– Najpierw Greg Downing w tajemniczych okolicznościach zostawia zespół…
– Co jest tajemniczego w skręconym stawie skokowym?
– A potem jego miejsce zajmujesz ty, jego dawny wróg, który od jedenastu lat nie grał zawodowo w koszykówkę. Nie uważasz, że to dziwne?
Pięknie. Od pięciu minut w pracy i od razu podejrzenia. Myron Bolitar, mistrz kamuflażu.
– Muszę iść, Audrey – powiedział, gdy dotarli do drzwi szatni. – Porozmawiamy później.
– Masz to jak w banku. – Uśmiechnęła się do niego z kpiarską słodyczą. – Powodzenia, Myron. Rzuć ich na kolana.
Skinął głową, wziął głęboki oddech i pchnął drzwi.
Zaczęło się.
ROZDZIAŁ 6
Nikt go nie powitał. Nikt nie przerwał zajęć. Nikt nawet na niego nie spojrzał. W szatni nie zaległa martwa cisza jak w starym westernie, kiedy szeryf otwiera pchnięciem skrzypiące drzwiczki i posuwiście wkracza do saloonu. Może właśnie w tym tkwił szkopuł. Może drzwi powinny skrzypieć. Albo on popracować nad posuwistym krokiem.
Nowi koledzy z drużyny walali się po szatni jak skarpetki w akademiku. Trzej, na wpół ubrani i pogrążeni w półdrzemce, leżeli rozwaleni na ławach. Dwaj inni na posadzce. Asystenci rozciągali mięśnie czwórgłowe i łydki w czyjejś sterczącej w powietrzu nodze. Kolejna para graczy kozłowała piłki. Czterech, oklejonych taśmą, kuśtykało do szafek. Niemal wszyscy żuli gumę i słuchali walkmanów. Malutkie głośniczki w uszach dudniły niczym rywalizujące ze sobą szafy głośnikowe w sklepie ze sprzętem stereo.
Myron bez trudu znalazł swoją szafkę. Na pozostałych widniały plakietki z brązu z wygrawerowanymi nazwiskami zawodników. Na jego szafce plakietki nie było. Był za to kawałek białej taśmy, używanej do oklejania stawów skokowych, z wypisaną czarnym flamastrem inskrypcją M. BOLITAR. Nie dodawało to wiary w siebie, nie świadczyło o integracji z drużyną.
Myron rozejrzał się za kimś, z kim mógłby porozmawiać, ale walkmany stanowiły idealne parawany, zamykające każdego we własnej odrębnej zestrzeni. W kącie dostrzegł siedzącego Terry’ego „T.C.” Collinsa, nową rozkapryszoną supergwiazdę, T.C., dla mediów najnowszy modelowy przykład rozpieszczonego, zepsutego wyczynowca, „rujnującego” szlachetny świat sportu, „jaki znamy” (cokolwiek znaczyło to sformułowanie), był okazem wyjątkowym. Dwa metry osiem centymetrów wzrostu, muskularny, silny, giętki. Wygolona głowa, połyskująca w świetle jarzeniówek. Podobno Murzyn, bo spod pokrywających go artystycznych dziarów nie prześwitywał choćby kawałek czarnej skóry. Niemalże całą jej powierzchnię pokrywały tatuaże, a ciało miał poprzekłuwane w tylu miejscach, że trudno było to nazwać hobby, prędzej stylem życia. Wyglądał jak koszmarna wersja Mister Muscle’a.
Napotkawszy spojrzenie Terry’ego, Myron uśmiechnął się i skinął mu głową. T.C. zasztyletował go wzrokiem i odwrócił oczy. Zakumplowali się od pierwszego wejrzenia.
Kostium Myrona wisiał na swoim miejscu. Na plecach wyszyto dużymi literami nazwisko BOLITAR. Myron przyglądał mu się chwilę, a potem szybko zdjął z wieszaka. Powróciła przeszłość. Miękki dotyk bawełny. Przypominające sznurowadło troczki w spodenkach. Lekki, elastyczny ucisk w pasie przy ich wkładaniu. Lekki opór koszulki na ramionach. Wprawny ruch dłoni wsuwających ją w spodenki. Sznurowanie butów. Od tych wszystkich czynności ściskało go w sercu. Trudniej mu było oddychać. Z żalu zamrugał powiekami. Zaczekał, aż uczucia te miną.
Spostrzegł, że większość graczy zamiast ochraniaczy nosi elastyczne spodenki z lycry. Pozostał przy tradycji. Ortodoks. Mocując na nodze urządzonko zwane „ściągaczem kolanowym”, miał wrażenie, jakby wkładał nogę w sprężarkę. Na koniec ubrał się w dresy. Spodnie były zapinane na tuziny zatrzasków, tak by gracz wpuszczany do gry mógł je zerwać z siebie jednym dramatycznym ruchem.
– Siemasz, chłopcze, jak leci?
Myron wstał i uścisnął dłoń Kipowi Corovanowi, jednemu z asystentów trenerów zespołu. Z przykrótkich rękawów kraciastej, o trzy numery za małej marynarki wystawały mu przedramiona, a brzuch napierał buntowniczo na guziki. Wyglądał jak farmer na wiejskiej zabawie.
