy Armstronga. Ponownie uniósł wzrok ku wysokim oknom. Zwykła demonstracja nie wymagałaby prawdziwego pocisku. Karabin na nic by się nie zdał, ale dowód stanowiłby całkiem niezły. Parę odłupanych kawałków kuloodpornej szyby limuzyny z pewnością zostałoby zauważonych. Wystarczyłby nawet pistolet do paintballu. Kilka czerwonych plam na tylnym oknie też stanowiłoby jasną wiadomość. Lecz jak okiem sięgnąć na górnych piętrach panował spokój, okna były czyste, zasłonięte i zamknięte w obronie przed chłodem. Same domy wyglądały spokojnie i cicho, pogodnie i bogato.

Niewielka grupka gapiów zebrała się nieopodal oddziału Secret Service wznoszącego markizę pomiędzy domem Armstronga i krawężnikiem. Przypominała ona długi, wąski, biały namiot. Ciężkie białe płótno, całkowicie nieprzejrzyste. Z jednej strony przylegało dokładnie do cegieł wokół drzwi frontowych Armstronga, z drugiej wyjście otaczał kołnierz przypominający rękawy lotniskowe. Miał za zadanie dopasować się do kształtu limuzyny. Drzwi limuzyny otworzą się wewnątrz, Armstrong przejdzie z bezpiecznego zamknięcia w domu wprost do opancerzonego samochodu, ani na moment nie ukazując się obserwatorom.

Reacher obszedł szerokim łukiem grupkę ciekawskich. Nie wyglądali groźnie. Przypuszczał, że w większości to

sąsiedzi, ubrani, jakby nie musieli iść daleko. Ruszył w głąb ulicy, cały czas szukając otwartych okien na górze. Z pewnością byłyby podejrzane przy takiej pogodzie. Ale niczego nie dostrzegł. Szukał też ludzi, którzy nic nie robią, i znalazł ich wielu. W tej dzielnicy w co drugim lokalu mieściła się kawiarenka, a w każdej z nich siedzieli klienci zabijający czas. Sączyli kawę z ekspresu, czytali gazety, rozmawiali przez telefony komórkowe, zapisywali coś w wymiętych notesach, bawili się elektronicznymi gadżetami. Reacher wybrał kafejkę, z której miał znakomity widok na południe, na całą ulicę, a także odrobinę na wschód i zachód. Kupił zwykłą czarną kawę i usiadł. Zaczął czekać, obserwując wszystko uważnie. O 10:55 na ulicy zjawił się czarny suburban i zaparkował tuż przy krawężniku na północ od namiotu. Po nim pojawił się długi czarny cadillac, który stanął dokładnie przy markizie. Za nim czarny lincoln town car. Wszystkie trzy sprawiały wrażenie bardzo ciężkich, wszystkie trzy miały wzmocnione okna i zaciemnione szyby. Z pierwszego wysypało się czterech agentów, którzy zajęli pozycje na chodniku – dwaj na północ od domu, dwaj na południe. Dwa radiowozy przejechały wolno ulicą. Pierwszy zatrzymał się na środku drogi spory kawałek przed konwojem Secret Service, drugi dalej, z tyłu. Oba zapaliły koguty, zatrzymując ruch. Nie był zbyt duży. Niebieski chevy malibu i złoty lexus czekały cierpliwie na przejazd. Reacher żadnego z nich nie widział wcześniej, żaden nie krążył po okolicy. Spojrzał na namiot, próbując zgadnąć, kiedy przejdzie nim Armstrong. Nie dało się. Wciąż wpatrywał się w koniec pod domem, gdy usłyszał ciche trzaśniecie opancerzonych drzwi. Czterej agenci biegiem wrócili do suburbana i cały konwój wystartował. Pierwszy radiowóz śmignął naprzód. Suburban, cadillac

i town car dogoniły go i odjechały ulicą. Konwój zamykał drugi radiowóz. Cała piątka skręciła na wschód dokładnie przed kawiarenką Reachera. Opony zapiszczały na asfalcie, samochody przyspieszyły. Odprowadził je wzrokiem, potem odwrócił się z powrotem, popatrzył, jak tłumek na ulicy rozchodzi się powoli. W okolicy znów zapanował spokój.

* * *

Obserwowali odjazd kawalkady z punktu obserwacyjnego około osiemdziesięciu metrów od miejsca, w którym siedział Reacher. Obserwacja potwierdziła to, co już wiedzieli. Duma zawodowa nie pozwalała im skreślić dojazdów do pracy jako niemożliwych, lecz nie uznali ich za sprzyjającą sposobność. Zdecydowanie nie. W istocie gorszej już nie znali. Całe szczęście strona sieciowa oferowała znacznie bardziej kuszące okazje.

Nieco okrężną trasą pokonali kolejne ulice i bez żadnych przygód wrócili do wynajętego czerwonego sable'a.

* * *

Reacher pociągnął ostatni łyk kawy i pomaszerował w stronę domu Armstrongów. W miejscu gdzie drogę blokował namiot, zszedł na jezdnię. Biały płócienny tunel prowadził wprost do frontowych drzwi Armstronga. Drzwi były zamknięte. Reacher szedł dalej; zatrzymał się na chodniku tuż przed Neagley, nadchodzącą z przeciwnej strony.

– W porządku? – spytał.

– Kilka okazji – odparła. – Nie widziałam nikogo, kto chciałby je wykorzystać.

– Ja też nie.

– Podoba mi się namiot i opancerzony wóz.

Reacher przytaknął.

– To eliminuje karabiny.

– Nie do końca – rzekła Neagley. – Snajperski kaliber

pięćdziesiąt przebiłby pancerz pociskiem AP lub API

Browninga.

Reacher się skrzywił. Oba pociski budziły respekt. Standardowy pocisk przeciwpancerny przebija stalowy pancerz, pocisk przeciwpancerno-zapalający przepala się przezeń na wylot. W końcu jednak pokręcił głową.

– Nie miałby szansy wycelować. Najpierw musiałby zaczekać, aż zjawi się samochód. Mieć pewność, że Armstrong jest w środku. A potem strzelić do dużego jadącego pojazdu o ciemnych oknach. Szansa jedna na sto, że trafiłby akurat siedzącego w środku Armstronga.

– Potrzeba zatem AT-4.

– Tak też pomyślałem.

– Wyposażonego w ładunek wybuchowy do ataku na samochód. Można też wstrzelić bombę fosforową do domu.

– Skąd?

– Wykorzystałabym okno na piętrze w domu obok rezydencji Armstronga, po drugiej stronie uliczki. Ochrona skupia się z przodu.