Выбрать главу

Milczał. Spojrzał tylko na jej rękę spoczywającą na kierownicy, na przegub. Był szczupły, idealna skóra, ślady wyblakłej letniej opalenizny.

– A ty jesteś do niego bardzo podobny.

– Gdzie mieszkał?

Zerknęła na niego.

– Nie wiesz?

– Chyba nigdy mi nie powiedział.

Cisza w samochodzie.

– Miał apartament w Watergate.

– Wynajęty?

Skinęła głową.

– Prawie pusty, zupełnie jak tymczasowy.

– Pewnie. Reacherowie nie mają żadnego majątku. Nigdy nie mieli.

– Ale rodzina waszej matki owszem. Mieli posiadłości we Francji.

– Naprawdę?

– Tego też nie wiesz?

Wzruszył ramionami.

– Oczywiście wiedziałem, że pochodzili z Francji, ale

chyba nigdy nie słyszałem o ich stanie majątkowym.

Froelich zsunęła nogę z hamulca, spojrzała w lusterko, wrzuciła bieg i dołączyła do sznura samochodów.

– Obaj mieliście dziwne pojęcie o rodzinie – zauważyła.

– Wtedy wydawało się nam normalne – odparł. – Myśleliśmy, że wszystkie rodziny są takie.

Rozległ się niski elektroniczny świergot, to zadzwonił jej telefon. Froelich odebrała, posłuchała przez chwilę, rzuciła „dobra” i zamknęła klapkę.

– To Neagley – oznajmiła. – Skończyła ze sprzątaczami.

– Ma coś?

– Nie powiedziała. Spotkamy się w biurze. Froelich okrążyła The Mail od strony południowej, po czym skręciła na północ, w Czternastą Ulicę. Znów zadzwoniła komórka. Otworzyła ją jedną ręką, słuchała, nie zwalniając. Nie odezwała się ani słowem, zatrzasnęła telefon. Zerknęła na ruchliwą ulicę przed nimi.

– Armstrong jest gotów do powrotu. Spróbuję go przekonać, żeby pojechał ze mną. Zostawię cię pod garażem.

Zjechała rampą i zatrzymała się tak, by Reacher mógł wyskoczyć. Potem zawróciła w ciasnej przestrzeni i zniknęła na ulicy. Reacher znalazł drzwi ze wzmocnioną szybką. Schodami pomaszerował do holu zjedna windą. Wjechał na trzecie piętro i zastał Neagley czekającą w recepcji. Siedziała wyprostowana w obitym skórą fotelu.

– Jest tu gdzieś Stuyvesant? – spytał Reacher.

Pokręciła głową.

– Poszedł obok, do Białego Domu.

– Chcę obejrzeć tę kamerę.

Razem ruszyli w głąb piętra i po chwili znaleźli się w kwadratowym biurze poczekalni przed gabinetem

Stuyvesanta. Sekretarka siedziała przy biurku. Z otwartej torebki wyjęła małe lusterko w rogowej oprawie i błyszczyk do ust. Sprawiały, że wyglądała niemal ludzko. Niezwykle sprawna sekretarka, ale też miła osoba. Dostrzegła ich i szybko odłożyła akcesoria kosmetyczne, jakby zawstydziła się, że ją z nimi ujrzeli. Reacher spojrzał nad jej głową na kamerę. Neagley popatrzyła na drzwi Stuyvesanta, potem zerknęła na sekretarkę.

– Pamięta pani tamten ranek, gdy pojawił się tu list? -spytała.

– Oczywiście – odparła sekretarka.

– Czemu pan Stuyvesant zostawił tu swoją teczkę?

Sekretarka zastanowiła się przez moment.

– Bo był czwartek.

– Co się dzieje w czwartki? Ma jakieś wczesne spot

kania?

– Nie, jego żona jeździ do Baltimore. We wtorki i czwartki.

– Jaki to ma związek?

– Pracuje jako ochotniczka w szpitalu.

Neagley spojrzała jej prosto w oczy.

– Jaki to ma wpływ na teczkę jej męża?

– Ona prowadzi – wyjaśniła sekretarka. – Zabiera samochód, mają tylko jeden. Nie mają wozu służbowego, bo

pan Stuyvesant nie jest już agentem operacyjnym. Musi

zatem przyjeżdżać do pracy metrem.

Neagley patrzyła na nią zdumiona.

– Pociągiem?

Sekretarka przytaknęła.

– Ma specjalną teczkę na wtorki i czwartki. Musi stawiać ją na podłodze wagonika metra. Nie zrobiłby tego ze

swoją zwykłą teczką, bo uważa, że podłoga jest brudna.

Neagley stała bez ruchu. Reacher powrócił pamięcią do taśm wideo. Przypomniał sobie Stuyvesanta wychodzącego z pracy wieczorem we środę, powracającego w czwartek rano.

