Выбрать главу

Myron spojrzał na numer telefonu podany przez Lisę i odczytał go na głos. Hector zrobił kilka rzeczy naraz: przewrócił hamburgery, złożył omlet, sprawdził frytki. Oczy miał dookoła głowy – patrzył na kasę, klientów przy stolikach i barze oraz na kuchnię po lewej.

– Ach, ten – powiedział. – Jest na zapleczu w głębi. W kuchni.

– W kuchni?

– Tak, proszę pana – rzekł właściciel z tą samą uprzejmością.

– Automat w kuchni?

– Tak, proszę pana.

Hector, w białym fartuchu i czarnych spodniach z poliestru, był niskawy i szczupły. Kilka razy złamano mu nos. Przedramiona miał jak stalowe liny.

– Dla personelu – dodał.

– Nie macie służbowego telefonu?

– Oczywiście, że mamy – odparł właściciel o ton ostrzej, jakby uraziło go to pytanie. – Robimy dużo dań na wynos i realizujemy dostawy. Mnóstwo ludzi zamawia u nas lunche. Mamy również faks. Ale nie chcę, żeby personel blokował linię. Kto ma zajęty telefon, ten nabija kasę konkurencji. Dlatego założyłem na zapleczu automat.

– Klienci z niego, jak rozumiem, nie korzystają? – spytał Myron, któremu wpadło coś do głowy.

– No, wie pan, gdyby któryś bardzo nalegał, to bym mu nie odmówił – odparł Hector z wyćwiczoną grzecznością dobrego biznesmena. – W Parkview klient jest naszym panem. Zawsze.

– A czy któryś kiedyś nalegał?

– Nie, proszę pana. Wątpię, czy nasi klienci wiedzą o tym automacie.

– A czy może wie pan, kto dzwonił z niego w zeszłą sobotę osiemnaście po dziewiątej wieczorem?

To pytanie wreszcie zwróciło uwagę właściciela.

– Słucham?!

Myron chciał je powtórzyć, lecz Hector wpadł mu w słowo.

– A dlaczego to pana interesuje? – zdziwił się.

– Nazywam się Bernie Worley – rzekł Myron. – Z agencji nadzoru produktu kompanii Amerykańskich Telefonów i Telegrafu. – Jakiego znowu produktu?! – Ktoś próbuje nas oszukać, co bardzo nas martwi.

– Oszukać?

– Igrek pięćset jedenaście.

– Słucham?

– Igrek pięćset jedenaście – powtórzył Myron. Kiedy raz zaczniesz wciskać kit, pozostaje ci tylko wciskać go dalej. – To elektroniczne urządzenie monitorujące wyprodukowane w Hongkongu. Nowe na rynku, ale je rozpracowaliśmy. Sprzedają je na ulicach. Osiemnastego marca tego roku o dziewiątej osiemnaście wieczorem ktoś skorzystał z pańskiego automatu. Zadzwonił do Kuala Lumpur i rozmawiał przez prawie dwanaście minut. Całkowity koszt połączenia wyniósł dwadzieścia trzy dolary osiemdziesiąt dwa centy, ale za użycie igrek pięćset jedenaście grozi grzywna w wysokości co najmniej siedmiuset dolarów, a ponadto do roku więzienia. Oraz usunięcie aparatu.

Twarz Hectora stężała z przerażenia.

– Słucham? – wydusił.

Choć zastraszanie uczciwego, ciężko pracującego imigranta nie należało do przyjemności, Myron wiedział, że lęk przed władzą i wielkim biznesem zrobi swoje. Hector krzyknął coś po hiszpańsku do nastolatka.

– Nic z tego nie rozumiem, panie Worley – powiedział, gdy bardzo do niego podobny chłopak zajął się rusztem.

– To telefon publiczny, proszę pana. Przed chwilą przyznał się pan agentowi nadzoru do używania telefonu publicznego w celach prywatnych. Że nie ma do niego powszechnego dostępu i korzystają z niego tylko pańscy pracownicy. Jest to sprzeczne z regulaminem naszej firmy, paragraf sto dwadzieścia cztery B. Zazwyczaj nie zgłaszam takich wykroczeń, lecz gdy doda się do tego użycie igrek pięćset jedenaście…

– Ale ja go nie użyłem!

– Tego nie wiemy, proszę pana – odparł Myron, służbista do szpiku kości. Nic bardziej nie obezwładniało petenta. Żadna otchłań nie wydawała się równie ciemna i przepastna jak puste oczy biurokraty. – Automat znajduje się w pańskim lokalu – ciągnął znudzonym, śpiewnym tonem. – Przed chwilą przyznał pan, że korzystają z niego tylko pańscy pracownicy…

– Właśnie! – uchwycił się nadziei Hector. – Moi pracownicy! Nie ja!

