Zasunął szuflady kuchenne i wrócił do salonu. Nic, poza wydrążoną książką na półce, na dodatek pustą. Reacher włączył telewizor, działał. Znał kiedyś faceta, który przechowywał różne rzeczy wewnątrz wybebeszonego telewizora. Jego kwaterę przeszukano osiem razy, nim komukolwiek przyszło do głowy, by sprawdzić, czy wszystko działa jak należy.
W przedpokoju nic nie znalazł, nic nie zostało przyklejone pod szufladami w niewielkiej komódce. W łazienkach także nic. Nic ważnego w sypialniach, prócz pudełka na buty pod łóżkiem Froelich, pełnego listów zaadresowanych pismem Joego. Odłożył je, nie czytając. Wrócił na dół i zabrał swój worek do pokoju gościnnego. Postanowił, że odczeka godzinę, po czym zje sam, jeśli Froelich nie wróci. Zamówi zupę ostro-kwaśną i generała Tso, były całkiem niezłe. Ułożył szczoteczkę i maszynkę obok umywalki. Ubranie z Atlantic City powiesił w szafie obok porzuconych garniturów Joego. Przyjrzał się im uważnie, po czym długą chwilę stał bez ruchu. W końcu wybrał jeden na oślep i wyciągnął.
Plastikowy worek rozdarł się podczas zdejmowania. Był sztywny i kruchy. Na metce wewnątrz garnituru widniało jedno włoskie słowo, wyhaftowane pełnym zawijasów pismem. Nie rozpoznał marki. Materiał przypominał w dotyku najlepszą wełnę, był ciemnoszary i nieco połyskliwy. Acetatowa podszewka udawała ciemnoczerwony jedwab – a może faktycznie był to jedwab. Widniało na nim logo firmy Na plecach nie było rozcięcia. Reacher ułożył marynarkę na łóżku, obok niej spodnie, zwykłe, proste, bez zaszewek i mankietów.
Wrócił do szafy i poszukał koszuli, zdjął z niej worek. Czyste białe płótno, kołnierzyk bez guziczków, niewielka metka na szyi, z dwoma nazwiskami zbyt niewyraźnymi, by je przeczytać. Ktoś & Ktoś. Albo ekskluzywny londyński krawiec, albo też naprawdę niezła podróbka. Materiał był dość ciężki, nie gruby jak mundur, ale też nie zwiewny jak puch.
Reacher rozsznurował buty, zdjął kurtkę i dżinsy, powiesił na krześle. To samo uczynił z podkoszulkiem i bielizną. Wszedł do łazienki, odkręcił prysznic, stanął pod nim. Znalazł mydło i szampon. Mydło było zaschnięte i twarde jak kamień, szampon zgęstniał, niemal zatykając butelkę. Froelich najwyraźniej rzadko miewała gości. Reacher wsunął butelkę pod strumień gorącej wody i po chwili otworzył siłą. Umył włosy, namydlił ciało. Wychylił się, chwycił maszynkę i ogolił się starannie. Spłukał pianę, wyszedł spod prysznica i ociekając wodą, zaczął szukać ręcznika. Znalazł go w końcu w szafce – gruby i nowy, zbyt nowy, by dobrze wchłaniał wodę, jedynie rozmazywał ją po skórze. Reacher postarał się wytrzeć, potem owinął się wokół pasa i przeczesał palcami włosy. Wrócił do sypialni, podniósł koszulę Joego. Zawahał się sekundę, po czym nałożył
ją, podniósł kołnierzyk i zapiął pod szyją. Zapiął resztę guzików, otworzył drzwi szafy i sprawdził odbicie w lustrze. Pasowała idealnie, zupełnie jakby uszyto ją na niego. Zapiął mankiety. Długość rękawów w sam raz. Przekręcił się w prawo i w lewo i dostrzegł półkę za wieszakiem. Widać ją było dzięki temu, że wcześniej wyjął garnitur i koszulę. Na półce leżały starannie zwinięte, ułożone obok siebie krawaty. Obok nich paczki w bibułce wprost z pralni. Otworzył jedną z nich i ujrzał stos czystych, białych bokserek. W drugiej leżały poskładane parami czarne skarpety.