– Nie dostrzegłem żadnej różnicy – wtrącił. – Dla mnie

wyglądały tak samo.

Sekretarka skinęła głową.

– Bo są identyczne. Ta sama firma, ten sam typ. Pan Stuyvesant nie chce, by ludzie się zorientowali, ale jedna jest do samochodu, a druga do metra.

– Czemu?

– On nienawidzi brudu. Myślę, że się go boi. We wtorki i czwartki nie zabiera teczki do gabinetu, zostawia ją tu na cały dzień. To ja muszę przynosić mu potrzebne rzeczy. Jeśli pada deszcz, zostawia tu też buty, zupełnie jakby jego gabinet był japońską świątynią.

Neagley spojrzała z ukosa na Reachera, skrzywiła się lekko.

– To nieszkodliwe dziwactwo – dodała szybko sekretarka. Potem zniżyła głos, jakby szef mógł ją usłyszeć aż w Białym Domu. – I według mnie absolutnie zbędne. Waszyngtońskie metro słynie z tego, że jest najczystsze na całym świecie.

– W porządku – odparła Neagley. – Ale mimo wszystko to dziwne.

– Nieszkodliwe – powtórzyła sekretarka.

Reacher stracił zainteresowanie, wyminął ją i obejrzał drzwi przeciwpożarowe. Na wysokości pasa ujrzał poręcz blokady. Z pewnością wymagały jej miejskie przepisy przeciwpożarowe. Nacisnął palcami i blokada kliknęła gładko. Pchnął nieco mocniej, a ona opadła, dotykając lakierowanego drewna. Drzwi otworzyły się lekko. Były ciężkie,

ognioodporne, utrzymywały je trzy potężne stalowe zawiasy. Reacher przekroczył próg i znalazł się na niewielkiej kwadratowej klatce schodowej. Stopnie zrobiono z betonu, były nowsze niż kamienne ściany budynku. Biegły z samej góry na poziom ulicy, zabezpieczone stalowymi poręczami. Na ścianach rozmieszczono szklane lampy awaryjne osłonięte metalowymi klatkami. Najwyraźniej cała ta konstrukcja powstała podczas modernizacji budynku i przystosowywania go do pracy biurowej.

Z drugiej strony drzwi wyposażono w zwykłą gałkę uruchamiającą ten sam zatrzask co blokada. Choć dostrzegł dziurkę od klucza, nie była zamknięta, obróciła się z łatwością. To ma sens, pomyślał. Budynek był zabezpieczony jako całość, nie ma potrzeby dodatkowego izolowania poszczególnych pięter. Pozwolił, by drzwi zamknęły się za nim i przez sekundę stał na pogrążonej w półmroku klatce schodowej. Ponownie przekręcił klamkę, otworzył drzwi. Wystarczył krok, by znów znalazł się w jasnej poczekalni. Obrócił się na pięcie, spojrzał wprost w kamerę telewizji przemysłowej. Wisiała mu tuż nad głową, ustawiona tak, by uchwycić go podczas drugiego kroku. Reacher przesunął się odrobinę naprzód, pozwalając, by drzwi się za nim zamknęły. Znów sprawdził kamerę. Teraz już go widziała, a od drzwi Stuyvesanta dzieliły go ponad dwa metry.

– To sprzątacze zostawili list – powiedziała sekretarka. – Nie ma innej możliwości.

W tym momencie zadzwonił jej telefon. Przeprosiła uprzejmie i odebrała. Reacher i Neagley ruszyli z powrotem labiryntem korytarzy i znaleźli biuro Froelich. Było ciche, ciemne i puste. Neagley zapaliła lampy halogenowe i usiadła przy biurku. W pomieszczeniu stało tylko jedno

krzesło, toteż Reacher usiadł na podłodze, wyciągając nogi, oparty plecami o boczną ściankę szafek.

– Opowiedz mi o sprzątaczach – poprosił.

Neagley wystukiwała na blacie długimi palcami skomplikowany rytm. Ostre postukiwanie paznokci kontrastowało z miękkimi plaśnięciami poduszeczek palców.

– Zaprawnikowani po uszy – oznajmiła. – Departament przysłał im adwokatów, poznali też swoje prawa. Ich prawa obywatelskie są w pełni chronione. Jakiż cudowny jest świat cywilny, prawda?

– Rewelacyjny. Co powiedzieli?

– Niewiele. Zaniknęli się w sobie, uparci jak diabli. Ale też widać, że diabelsko się denerwują. Tkwią w potrzasku. Najwyraźniej boją się ujawnić, kto im kazał umieścić tam list. Równie mocno jednak boją się utraty pracy i może więzienia. Tak czy inaczej, nie mogą wygrać. Kiepsko to wygląda.