– Ale to pański lokal. To pan za niego odpowiada. – Myron rozejrzał się po salce z miną znudzonego mopsa, której wyuczył się w tasiemcowej kolejce w wydziale komunikacji. – Będziemy również musieli sprawdzić status prawny pańskich pracowników. Może dzięki temu wykryjemy winowajcę.

Hector zrobił wielkie oczy. Cios był celny. Na Manhattanie nie znajdziesz restauracji, która nie zatrudniałaby kogoś na czarno. Hectorowi zwiotczał podbródek.

– I to wszystko z powodu jednej rozmowy z automatu? – spytał.

– Rozmowy z użyciem nielegalnego urządzenia elektronicznego igrek pięćset jedenaście, proszę pana. Oraz odmowy współpracy z agentem nadzoru produktu badającym poważne naruszenie prawa.

– Odmowy współpracy? – Hector chwycił się rzuconej mu deski ratunkowej. – Skądże. Ja chcę współpracować. Bardzo chcę, proszę pana.

Myron pokręcił głową.

– Nie widzę tego – odparł.

Hector połknął przynętę.

– Myli się pan – zaprzeczył maksymalnie grzecznym tonem. – Jak najbardziej pragnę współpracować z waszą firmą. W jaki sposób mogę pomóc?

Myron westchnął i odczekał kilka sekund. W barze panował gwar. Zadzwoniła kasa, bezdomny w staroświeckich kamaszach wyjął z brudnej dłoni kilka lepkich monet. Zaskwierczał tłuszcz. Wonie licznych potraw walczyły o zdobycie przewagi, ale żadna nie wzięła, góry. Patrząc na coraz bardziej zaniepokojoną minę Hectora, Myron zdecydował, że wystarczy.

– Najpierw powie mi pan, kto dzwonił z tego automatu w zeszłą sobotę wieczorem osiemnaście po dziewiątej.

Hector uniósł w górę palec, prosząc o cierpliwość. Zawołał po hiszpańsku do kobiety (żony?) przy kasie. Odkrzyknęła coś, zamknęła szufladę i podeszła do nich. Hector spojrzał nagle dziwnie na Myrona. Czyżby się połapał, że wciska mu gruby kit? Możliwe. Kiedy jednak Myron zmierzył go twardym spojrzeniem, szybko zmiękł. Być może żywił jakieś podejrzenia, lecz nie dość mocne, by zrazić do siebie wszechwładnego biurokratę, podważając jego kompetencje.

Hector szepnął coś do kobiety, a gdy ta odpowiedziała mu szeptem, rzekł „Aha”, zwrócił się do Myrona i pokręcił głową.

– Zgadza, się – rzekł.

– Co?

– Dzwoniła Sally.

– Kto?

– Myślę, że ona. Żona widziała ją wtedy przy telefonie. Ale mówi, że rozmawiała najwyżej minutę, dwie.

– A nazwisko tej Sally?

– Guerro.

– Jest w pracy?

– Nie ma jej od soboty – odparł Hector. – Dlatego powiedziałem: zgadza się. Wpakowała mnie w kłopoty i zwiała.

– Dzwoniła, że jest chora?

– Nie. Po prostu wstała i wyszła.

– Ma pan jej adres? – spytał Myron.

– Chyba tak, sprawdzę.

Hector wydobył duże pudło po „Mrożonej herbacie brzoskwiniowej Snapple”. Gorąca blacha za jego plecami zasyczała w zetknięciu ze świeżym naleśnikiem. Akta, schludnie ułożone w pudle, były zaopatrzone w kolorowe oznaczenia. Hector wyjął teczkę, otworzył ją, przerzucił karki, znalazł to, czego szukał, i zmarszczył czoło.

– O co chodzi? – zagadnął Myron.

– Sally nie podała nam adresu – wyjaśnił Hector.

– A numer telefonu?

– Też nie. – Właściciel baru podniósł wzrok, coś sobie przypominając. – Mówiła, że nie ma. Dlatego tak często korzystała z automatu na zapleczu.

– Może mi pan opisać panią Guerro?

Hector nagle się stropił. Spojrzał na żonę i odchrząknął.

– Hm, ciemne włosy – zaczął. – Wzrost sto sześćdziesiąt kilka. Średni.

– Coś jeszcze?

– Piwne oczy. – Urwał. – To wszystko.

– W jakim była wieku? Hector zajrzał do dokumentów.

– Według tego, miała czterdzieści pięć lat. To by się zgadzało.