– W porządku, trenerze.
– To świetnie, świetnie. Mów mi Kip. Albo Kiper. Tak nazywają mnie wszyscy. Siadaj, odpręż się.
– Jasne. Kiper?
– Świetnie. Dobrze cię mieć wśród nas. – Kiper przysunął krzesło, obrócił je oparciem do Myrona i usiadł okrakiem. Szwów w kroku jego spodni ten ruch nie uszczęśliwił. – Będę z tobą szczery, Myron. Donny nie jest zachwycony. Osobiście nic przeciw tobie nie ma. Tyle że sam lubi dobierać graczy. Nie lubi interwencji z góry, rozumiesz?
Myron skinął głową. Donny Walsh był szkoleniowcem drużyny.
– Świetnie, doskonale. Donny to równy gość. Pamięta ciebie z dawnych czasów, bardzo cię cenił. Ale drużyna szykuje się do finałów. Jeżeli nam się pofarci, zapewnimy sobie mistrzostwo w meczach u siebie. Poukładanie gry trochę trwało. I wreszcie idzie nam jak po sznurku. Trzeba to utrzymać. Strata Grega zabrała nam trochę wiatru z żagli, a gdy znowu poukładaliśmy grę, raptem przychodzisz ty. Clip nic nam nie tłumaczy, ale upiera się, żebyś wszedł do składu. Proszę bardzo, jest tu wielkim wodzem. Chcemy jednak, żeby dalej szło nam jak po sznurku, kapujesz?
Od tego melanżu przenośni Myronowi zakręciło się w głowie.
– Jasne. Nie chcę sprawiać kłopotów.
– Wiem. – Kiper wstał i odsunął krzesło. – Fajny z ciebie chłopak, Myron. Zawsze byłeś w porządku. I tego nam trzeba. Gracza, który na pierwszym miejscu stawia dobro drużyny.
Myron skinął głową.
– Gracza, który chodzi po sznurku.
– Świetnie, doskonale. Do zobaczenia na placu. Nie bój się. Nie wejdziesz, chyba że wcześniej damy im łupnia.
Kiper podciągnął pasek na sterczącym brzuchu i spacerowym, niemal posuwistym krokiem przemierzył szatnię.
– Zbiórka przy planszy, chłopcy! – zawołał trzy minuty później.
Nikt nie zareagował. Kiper powtórzył to wiele razy, klepiąc po ramionach graczy wprawionych w trans przez walkmany, żeby go usłyszeli. Gdy po dziesięciu minutach udało mu się wreszcie przemieścić dwunastu zawodowych koszykarzy o parę metrów, do szatni wszedł bardzo ważnym krokiem coach Danny Walsh, zajął środek sceny i wygłosił wiązankę frazesów. To nie znaczy, że był złym trenerem. Ale jeśli prowadzi się sto meczów w sezonie, trudno wystąpić z czymś nowym.
Odprawa przedmeczowa trwała dwie minuty. Niektórzy gracze nie raczyli nawet ściszyć walkmanów. Ekipa wykwalifikowanych techników w wielkim skupieniu przystąpiła do rozbierania T.C. z biżuterii. Kilka minut potem drzwi szatni otwarły się. Gracze zostawili walkmany i ruszyli na parkiet.
Mecz.
Myron stanął na końcu linii. Przełknął ślinę. Przeszedł go chłodny prąd. Wbiegając po rampie, usłyszał z głośnika okrzyk:
– A teraaaaz wasi New Jersey Dragons!
Buchnęła muzyka. Trucht graczy przeszedł w kłus. Grzmotnęły owacje. Zawodnicy rozdzielili się odruchowo na dwie szóstki, by poćwiczyć rzuty z dwutaktu. Myron robił to milion razy, ale pierwszy raz się na tym skoncentrował. Kiedy jesteś gwiazdą albo zawodnikiem, rozgrzewasz się od niechcenia, swobodnie, bez pośpiechu. Nie musisz się wysilać. Masz przed sobą cały mecz, żeby pokazać publiczności, co potrafisz. Rezerwowi – do których dotąd się nie zaliczał – zachowywali się podczas rozgrzewki dwojako. Niektórzy szli na całość: robili młynki, wsady tyłem, innymi słowy – popisywali się. Dla niego takie zachowanie było tanim efekciarstwem. Inni trzymali się supergwiazd, podając im piłki, albo udawał obrońców, odgrywając podobną rolę jak sparingpartnerzy bokserów. Równi goście.
Znalazł się na przedzie, wśród ćwiczących rzuty z dwutaktu. Ktoś podał mu piłkę. Kiedy się rozgrzewasz, podświadomie sądzisz, że spoczywają na tobie oczy wszystkich w hali, podczas gdy w rzeczywistości większość widzów mości się w fotelach, kupuje jedzenie, rozgląda po tłumie, a tych, którzy na ciebie patrzą, nie obchodzą twoje popisy. Myron zrobił dwa kozły i rzucił. Piłka odbiła się od szklanej tablicy i wpadła do kosza. No nie, pomyślał. Gra się jeszcze nie zaczęła, a ty już jesteś zagubiony.