Wrócił na łóżko i ubrał się w strój brata. Wybrał ciemnobrązowy krawat z dyskretnym wzorem, angielskim, niczym jeden z krawatów szkolnych bądź klubowych. Reacher zawiązał go i wsunął pod kołnierzyk. Naciągnął parę bokserek i skarpetki, potem spodnie od garnituru. W końcu włożył marynarkę, do tego nowe buty. Wytarł je rozdartą bibułką, oczyszczając z błota. Wyprostował się i wrócił do lustra. Garnitur pasował doskonale; miał odrobinę za długie rękawy i nogawki, bo Joe był nieco wyższy od niego, i może trochę opinał ramiona, ponieważ Reacher był ciut masywniejszy. W sumie jednak wyglądał imponująco, jak zupełnie inny człowiek. Starszy, bardziej władczy, poważniejszy. Ktoś taki jak Joe.
Pochylił się i wyciągnął z szafy tekturowe pudełko. Było ciężkie. W tym momencie usłyszał dobiegający z dołu dźwięk. Ktoś stał przed drzwiami i pukał. Reacher odłożył pudełko na miejsce, zszedł po schodach, otworzył drzwi. To była Froelich. Stała w wieczornej mgle, unosząc rękę, gotowa znów zapukać. Padające z ulicy światło sprawiało, że jej twarz kryła się w cieniu.
– Oddałam ci swój klucz – rzekła.
Cofnął się, wpuszczając ją do środka. Froelich uniosła wzrok i zamarła. Na oślep sięgnęła za siebie, zatrzaskując drzwi, i oparła się o nie ciężko. Cały czas na niego patrzyła. Dostrzegł coś w jej oczach, sam nie wiedział – wstrząs, strach, panikę, ból?
– Co się stało? – spytał.
– Wzięłam cię za Joego – odparła. – Przez chwilkę.
Do jej oczu napłynęły łzy. Odchyliła głowę, opierając
ją o drewniane drzwi. Zamrugała, próbując się opanować. Znów spojrzała na niego i rozpłakała się gwałtownie. Przez sekundę Reacher stał bez ruchu, potem podszedł do niej i objął ją. Froelich upuściła torebkę i wtuliła mu się w pierś.
– Przepraszam – powiedział. – Mierzyłem jego garnitur.
Nie odpowiedziała, cały czas płakała.
– To głupie z mojej strony.
Pokręciła głową, nie potrafił jednak stwierdzić, czy chciała powiedzieć: owszem, to głupie, czy też nie, wcale nie. Objęła go mocno i trzymała. Jedną ręką przyciskał ją w pasie, drugą przygładził jej włosy. Stali tak kilka minut. Froelich próbowała powstrzymać łzy, zachłysnęła się dwukrotnie i odsunęła. Otarła oczy wierzchem dłoni.
– Nie twoja wina – rzekła.
Nie odpowiedział.
– Wyglądałeś zupełnie jak on. Kupiłam mu ten krawat.
– Przepraszam, nie pomyślałem.
Pochyliła się, sięgnęła do torebki i wyjęła chusteczkę. Wydmuchała nos i przygładziła włosy.
– O Boże – westchnęła.
– Przepraszam – powtórzył.
– Nie przejmuj się, nic mi nie będzie.
Milczał.
– Po prostu świetnie wyglądałeś – mruknęła – kiedy tam
stałeś.
Wpatrywała się w niego otwarcie. Po chwili wyciągnęła rękę i wyprostowała mu krawat. Dotknęła plamki na koszuli w miejscu, gdzie materiał zmoczyły jej łzy. Przesunęła palcami po klapach marynarki. Podeszła bliżej, wspięła się na palce, objęła go za szyję i ucałowała w usta.
– Świetnie – powtórzyła i pocałowała go mocno jeszcze raz.
Reacher przez chwilę się powstrzymywał, potem odpowiedział mocnym pocałunkiem. Usta miała zimne, język szybki, zręczny. Lekko smakowała szminką, zęby miała małe i gładkie. Reacher czuł na jej skórze i we włosach nutkę perfum. Jedną rękę położył nisko na boku Froelich, drugą za głową. Czuł napierające na swe ciało piersi. Jej szyja ustępowała lekko pod dotykiem. Włosy wciskały się między palce. Dłoń na jego karku była zimna, nagląca. Palce przeczesywały króciutkie włosy. Czuł na skórze dotyk paznokci. Przesunął rękę na plecy Froelich. Nagle zamarła. Zastygła bez ruchu, odsunęła się, oddychała ciężko, oczy miała zamknięte. Zakryła usta wierzchem dłoni.
– Nie powinniśmy tego robić – stwierdziła.
Spojrzał na nią.
– Zapewne nie – przytaknął.
Otworzyła oczy, milczała.
– Co w takim razie powinniśmy zrobić? – spytał.